Wpis z mikrobloga

#ksiazki #ziemianski #fragment #nocnazmiana
#tekstna10minut

Miłej lektury:)

Witaj księżniczko - siwy złożył jej dość staranny nawet ukłon. - Jestem Mistrz Anai.
Odruchowo skinęła głową, usiłując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tytułowanoją "księżniczko". Jaki to mistrz? Znowu poczuła strach, ale z pewnością nie był to mistrz umierania. Nie miał ani kaptura, ani opaski. Jego uprzejmość sprawiła, że odważyła się spytać:
- Co ze... - chciała powiedzieć; "co ze mną będzie?", ale w ostatniej chwili wydało jej się, że pytanie było zbyt obcesowe. - Co tu się dzieje? - zakończyła inaczej, jeszcze gorzej.
Mistrz uśmiechnął się i przysiadł obok niej na ławce. Dał znak swoim uczniom, którzy na małym placyku, wśród okrytych kwiatami krzewów, zaczęli montować drewnianą machinę.
- Tu w pałacu właśnie przyjmują poselstwo Troy - wyjaśnił. - Jest tam twój ojciec.
Dziewczynie na moment zaszkliły się oczy, poczuła, że nie może złapać oddechu. Chciała spytać, czy go zobaczy, ale sama mina siwego człowieka już z góry mówiła "wiesz, że nie".
- Poselstwo? - wydukała wreszcie.
- Taaak. Wojna skończyła się kilkadziesiąt dni temu - teraz rokowania.
- I jak?
- Jak zwykle - Anai uśmiechnął się znowu. - Troy zajęło dwa ważne porty w nabrzeżnym pasie. Ustalono już, że jeden oddadzą w zamian za roczny pokój. My jednak chcemy dwa.
- Więc znowu wojna?
- Nie sądzę - mistrz wzruszył ramionami. - I wy i my wydaliśmy już na wojnę za dużo pieniędzy. U was rosną cła, u nas podatki - Zrobił przy tym minę: "sama wiesz jak to wygląda, lepiej ode mnie". - Do następnego roku pewnie nic się nie stanie.

To jak zamierzacie odzyskać drugi port?
Mistrz westchnął ciężko. Popatrzył na drewnianą konstrukcję, którą kończyli jego uczniowie. Przypominała wąski stół, a właściwie ławę, tyle tylko, że z dziwnym otworem z jednej strony oraz wypustami na obrzeżach.
- Ano... - pokiwał głową. - Ustalono, że masz krzyczeć pod oknami komnaty twojego ojca; "Oddajcie port Yach!"
Bogowie! Achaja niespokojnie popatrzyła na ukończone już dzieło uczniów mistrza. Bogowie!
- B... Będę krzyczeć - od dawna czuła, że jej wola jest już złamana. Poza tym nie była naiwna, żeby sądzić, że zdoła sama jedna przeciwstawić się potędze Luan. - Zrobię to, jak chcecie.
- Ano będziesz - Mistrz znowu pokiwał głową. Bez złości, bez współczucia, zupełnie obojętnie.
- Będę krzyczeć, co zechcecie - powiedziała Achaja, patrząc jak uczniowie przygotowują małe naczyńka. - Zrobię wszystko. Sama.
- A o tym, co będzie, to uradzili więksi niż my - Anai wstał, patrząc w stronę zachodzącego słońca. - Nie nam zmieniać ich wyroki.
- Ale... - dziewczyna czuła, że coś mrozi jej żołądek. - Ale ja to zrobię sama z siebie! Nie musicie...
- Chodź, dziecko. Twój ojciec, Archentar właśnie udaje się do swojej komnaty.
- Nie - Achaja rozpaczliwie chwyciła się ławy, ale zaraz puściła ją, wiedząc, że postępuje głupio. - Ale dlaczego macie mi coś robić, kiedy... kiedy ja przecież...
Mistrz popatrzył na nią z pobłażliwością. Znał takie widoki nie od dziś, ani nie od wczoraj. Nie był zacięty, nie był zboczony, wykonywał swoją dobrze płatną pracę i był w niej dobry.
- No chodź - mruknął.
2 - Ale... - Dziewczyna nie wiedziała, co może zrobić. Strach szarpał jej ciałem. Wstała sama, bo nie chciała narazić się oprawcom, może wtedy zrobią jej coś jeszcze gorszego. - Ale... czy to będzie bardzo bolało? - spytała nieśmiało.
Mistrz niechętnie skinął głową.
- Rozbierz się dziecko.
Podniosła ręce, ale zaraz opuściła je znowu.
- Nie... Ja... Nie, nie róbcie tego, ja przecież...
Jeden z uczniów podszedł do niej i zdarł z niej tunikę. Energicznie i sprawnie, ale nie tak, jakby chciał ją upokorzyć. Zasłoniła się dłońmi, ale Mistrz nie patrzył na nią tak jak mężczyzna na kobietę. Pochwyciła kilka spojrzeń uczniów, była naprawdę ładna, ale nawet oni nie zamierzali jej szykanować, ani zawstydzać. Dwóch z nich dość delikatnie, choć zdecydowanie ujęło ją za ręce. Czuła jak strach szarpie jej wnętrznościami. Miałaochotę wymiotować.
- No co wy... - powiedziała z trudem, przełykając ślinę. - Przecież zrobię, co chcecie!
Uczniowie położyli ją na plecach. Przywiązali jej ręce do specjalnych wypustów. Czuła zawroty głowy, wyobrażając sobie wszystko, co wiedziała o katach. Będą ją ćwiartować powoli. Zedrą z niej skórę. Będą obcinać jej wszystkie członki kawałek po kawałku. Rozetną brzuch i każą biegać, aż zaplącze się we własne wnętrzności. Uczniowie chwycili jej nogi, przemocą rozkraczyli i przywiązali w kostkach do drewnianej ławy, tak, że nie mogła się ruszyć. Oddychała coraz szybciej, ciemniało jej w oczach, nie baczyła już nawet na wstyd z powodu pozycji, której przyjmowanie w obecności mężczyzn nie przystoi żadnej kobiecie.

