Wpis z mikrobloga

Nie zgadniecie jaką traumę dzisiaj przeżyłem. Co mnie spotkało - nie wyobrażacie sobie.

#creepystory mode on

Robię sobie dzisiaj pierogi - takie inne, niż zwykłe - z farszem kurczakowym, a ciasto twarogowe. No więc klepię te pierogi, bo farsz zrobiłem wczoraj, więc dzisiaj musiałem wyrobić ciasto, rozwałkować, powycinać kółka (do tego użyłem mojego kubka - mam taki duży 1l kubek). I tak wycinam - jeden, drugi, trzeci... dziesiąty i doszedłem aż do 25. A, nie napisałem po co je robiłem - dzisiaj mieliśmy "śledzika" grupowego. Tak jak wspomniałem, farsz zrobiłem wczoraj i farszem tym wypełniałem te kółka.

(Farsz zwykły - z piersi z kurczaka, marchewek, selera, pieczarek i cebuli). I tak stoję w tej kuchni, wypełniam te kółka farszem, jedno, drugie, trzecie... dziesiąte, aż doszedłem do dwudziestego piątego. Wypełniłem ostatnie, skleiłem jak należy i bach, wrzucam do rozgrzanego do czerwoności piekarnika (odpaliłem piekarnik mniej-więcej w czasie wypełniania siedemnastego kółka farszem). Siedzą sobie te kółka w piekarniku ze trzy minuty, nagle mnie olśniło, co skwitowałem siarczystym "o #!$%@?". Nie zgadniecie - zapomniałem posmarować je jajkami (żeby żółte były, ładne po pieczeniu). No to na szybkości wyciągam blachę z pierogami, smaruję jajcami (kurzymi, nie swoimi) i pyk do piekarnika na 25 minut. Po 25 minutach wpadam do kuchni, patrzę, zarumienione, więc czas przełożyć na drugą stronę - jak pomyślał, tak zrobił. Tym razem nie zapomniałem o jajkach.

W, tak zwanym, międzyczasie umyłem się, ubrałem i tak dalej, szykując się na wspomnianego wcześniej śledzika. Mniej-więcej jak zakładałem lewą skarpetkę poszedłem do kuchni sprawdzić jak tam moje pierogi - okazało się, że są gotowe do wyjęcia. W związku z tym, stojąc w prawej skarpetce tylko, zabrałem się do wyciągania cholernie gorącej blachy z pierogami. Biorę ją - mam taki fikuśny chwytak do blach - i jeeeeeb, na górę na blat kuchenny (nie solgaz bo to lipa). Pierożki przełożyłem do talerzy, po czym założyłem lewą skarpetę. Pierożki ostygły, ja już we wszystkich skarpetach, koszuli, spodniach - pozostał pasek i zarzucić jakieś gówno na włosy. Jak pomyślał, tak zrobił. Zarzuciłem gówno na włosy, psiknąłem tu i tam, psiknąłem innym gównem siebie, co by nie było dylematów, czy to pokój śmierdzi semperfidelisem, czy semperfidelis pokojem.

Po wszystkim zapakowałem pierogi w pudełko kartonowe o wymiarach 25x30x15 cm, które wcześniej wyłożyłem reklamówką foliową z Almy. Zakleiłem to wszystko taśmą, co by mi się nie #!$%@?ło gdzieś po drodze... no i nie zgadniecie - nie #!$%@?ło się, więc pomysł z zaklejeniem był jednym z lepszych. Wychodzę z mieszkania, zamykam drzwi, kratę od naszego segmentu i zmierzam w kierunku windy - klikam przycisk, żeby ją wezwać - a tam nic, przycisk się zaświecił, a windy jak stały, tak stoją i nie mają zamiaru ruszyć. Przyszło mi na myśl, że będę musiał iść schodami, ale dla pewności kliknąłem w przycisk jeszcze około dwudziestu dwóch razy - nie przyjechała. Nie pozostało nic innego jak zmierzać ku schodom, a nimi ku wyjściu - z trzeciego piętra schodziłem około trzydziestu, może czterdziestu czterech sekund. W końcu wydostałem się z bloku z moim cennym pudełkiem z pierogami w ręku. Poszedłem do sklepu zaopatrzyć się w alkohol - wybór padł na 0,7 markowej wódki. Miła Pani zaproponowała siateczkę, jednak odmówiłem, bo byłem pewien, że dam sobie radę z pudełkiem i flaszką wódki w rękach - jakież było moje zdziwienie po przejściu kilkudziesięciu metrów - udało się - dałem sobie radę. Napomknę jeszcze, że wracając ze sklepu zadzwoniłem po taksówkę, co by mnie na imprezę zawiozła. Umówiliśmy się z miłą panią, że taksówka ma czekać na mnie pod blokiem na parkingu - ja byłem szybciej i to ja czekałem na taksówkę. Stoję tak sobie z sześć minut obserwując osiedle roztaczające się dookoła, popatrzyłem na zaparkowane samochody - jeden miał takie śmieszne światełko migające na niebiesko, które mnie zaintrygowało, inny mało powietrza w oponach i takie tam kwiatki. Stoję tak i słyszę, że ktoś za mną zmierza w moją stronę - idzie, jest coraz bliżej, a ja trochę się cykam obejrzeć... słyszę tylko jak podchodzi, jest dziesięć metrów, osiem, sześć, cztery, myślę sobie, może się obejrzę i zobaczę kto to, ale strach zwyciężył, trzy, dwa, jeden i minął mnie jakiś pan z fajką i oddalał się w nieznane mi strony osiedla, na którym przyszło mi mieszkać. Odpowiedział tylko spojrzeniem na moje spojrzenie i poszedł. Wtem, w oddali widzę, jak jedzie samochód - było już około 21:00, więc dość późno - widzę i jestem praktycznie pewien, że to taksówka, bo na dachu ma takiego taksówkowego koguta. Mam lekką wadę wzroku, więc z daleka nie widzę wyraźnie, ale bezsprzecznie taksówka zbliża się do mnie, więc to pewnie moja - myślę sobie. Jedzie powoli, jakby kierowca pierwszy raz był na tym osiedlu, dwieście metrów, sto osiemdziesiąt, sto pięćdziesiąt, sto dwadzieścia, sto - zaczynam widzieć zarys samochodu wyłaniający się zza innych, zaparkowanych samochodów, osiemdziesiąt, pięćdziesiąt - kolory koguta przypominają firmę taksówkarską, którą zamówiłem, więc szykuję się do wsiadania - trzydzieści, dwadzieścia, dziesięć i #!$%@? patrzę, i nie wierzę, jedzie, #!$%@?, myślę będzie draka, wstyd i skaza na moim nieskalanym sercu i umyśle... nie dowierzam, po prostu nie jestem w stanie uwierzyć w to co się #!$%@?ło. Do samego końca nie dopuszczam do siebie myśli, że widzę to, co widzę, że jest tak, jak jest i nic już tego nie zmieni, bo kierowca widział, że się szykuję do wsiadania (taki specyficzny ruch pasażera czekającego na taksówkę), a skoro to widział, to nie mogę nagle się odwrócić i pójść w swoją stronę udając, że stałem tu tylko przypadkiem i że nie jestem pasażerem tej taksówki. Nie mogłem tego zrobić, po prostu nie mogłem. W środku, we mnie odbywała się niesamowita walka - tak, czy nie, co zrobić, co począć, jak działać. Poddałem się i wsiadłem... Przegrałem... sam ze sobą...




Do tej pory nie mogę się otrząsnąć, dlatego musiałem wylać swoje żale tutaj.

#niewiempocotopisze #coolstory
  • 3