miało to polegać na tym, że całe dnie spędza się w jakiejś chatce w jakimś arktycznym rezerwacie i tylko raz na jakiś czas, zgodnie z wywieszonym rozkładem lotów, wychodzi się z niej na koczowiska pingwinów, które zapatrują się w przelatujące nad nimi nisko maszyny i wywracają jak wańki-wstańki, same nie mogąc się podnieść.
i choć wiem, że to nieprawda, czasami
Łup, słyszę. Orzech spadł na asfalt. Włoski. Z nieba. Za orzechem przyleciała wrona.
No nic. Palę dalej.
Po chwili znów łup. I znów wrona.
Mądre ptaszysko, myślę. Tylko ten orzech głupi. Nie chce się rozłupać.
Łup. Łup. Łup. Nie daje za wygraną.
Naprawdę mądre ptaszysko.
Łup. Spadł tuż przy mnie. Wrona przyleciała za nim i z nieskrywaną rezerwą próbowała się do niego zbliżyć swoim wronim krokiem. Tup,