Co... co ze mną zrobicie? - jej słowa były ledwie zrozumiałe. Prawie nie mogła rozewrzeć szczęk chwyconych kurczem.
- Ci którzy o nas decydują, nie kazali cię uszkodzić - mruknął Mistrz. - Wyjdziesz stąd w miarę zdrowa. No... - zastanowił się. - w miarę - powtórzył.
- Bogowie.
- Wstrzymaj się, zanim zaczniesz dziękować Bogom - przerwał jej Mistrz. - Lepiej się wstrzymaj.
Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale jeden z uczniów wsunął jej do ust szmatę nasączoną oliwą, kneblując zupełnie. On też postanowił się odezwać.
- Jedni wolą wiedzieć, co się z nimi dzieje, inni nie - wzruszył ramionami. - Bywa różnie.
Achaja kiwnęła głową na znak, że chce wiedzieć. Oczy wychodziły jej z orbit, kiedy tamten podniósł dwie miseczki.
- To kolce ostrokrzewu. Malutkie, jak wbić, to na skórze prawie nie ma śladu. Moczy się je w truciźnie. Spokojnie, ona nie zabija. Tylko boli, no... młoda jesteś, silna. Będziesz żyć.
Wziął jeden z kolców, sprawdził pod światło, potem umoczył w zawiesistej zawartości drugiej miseczki i wbił jej w lewą pierś. Poczuła lekkie ukłucie i dość mocne pieczenie. Szlag! To się da jakoś wytrzymać. Nie wiedziała, czy ma udawać, że ją bardzo boli, może oszczędzą, czy przeciwnie, udawać, że w porządku, żeby ich nie podniecać. Uczeń wbił jej drugą igiełkę, inny chłopak robił to samo z jej prawą piersią. Ale swędzi, zacisnęła zęby na szmatce. I... piecze. Kurczę! To się da jakoś znieść, na szczęście. Postanowiła się wykrzywić, żeby pokazać im, że boli. Uczeń, ten stojący po lewej, kiwnął jej uspokajająco ręką.
- Nie wysilaj się - mruknął. - Jeszcze nic ci nie jest.
Spojrzała pytająco, a on znowu machnął ręką.
- Trucizna rozpuszcza się powoli - wyjaśnił.
Żeby ich wzięła nagła zaraza! O co chodzi? Kątem oka zobaczyła jak Mistrz siada z powrotem na marmurowej ławeczce. Więc jeszcze się nie zaczęło? Czuła, że jest całkiem mokra od potu. Kurczę! Brudna noga! Śmierdząca pacha! Przeklinała teraz całym swym wątłym zapasem przekleństw. Smarki! Plwocina!!! Przed bardziej ordynarnymi, które słyszała w wojsku jakoś się wzdragała, zresztą... i tak nie słyszeli. Uczniowie dopiero teraz zaczęli wiązać ją mocniej. W łokciach, kolanach, udach... Aha, stąd te otwory w ławie... Ktoś zaciągnął sznur na jej brzuchu z całej siły, przymocowując dziewczynę do śliskich desek. Bolało bardziej niż igiełki w piersiach.
- Mocniej - powiedział Mistrz. - Żeby sobie nie złamała kręgosłupa!
Chłopcy dociągnęli sznur aż straciła oddech, ale dopiero teraz ogarnęło ją przerażenie. Złamać kręgosłup? Przecież... Nagłe uderzenie bólu sprawiło, że walnęła głową w tył. Szybko podłożono jej miękką poduszkę i usztywniono kark kilkoma szmatami. Dwóch pomocników chwyciło ją za ramiona, przyciskając do ławy. Bog... Och! czuła,jakby wbijano w nią rozpalone żelazo! Jak boli! Jak boli!!! To... szarpnęła się, prawie zrywając więzy. Nie, nie... Przecież coś tak strasznego nie powinno nawet istnieć! Jej oszalały umysł łapał się wszystkiego, byleby zaprzeczyć temu, co się z nim działo. Potworne pieczenie zdawało się rozrywać ja, na strzępy. Jakby zanurzono ją w ogniu, coraz gorętszym, coraz