Wpis z mikrobloga

#pasta #kradzione #pastypolskichczanow

Moja podstawówka należała do „tych lepszych” - chodzi o te słynne nowoczesne zachodnie systemy nauczania. Chodzili do niej albo ludzie z rejonu (robotniczego PRL-owskiego osiedla), albo dzieciaki z bogatych rodzin (synowie prawników, i tak dalej).
Kiedyś, w piątej klasie podstawówki, pojechaliśmy do pizzerii - bodajże do jakiejś sieciówki, typu Pizza Hut. No i tam były warsztaty robienia pizzy, takie dla dzieciarni, mocna reklamówka. No i po skończeniu kursu otrzymywało się zniżki w kuponikach. Zacieszony otrzymałem bilecik, a jeden największy Seba z robotniczej rodziny, chcąc wejść w dupę wszystkim klasowym bananikom (Peja mocno, komputer hehe gry, śmieszek - ja wtedy bez kąpy, jako jedyny z klasy, największy biedak w całej klasie, pośmiewisko bananków z rodzicami prezesami firmy/adwokatów/lekarzy, u mnie matka sprzątaczka):

- Seba, ty i tak sobie tej pizzy nigdy nie kupisz, bo cię i tak nie stać, po co ci to?

Śmiech w całej klasie.

Zapamiętałem to. To był moment, w którym nie dość, że ja nawet nie miałem co powiedzieć, to nawet nauczycielka spojrzała na to wszystko z politowaniem i nawet nie powiedziała słowa, żeby mnie obronić przed szykanami. Ale jakoś do tego przywykłem i zamknąłem mordę, nie odzywając się przez resztę dnia do nikogo.Miałem pretensje do bogu ducha winnej matki, oczywiście niedoceniając, że i tak stara się jak najlepiej dla mnie.

Ostatnio go spotykam - przeciętny stulej z Peją na słuchawkach, ONRowiec, kibic lokalnego #!$%@?. Student politologii najbardziej #!$%@? uniwerku na całym świecie, utrzymanie rodziców. Zobaczyłem tego mizernego stuleja z bloku z betonowej płyty i przypomniałem sobie całe zajście. Student poważnego kierunku na burzliwe czasy, uwierzcie mi, poważnego. dobrze ubrany (inb4 /fa/, po prostu klasyczna kulturka, płaszcz + garnitur), zarabiający pieniądze (marne bo marne, ale zawsze swoje własne). Uśmiechnąłem się pod nosem i po krótkiej guwnorozmowie pomyślałem, że wydam #!$%@? wszystkie pieniądze, żeby tej #!$%@? polackiej pokazać. Szło mniej więcej tak:

- To może wpadniemy na obiad do XXX (dobrej restauracji), coś bym zjadł.
- Wiesz co, nie mam czasu...
- Nie stać cię? No patrz, to może do YYY... - #!$%@? #!$%@?, jednej z bogatszych w mieście, zaryzykuję, wydam #!$%@? czterysta złotych, najwyżej dwa dyżury pod rząd wezmę i nie pośpię na łikendzie, przez resztę tygodnia jedząc guwno z octem.
- Nie no, nie to, że nie stać... No wiesz no, może do jakiegoś baru na piwo w łikend?
- To aż tacy tam biedni jesteście? - Śmiech. - Masz w ogóle jakieś pieniądze?
- No... Yyy... Akurat nic nie wziąłem z domu...
- Och, no dobra, to trzymaj się, na razie.

Jego biedna, niemalże płacząca mina była dla mnie najprzyjemniejszym widokiem od minionych dziesięciu lat, lepszym od skutecznej operacji matki i drugiego wyniku matury na całą szkołę, od wszystkich zdanych egzaminów razem wziętych. Każda fraza z jego marnawych, siwych ust, pogłębiała jego apatyczne spojrzenie, tak, że smak jego porażki był dla mnie orgazmem. Jego tępawe, nieporadne spojrzenie sprawiało mi przyjemność, mógłbym się tak pastwić nad jego mizerną aparycją i zachowaniem przez wieki. Projekcja jego żałosnej skruchy i przyznania się do porażki dała mi taką radość, zmieszaną ze skrywanym i skumulowanym przez lata poniżeniem i pogardą, że miałem ochotę parsknąć śmiechem w te cebulackie oczy pełne żalu i bezradności. Zrobił się taki malutki. Zupełnie jak ja. TYLE #!$%@? WYGRAĆ, #!$%@? ROBACKA #!$%@? BEZ PRZYSZŁOŚCI I PERSPEKTYW, NĘDZNY ŚMIECIU, ZDYCHAJ NA DNIE POLSKIEGO MARGINESU SPOŁECZNEGO RAZEM ZE SWOIM ZBYDLĘCIAŁĄ RODZINĄ - ŻYCZĘ CI NAJGORSZEGO.

Widzicie anony, a wszystko przez tę pizzę.

  • Odpowiedz