Wpis z mikrobloga

"Krótka" historia pierwszego triathlonu.

(jak ktoś nie chce historii tylko opis samego triathlonu, bo to chyba najciekawsza część, od razu polecam przewinąć niżej) albo przekopuję go do przodu ;)

Finał, wyścig.
Plywanie.

Rower wstawiony, buty itd, wszystko rozstawione.
Pierwsze zaskoczenie, to, że będę musiał dopłynąć do startu jakieś 150 m i tam czekać na start,
no lekki problem bo utrzymywanie się na wodzie to nie jest moja domena, w sumie to nie ćwiczyłem tego za bardzo. Drugim zaskoczeniem było, że po mecie wody, mam jeszcze znów do przepłynięcia jakieś 100 m, czyli wychodzi tego trochę więcej...

Ogólnie wygląda to w #!$%@? daleko jak spojrzałem, na te boje, komentator mówi, że to tylko tak wygląda przez wodę, jakoś mnie to nie pocieszyło.

No ale atmosfera, ludzie zadowoleni, ktoś tam opowiada, myślę sobie, może nawet kiedyś wystartuję w "połówce" kto wie...

Wszyscy zawodnicy podzieleni na 6 grup (fal), trochę mnie zmyliła dziewczyna i się zagapiłem jak już moi zaczęli podpływać do , no to płynę, żabką odkrytą (tego nie ćwiczyłem), a w piance bardzo mnie to męczy bo mi nogi trochę pianka wypycha i mi się pod kolanami dziwnie "Zwija".

Gdy już byłem blisko, naszła mnie myśl aby zawrócić, kij w dupę myślę, trochę wstydu, ale koszulkę przynajmniej już dostałem ;) Myśl ta wzmocniła się kiedy zobaczyłem, że dziewczyna zawraca, ale wycelowałem w boję startową i tam szukałem szansy.

Dopłynąłem do boi, trzymałem się jej i odpoczywałem, nie powiem co myślałem, ale, że coś nie jest tak, na dodatek zaczęło mnie boleć coś w okolicach brzucha, myślałem, że kolka jakaś czy coś, ale bardziej po prawej stronie...

Odpocząłem, ale zimna (nie była taka zimna) woda i ta ciemność jakoś spowodowała u mnie fazę lęku, nienaturalnego lęku, dna nie było, wszędzie daleko, ścisk na klatce piersiowej, jedynie uratowało mnie, że start jeszcze nie nadchodził, uspokajałem się z każdą sekundą.

Wystrzał, czas znaleźć jakąś przestrzeń dla siebie i napierdzielać (Tzn. nie napierdzielać bo plan jest taki, spokojnie machać i spokojnie oddychać tylko to mnie uratuje).
I..
Wszędzie czytałem o tym całym początkowym młynku, i z jednej strony myślałem, że będzie gorzej, a w innych aspektach myślałem, że będzie lepiej.
Spodziewałem się więcej groźniejszych uderzeń i zalewania wodą, ale tu naprawdę było w miarę ok, gorzej było, że nie mogłem przejść w ogóle do kraula, obijałem się, mnie obijali, nawet nie płynąłem żabką, nie wiem czym płynąłem, przede mną żabkarka płynęła i bałem się, że mi pierdzielnie w twarz nogami.

Po paru minutach, z moją kondycją było naprawdę źle, oddech był daleki od unormowanego, myliły mi się oddechy, płynąłem większość z głową nad wodą, już rozglądałem się za kajakiem ratowniczym (Czy jak oni je tam nazywali), wstydu już takiego nie będzie, ale byle mnie wyciągnęli...
Ale kajaków nie widziałem, w sumie mało co widziałem, przez 3 minuty jedyne co myślałem, cytuję
"#!$%@?, połówek mi się zachciało, #!$%@?ć to wszystko, jak ja tu nie dopłynę olimpijki"

I zobaczyłem w tym momencie pierwszą boje (połowa pierwszej prostej, płynęło się ogólnie po prostokącie), zrobiło się luźniej, widziałem z przodu "moją" żabkarkę i parę osób, mogłem w końcu przejść do kraula, jakoś wyrównać oddech, po około 3 minutach, nastąpił spokój, dalej bolała mnie ta "kolka" czy tam brzuch, ale wyrównałem oddech, zacząłem płynąć dość szybko, i równo, że mógłbym tak długo i długo. Jako, że nawigacji nie miałem opanowanej, to co kilka machnięć przechodziłem do żabki co by spojrzeć gdzie są jakieś czepki albo boje.

