Kiedyś wciągałem filmy nosem, jeden za drugim. Znane, mniej, znane, fajne, gówniane, wszystko. Od paru lat sporadycznie coś obejrzę, a najczęściej to co już widziałem.
Mniej ciekawych filmów powstaje? Może jak się obejrzy ich odpowiednio dużo, to trudno się czymś zainteresować? Czy oduczyłem się konsumować takich długich treści? Czy o co chodzi?
Estetyczny i emocjonalny film z piękną kinematografią, traktujący o przemocy i kłopotach młodzieży, która próbuje odnaleźć ucieczkę od problemów w muzyce Lily Chou-Chou. Motyw przemocy młodych przywodzi na myśli tajwańską epopeję Edwarda Yanga "Jasny dzień lata", którą również serdecznie polecam.
Co ciekawe, początkowo fikcyjny zespół Lily Chou-Chou zaistniał w rzeczywistości, a nawet wykorzystano jedną z jej piosenek w filmie Kill Bill vol. 1.