Zbigniew Religa: Moich siedem grzechów głównych
Na początku lat 80. mój szef wyjechał na jakieś sympozjum i zastępowałem go w klinice. Zoperowałem 11 chorych i wszyscy mi umarli. Wtedy się opamiętałem i pycha zniknęła - mówił prof. Zbigniew Religa w rozmowie z Krystyną Bochenek i Dariuszem Krotko
Takiseprzecietniak z- #
- #
- #
- #
- #
- #
- 6
- Odpowiedz
Komentarze (6)
najlepsze
Rozmowa była opublikowana w „Dużym Formacie” 13 października 2003 r.
Spotykamy się siedemnastego o godz. 17. Wierzy Pan w magię liczb?
- Nie, ale jak mi czarny kot przebiegnie drogę, to się boję.
W piątek trzynastego żadnych ważnych decyzji Pan nie podejmuje?
- W taki dzień nie operuję.
Miewa Pan złe przeczucia?
- Czasami patrzę w oczy pacjentowi i wiem, że on umrze. Nie umiem powiedzieć, dlaczego potrafię to wyczytać.
Byłem kiedyś pyszny, była to cecha młodego człowieka, któremu wydawało się, że jest superchirurgiem. Na szczęście był to krótki moment w życiu.
Kiedy przyszedł? Po wielkich sukcesach?
- Nie, grubo przed. Gdy miałem 22 lata, wyznaczyłem sobie cel. Postanowiłem, że chcę być takim lekarzem
- Bo uważałem, że moja pomoc mu zaszkodzi. I bardzo dobrze się stało. Przez rok pracował jako salowy w szpitalu i zobaczył medycynę od tej brzydkiej strony, co tu dużo gadać, śmierdzącej. Mimo to zdecydował się ponownie zdawać na studia. Nic mi nie zawdzięcza, wszystko sobie.
Ale jak zastosowaliście w Aninie terapię