I tak druga boja, zakręt, trzecia boja, kolejny zakręt (spodziewałem się czwartej, ale jej nie było albo przegapiłem).

I w którymś momencie gdy sobie śmigałem, wygadam, patrzę nikogo nie widzę, żadnych czepków... gdzie ja #!$%@? jestem, w którą stronę zboczyłem? I tak płynę i wyglądam co chwilę, patrzę, małe boje, ale nie wiem która to boja tzn. po której stronie toru...w tym momencie chyba się zdenerwowałem ale okulary mi zaparowały, widziałem tylko najbliższe metry, brzegu nie widziałem, ani celu.

W którymś momencie zobaczyłem jakiś czepek (pewnie mnie wyprzedził), po drugiej stronie toru jak domniemałem, to to płynę w jego kierunku, kraulem aby szybciej tam być.
Przepłynąłem za daleko, gość po mojej lewej stronie, no to znów i znów następne boje, gość znów po prawej stronie... nosz #!$%@?..źle jest myślę sobie, a moje pływania to były takie interwały co zobaczyłem to płynąłem na maksa...
I tak pływałem od linii do linii, od rozglądania się (czyli żabki) zaczęły mnie łapać skurcze, łydek, w tym momencie wiedziałem, że żabka mi się kończy (w kraulu prawie nie używałem nóg), w którymś momencie zobaczyłem znów grupkę pływaków, i moją żabkarkę, teraz już spokojnie próbowałem się za nimi ustawić, bez przyspieszeń, bo już żabka nie wchodziła w rachubę, skurcze mnie trzymały.

I tak płynąłem tracąc ich co jakiś czas z oczu, to raz z prawej raz z lewej, ale już blisko siebie, na końcu na szczęście mi jakaś kropelka wody spłynęła po okularkach mi miałem małą szparkę którą widziałem już wyjście z wody, uratowany...nie wiedziałem tylko ile czasu mi to zajęło bo już straciłem rachubę czasu.

Dobrze, zę goście pomagali wyjść, błędnik mi nawalał, ledwie pion złapałem w sumie mnie wyciągeli.
Ale patrzę na zegarek, czas znacznie poniżej mojego maksymalnego czasu, uratowany :)

W strefie zmian już na luzie ściągałem piankę odzyskiwałem równowagę, nie spiesząc się, w tym momencie, zaważyłem, że żele które miałem tu mieć i wypić w połowie roweru, wrzuciłem do strefy gdzie będę biegał..no nic, olać żele, jest ok.mam tu żele na start, pyknąłem je.

I teraz nie wiem, czy to spotęgowało złe samopoczucie,(o tym później) , czy żele trzymałem w za wysokich temperaturach bo woziłem je w bagażniku samochodu.

Rower.
No i ruszyłem, nigdy nie jechałem na płaskim terenie, wiec start poszedł naprawdę zajebiście,
pierwsza połowa części kolarskiej jest pod górkę, wiec dobrze jest, szybko jadę, i jak chciałem przestawić prędkościomierz na to aby mi pokazywał dystans, w tym momencie mi spadł, a, że jechałem w okolicach 35 km/h to nawet nie chciało mi się już zatrzymywać.

Zacząłem jechać ostrożniej bo nie wiedziałem czy nie przeginam fizycznie, w końcu jeszcze potem bieg. w połowie trasy były napoje, więc stwierdziłem, że się zatrzymam i napiję (i tak musiałem bo w trakcie jazdy nie dałem rady) i sprawdzę godzinę, patrzę, dobry czas, jest luz, zrobię to spokojnie.

I minęło parę km, a samopoczucie zaczęło się bardzo psuć, brzuch mnie boli, rzyganie zbiera, w końcu nie wytrzymałem, i zatrzymałem się, rzygnąłem sobie, ogarnąłem, i minimalne lepiej, ale dalej kiepsko.

