Wpis z mikrobloga

Śnił mi się koniec świata i był to jeden z tych plastycznych, przerażających snów, kiedy po przebudzeniu wciąż myślisz, że to była prawda.

Najpierw w telewizji podano, że do Ziemi zbliża się wielki meteor. Nikt w to nie uwierzył do momentu gdy niebo zrobiło się niezwykle jasne, a po chwili usłyszeliśmy ogromny huk, dobiegający gdzieś z bardzo daleka (pewnie dlatego nie zginęliśmy od razu). Ludzie wpadli w panikę, szczególnie gdy do brzegu (akcja działa się w Sopocie) zaczęła zbliżać się fala kilkukrotnie wyższa niż wieżowce.
Pamiętam swoje przerażenie, bezsilność, ale też silną chęć przeżycia. Pamiętam jak bardzo żałowałem, że oprócz taty i wujka nie ma ze mną innych bliskich mi osób. Ściskaliśmy się i płakaliśmy w cieniu tej ogromnej, przysłaniającej już słońce fali, która miała przynieść nam śmierć.
W całym tym chaosie panującym na ulicach, znalazłem koło śmietnika rewolwer. Nikt nie chciał utonąć więc postanowiliśmy po kolei strzelić sobie w głowę. Tata zrobił to jako pierwszy. Jego mózg rozbryznął się na elewacji jakiegoś nowego budynku. Nie zrobiło to na mnie wrażenia. Przystawiłem pistolet do skroni i pociągnąłem za spust. Nie zadziałał. Nie zdążyłem naprawić go zanim woda runęła na nas. Wujek krzyknął przeraźliwie. Poczułem zimną wodę, mocne szarpnięcie. Ciemność.
#sny #truestory
  • 2