bardziej palącym... Ślizgała się na mokrych od jej własnego potu deskach usiłując wyć, wyć, wrzeszczeć, ryczeć... Knebel pozwalał jedynie na zduszone jęki. Nieeeee!!! Musi im pokazać, jaki to straszny ból. Muszą skończyć, muszą skończyć! Nieeee! Tego się nie da wytrzymać! Jak im to powiedzieć?!!! Nie, nie, nie... Oni tymczasem wbijali jej w piersi kolejne igiełki. Chciała się wywinąć, chciała się ruszyć, jakoś uciec, najchętniej wyłamałaby plecami deski, żeby się usunąć, ale powstrzymywały ją więzy i ramiona oprawców... Bogowie! Odda wszystko za chwilę oddechu! Poczuła coś ciepłego na udach. Co jej tam robią?!!! Nie... Po prostu zsikała się z bólu. Niech nie wbijają więcej!!! Przecież już tego nie wytrzyma. Zaraz umrze! Zaraz umrze! Jak im powiedzieć, że zaraz umrze!!! A oni wbijają coraz to nowe igiełki! Ludzie... Usiłowała wypluć knebel, ale uczniowie przymocowali go szmatą.
Oddychała spazmatycznie nosem. Zaraza! Przecież się udusi. Powietrza... no nie wbijaj, zarazo, no co mi robisz?!!! Czy oni nie rozumieją, że zaraz umrze? Tego się nie da wytrzymać!!! Jak oszalała spojrzała w dół. Jej piersi przypominały teraz dwa jeże, myślała, że zemdleje, ale piekący, świdrujący gdzieś pod czaszką ból sprawiał, że nie mogła zemdleć. Poczuła skurcze, bolało ją całe ciało, czuła gorączkę i coraz bliższe szaleństwo. Uczniowie przestali wbijać, zaczęli teraz kręcić igiełkami, które już tkwiły w jej ciele. A dotąd wdawało jej się, że nie może już być większego bólu... Usiłowała się zmusić, żeby popaść w szaleństwo. Usiłowała się zmusić, by umrzeć. Chciała stracić przytomność, złamać sobiekręgosłup, rozwalić czaszkę, zrobić cokolwiek...
Uczniowie zaczęli usuwać igiełki, jedna po drugiej. Byli sprawni i szybcy. Ktoś wyjął jej knebel. Achaja nie wrzeszczała wbrew pozorom. Dyszała ciężko, czując, jak znowu sika sobie po nogach, tym razem z powodu ulgi. Miała wrażenie, że deski polano wodą, ale nie, to był jej własny pot.
Wieczór już zapadł. Gdzieś wokół rozbrzmiewały cykady, z najbliższej drogi dochodził zgłuszony turkot kół jakiegoś wozu, gdzieś szczekał pies... Gwiazdy... Tuż nad nią, na niebie świeciły gwiazdy! Jak długo to trwało? Bogowie, pić! Pić!!!
Uczniowie byli przygotowani. Kiedy tylko spojrzała przytomniej, przytknęli do jej ust naczynie z wodą. O mało się nie zakrztusiła, przytrzymali jej głowę. Gdyby mogła mówić, zażądałaby wiadra, a nie jakiejś małej miseczki, ale oprawcy i tym razem mieli rację. Po chwili osłabła i opadła na śliskie deski, dysząc ciężko.
Mistrz podniósł się z ławki.
- No co,córko? Jesteś gotowa?
- Przecież... - głos wiązł w zaciśniętym od płaczu gardle. - Przecież krzyczałabym i bez tego - szepnęła.
- Nie zrozumiałaś mnie, dziecko.
Mistrz podszedł bliżej, przyjął z rąk uczniów dwie miseczki, jedną z kolcami, drugą z trucizną i stanął pomiędzy jej rozkraczonymi nogami.
- Masz krzyczeć: "Oddajcie port Yach". W mocy Archentara jest to uczynić, on odpowiada za dyplomację Troy. Zrozumiałaś mnie?
- T... tak... - właśnie miała spytać, czy już ma zacząć krzyczeć kiedy Mistrz, stojąc dokładnie pomiędzy jej rozkraczonymi nogami, wbił pierwszą igiełkę.
  • 7