Przy około trzech czwartych trasy, zacząłem zwalniać, zwalniać, myślałem, że mi organizm wysiada, czułem ciarki, pot na głowie, nagle kask za ciasny, ale patrzę na pulsometr i tutaj wszystko ok, zero nie wiadomo czego, żołądek coraz bardziej ciśnie.. zatrzymać się i rezygnować trochę słabo, no bo z buta nie będę cisnął 10 km, zatrzymałem się na poboczu, i się porządnie wyrzygałem, to był tak zwany rzyg oczyszczający, ogarnąłem się trochę, i ruszyłem. Czułem się prawie jak młody bóg ;) no dobra, może nie aż tak, ale coraz lepiej, z minuty na minutę coraz lepiej.
Dojechałem do miejsca startu biegu.

Czas ostatecznie lepszy niż maksymalny planowany, jest zajebiście, teraz tylko zrobić autoanalizę mojego samopoczucia, czy dam radę, bo jednak rzygając odwoniłem się, nie piłem już żadnych izotoników, tylko wodę, żele też olałem, wypierdziąłem się wysikałem, i stwierdziłem, że wszystkie funkcje życiowe są w całkiem dobrym stanie.

Bieg.
Początek był trochę zaskakujący bo mnie złapały skurcze łydek (pewnie to od wody), ale po 1 km już było ok, w sumie z km, na km było coraz lepiej wydawało mi się, że szybciej, ale po fakcie okazało się, że na początku biegłem o wiele szybciej, ale może dlatego, że oszczędzałem się bo wiedziałem, że na końcu ma być jakiś stromy podbieg, i tak końcówka szła naprawdę już dobrze, na podbiegu wyprzedziłem nawet parę osób, czas poniżej planu, poniżej 1 h.

Ostatecznie poszło lepiej niż planowałem jeśli chodzi o czas i było jeszcze trochę ludu po mnie.

Potem to już tylko wyżerka, dawno tyle nie wpieprzyłem.

Wstęp.

Zaczęło się we wrześniu ubiegłego roku, rozmawiamy sobie z kolegami z pracy o sporcie, maratonach i ironmanach. Już nawet nie pamiętam jak to wyszło, ale, skończyło się coś w stylu, że "co ja nie dam rady?", "Każdy jest w stanie zrobić, nawet ja", no i pozostało co zrobić.
jakaś 1/4 ironama stwierdziliśmy, że to brzmi jak by coś nie całkiem zrobione, no a Ironman to za dużo, wiec aby jakoś brzmiało wybraliśmy, że będzie to olimpijka czyli 1,5km pływania, 40 km roweru i 10 km biegu.

Moje warunki startowe.

Warunki fizyczne nie były za dobre,
- 86 kg masy (waga, mówiła, że znacznie za dużo),
- tak do 100 m, byłem w stanie przebiec, potem już koniec (nigdy nie byłem dobry nawet dawno dawno temu, w szkole nie byłem w stanie przebiec 800 m, jedynie sprinty mi szły).
- rowerem jechałem tak z 30 lat temu na składaku a i wtedy nie miałem za dużo godzin i km nabite ;)
- no i ostatecznie pływanie, pływać "nauczyłem się" tak z 5 lat temu, takim niczym, najbliżej do żabki temu było.

Początki - bieganie

Najpierw skupiłem się, aby móc przebiec 10 km, dowolną prędkością.

Z biegania ktoś mi doradził aby zrobić C25K, gdzie zaczynało się coś w stylu 1 minuta truchtu i 2 minuty marszu.

I tym sposobem maiłem szybko dojść do 10 km, ba nawet w godzinę. Szybko okazało się, że nawet to jest dla mnie za ostre, i tak jak w grudniu miałem zrobić 10 km w godzinę, to chyba nie byłem w stanie 8 km zrobić w ciągu, tylko musiałem przechodzić do marszu, co 10 minut na 2 minuty.

No nic pomyślałem, na bieganie mam w sumie dużo czasu więc nawet to przejdę.(o limitach czasowych niżej)

Początki - pływanie

Z pływaniem, myślałem, że będzie prościej, no bo już umiałem (pomijając jak) w miarę pływać.
No i szlifowałem moją żabkę, co długość basenu musiałem odpoczywać, ale potem byłem w stanie dalej płynąć, ale postępów na początku za wiele nie było, ale był jeden pozytywny akcent - zrobiłem sobie test czy dam radę przepłynąć 1,5 km, w końcu to tylko 60 długości basenów.

