Wpis z mikrobloga

Mieszkanie wynajmuje razem z 3 kumplami. Studiujemy, normalna sprawa. Z mieszkania właściwie jestem zadowolony. Do tej pory nikt jeszcze nie dzwonił po bagiety, że za głośno na imprezie, a i również nikt z sąsiadów nie robił dymu że gram sobie regularnie na gitarze. A lubię sobie głośno pograć, nawet późnym wieczorem. Samo mieszkanie też się jakoś trzyma. No, apartament to to nie jest, ale nie ma źle. Jak to na studenckim mieszkaniu, wszystkie szafki w kuchni #!$%@? butelkami po piwie, których nikomu nie chce się wynieść, a w zlewie nie raz tworzy się taka jenga, że ciężko się za cokolwiek zabrać. Jednak nie to chciałbym opisać.

Jak każde mieszkanie, to które wynajmujemy ma swojego właściciela. My na naszego mówimy Szefo. I to on będzie dziś w centrum uwagi.

Szefo to ogólnie spoko ziomeczek. Zawsze idzie nam na rękę, nie robi przypału w stylu

e chłopaki, bo od przyszłego miesiąca płacicie 2 stówy więcej od łebka

albo

imprez nie można robić, bo nie, i #!$%@?.

Raz w miesiącu przyjeżdża zgarnąć hajs, i sprawdzić czy mieszkanie jeszcze trzyma się kupy. Wtedy następuje mobilizacja – sprzątamy kuchnie, wywalamy śmieci i inne takie tam pierdoły. Usuwamy wszystkie czynniki do których Szefo mógłby mieć dymy. Czasem późno się zapowie, i nie zdążymy ogarnąć zlewu, to się nas pyta, czy chociaż czasem sprzątamy. Trochę pokręci głową że syf, ale ogólnie wszystko spoko.

Szefo ma niestety jedną zasadniczą wadę. Jak już coś się #!$%@? permanentnie, lub połowicznie, to czasem cieżko się doczekać na naprawę. Najpierw była pralka.

Jakby to moja ciotka (która jest lekarzem, i do wulgaryzmów ma bardzo negatywny stosunek) powiedziała

suka nie pierze

Nie będę wnikał dlaczego ciotka-lekarz tak agresywnie się wyraża o pralkach (i innym AGD) które odmawiają współpracy. Nasza pralka przestała prać. Myśleliśmy że się zepsuła w 100% i zgłosiliśmy ten fakt Szefowi. Spytał nas czy z niej korzystamy. A że to było na 1 roku, to większość z nas co tydzień jeździła do domu, więc stwierdziliśmy że możemy brać brudy do siebie, więc remont pralki można odłożyć. Szefo był zadowolony że nie musi wykładać kabony. No ale po jakim czasie brak pralki zaczął irytować. I dopiero wtedy zdobyliśmy informacje na znanym i szanowanym forum wszelakich inżynierów i majsterkowiczów elektroda.pl
Okazało się że wystarczy zresetować pralkę, wciskając na 5 sekund przycisk Start. Ot, tacy z nas Janusze Napraw. Trochę zastanawialiśmy się czemu tak długo z tym zwlekaliśmy.

Potem był zamek w drzwiach. No, zamku już się nie da naprawić, przyciskając na 5 sekund przycisk Start, bo zamek go po prostu nie ma. A nawet gdyby miał, to by to pewno nic nie dało. Tu Szefo wykazał się większą zaradnością, bo po próbach czyszczenia zamka WD40 czy innym gównem do czyszczenia zamków, wziął i wymienił nam stary zamek, na identyczną Gerde. Tylko że sprawną.

Potem przyszła klamka. I to chciałbym opisać dokładniej.
Klamkę mamy taką okrągłą, a nie taką zwykłą, jak Bóg przykazał, która się normalnie otwiera i zamyka. Gałka drzwiowa wg google. Już za gówniaka miałem z takimi styczność. Raz jak byłem u rodzinki, pół Polski dalej to mieli taką w drzwiach. Nie ogarniałem tego, więc jak zobaczyłem ją w moim przyszłym lokum prawie 4 lata temu, byłem nieco sceptyczny. Klamka ma w środku zamek, od strony korytarza jest miejsce na klucz, od strony mieszkania jest taki dzyndzelek. Zamek już dawno się #!$%@?ł. A to nie zamykał, a to klucz się zacinał. Niestety nie odebraliśmy tego faktu jako preludium tego ci się potem z klamką stało. Klamka najzwyczajniej w świecie wyzionęła ducha, i zakończyła swój żywot – odpadła od części trzymającej ja w drzwiach. Z nieco zdziwioną miną, i coraz większym spóźnieniem na uczelnie, wziąłem ją ze sobą na zajęcia, bo nie miałem ani czasu ani nerwów aby starać się ją jakoś znowu umieścić w drzwiach tak aby wszystko się trzymało kupy. Po tym fakcie staraliśmy się zamykać drzwi delikatnie, albo na nowo wstawiać ją na swoje miejsce. No chyba że nie mieliśmy czasu, to klamka mogła razem z nami wziąć udział w wykładach czy ćwiczeniach na uczelni. W pewnym momencie element w drzwiach tak się wyrobił, że klamka non stop spadała. Oczywiście od początku mówiliśmy Szefowi jak sprawa wygląda, coby nie pociągnął nam za klamkę z naszej kabony z kaucji. No ale Szefo zawsze się tłumaczył że

no chłopaki, następnym razem, bo teraz zapomniałem

No ale ciężko żyć bez klamki. A jej, tak samo jak zamka nie dało się naprawić korzystając z porad na elektrodzie. W pewnym momencie moje #!$%@? osiągnęło poziom krytyczny, i stwierdziłem że musimy mieć jakiś ekwiwalent klamki. Wziąłem kawałek aluminium, czy nawet innego znalu, czy #!$%@? wie jakiego materiału, używanego w obudowach komputerów do zasłaniania wyjść na porty od jakichś kart graficznych czy innych komponentów, wstawiłem w miejsce klamki, i okleiłem solidną dawką taśmy murzyńskiej. Początkowe wątpliwości współlokatorów zostały rozwiane po beta testach nowej "klamki". Jak Szefo to zobaczył, powiedział że na szybkości ogarnie nową. Tak nie było. Ostatnio jak był po hajs to wchodząc przywitał nas zdaniem

no chłopaki, jak wchodziłem to sobie o czymś przypomniałem, hehe dajcie mi jeszcze tydzień.

Nowej klamki jak nie było, tak nie ma. I nie wiem kiedy będzie.
Żeby nie być gołosłownym picrel (choć #!$%@? jakość).

#coolstory #truestory
źródło: comment_eo2xqkZCiBTU1NQgSPgzqc1PLbuUY2ff.jpg