Wpis z mikrobloga

"Pracuję w brytyjskim domu spokojnej starości. Moimi podopiecznymi są seniorzy powyżej 75 roku życia. Naszym obowiązkiem jest zapewnienie im jak najlepszej opieki, do której również zaliczają się interakcje personalne (czyli głównie rozmowy, zachęcanie do integracji z grupą itp.) obok codziennej rutyny, takiej jak posiłki, poranna/wieczorna toaleta. Chciałabym zaznaczyć, że jestem tam jedyną pracującą Polką (co dla historii będzie ważne).

Zeszłego roku wypadł mi dyżur na całe Święta - Wigilia i dwa dni Bożego Narodzenia miałam spędzić po 12h w pracy. Kilka dni przed Wigilią "dołączyła" do nas trójka podopiecznych - dwie kobiety (ok. 80-letnie) na pobyt tymczasowy i jeden mężczyzna (ok. 90-letni) na stałe. Kierownik pokazał panu Johnowi ( w skrócie PJ - przyjmijmy, że tak ma na imię) ośrodek, pokój i zapoznał z resztą personelu i podopiecznych. PJ był introwertykiem - nic nie mówił, siedział w kącie, kiwał tylko głową na "tak" lub "nie".

Pewnego dnia "dostałam" skrzydło budynku, w którym znajdował się pokój staruszka.
Pukam, słyszę ciche "come in" i wchodzę do pokoju, mówię po angielsku wesoło "dzień dobry, jak się czujesz" i przygotowuję PJ na kolejny dzień. Wchodząc do łazienki nuciłam polską piosenkę pod nosem i wtedy zauważyłam, że jestem obserwowana - od tamtego dnia bardzo uważnie mi się przyglądał, jak byłam w zasięgu jego wzroku.

Nadeszła Wigilia - przyniosłam tego dnia opłatek do pracy (koledzy z pracy bardzo chcieli poznać polskie zwyczaje świąteczne). Nadchodzi czas kolacji wigilijnej - dzielę się opłatkiem z załogą oraz seniorami (większość i tak nie wiedziała, co to jest :)). Podchodzę do PJ. On bierze opłatek i nagle po policzkach płyną wielkie łzy. Pyta po angielsku "Jesteś Polką, prawda?", odpowiadam, że tak. A on mnie znów po angielsku prosi, żebym złożyła mu życzenia po polsku. W ich trakcie widzę, że staruszek zalewa się łzami. Spanikowałam, ale PJ do mnie mówi bardzo łamaną polszczyzną przeplataną angielskim, że po raz pierwszy od 40 lat słyszy życzenia wypowiedziane po polsku i pierwszy raz od niepamiętnych czasów ma w ręce opłatek.
Tak się wzruszyłam, że i mi poleciały łzy.

Od tamtej pory często z nim rozmawiałam po polsku (na ile pozwalały warunki). Dowiedziałam się, że był pilotem podczas II wojny światowej, o jego życiu w małej wiosce w górach, że od 40 lat był wdowcem i nie miał dzieci. Zrozumiałam, skąd brak styczności w językiem ojczystym i rodakami.

Pan John zmarł tuż po Nowym Roku. Byłam na jego pogrzebie, a kiedy wróciłam do pracy, kierownik wręczył mi kopertę adresowaną do mnie, a w niej była piękna kartka z napisem:
"Dziękuję. Dzięki Pani to były najpiękniejsze Święta Bożego Narodzenia od 40 lat. Z poszanowaniem - John X". Bardzo się wzruszyłam czytając to krótkie i treściwe zdanie.

Z tego miejsca chcę napisać:
To był dla mnie zaszczyt Pana poznać, Panie John."

Wzruszyła mnie ta historia, nie wiem ile w tym prawdy, ale łapie za serce.
#anonimowemirkowyznania #truestory?
  • 11
  • Odpowiedz