No to zrobiłem, płynę długo, odpoczywam, płynę itd. przepływam 1,5 km wychodzę z wody i myślę sobie, nie jest źle, wystarczy zlikwidować te odpoczynki i będzie luz.

Wracam do domu, mija jeszcze z godzinką, i zaczyna się... czuję, że wszelkie zasoby jakie miałem w organizmie skończyły się, czuje się totalnie rozwalony, powiedział bym, że bardzo źle, bardzo!.

Przez 4 godziny, nie umiałem dojść do siebie, trzymałem telefon przy sobie co by móc zadzwonić od razu po karetkę, nawet bałem się usnąć ;). Przeżyłem.

Stwierdziłem, że pływakiem to też nie jestem.

Początki - rower

Początków roweru w tym czasie nie było, nie miałem czasu, myślę sobie, że to proste będzie, w końcu siedzi się i w ogóle, jak przyszła zima to już nie miało sensu.

Dlatego kupiłem sobie rowerek stacjonarny, który pokazuje waty, myślę sobie wszyscy podniecają się tymi watami to i ja będę ostro jechał zimą rowerek, i tak sobie nadgonię.

Prawda okazała się bardziej brutalna, rowerek był strasznie nudny, jeździłem dość rzadko, a w pokoju jak było ciepło to przy rowerku lało się ze mnie niemiłosiernie.


Mój plan i limity czasowe.

Mój plan wynikał bezpośrednio z limitów czasowych, po których następowała dyskwalifikacja
na bieganie było 1,5 godziny, więc stwierdziłem, że mogę to nawet szybko przejść jeżeli będę w stanie chodzić.

Na pływanie było maks 1 h, w tyle stwierdziłem to spokojnie mogę zrobić, ale na pływanie + rower(no i przebranie się) było maks 2,5 h, i w ten czas celowałem, ale jako, że przebranie się może mi zająć trochę czasu, rower na początku mi mówili, że do 25 km/h sam jedzie, co nie było prawdą ;) to jednak realistycznie wziąłem, że w pływaniu muszę zmieścić się w 39 minutach, a rower + pływanie(+przebranie się) dokładnie 2,5.

Jednym słowem celowałem w ostatnie miejsce.

Wszystko w tym momencie wydawało się proste , na kartce było faktycznie proste.

Zima

Styczeń strzelił, szybko, w ogóle prawie nie ćwiczyłem biegania, parę razy po schodach biegałem (na końcu po 100 pięter), jedynie pływanie, ale trochę chory byłem więc ogólnie stracony miesiąc.

Kupiłem pulsometr, i odkryłem, że jak biegam, to mam ekstremalnie wysokie tętna, nawet jak biegam bardzo bardzo wolno, wi ęc na ten moment pulsometr był fajnym migającym światełkiem.

Luty, zacząłem biegać już z tempem 6:40 na km jak już biegłem "szybkim" tempem, ogólnie optymizm powoli rósł, dalej nie potrafiłem przebiec 10 km, bez przerwy, ciągle biegałem 10 minut biegu, 1 minuta marszu i w lutym dopiero przebiegłem pierwszy raz ponad 10 km.

Jeśli chodzi o pływanie, powoli się polepszało, tzn. dalej pływałem 1 długość i 15 sekund odpoczynku itd. i zauważyłem, że limit prędkości moim stylem szybko się zbliża.

W marcu wybrałem się na troszkę nad morze i tam zaczęło mi się dobrze biegać, chyba już doszedłem do 14 minut biegu i 1 minuta przerwy, i potrafiłem tak już prawie 2 h, ogólnie optymizm był wysoki.

Stwierdziłem, także, że żabką osiągnąłem limit prędkości i ciężko mi będzie zejść niżej.
TAk więc stwierdziłem, że czas na lekcje kraula, wykupiłem 10 lekcji.

Nauka pływania kraulem

Technicznie nauka mi szła mi chyba w miarę dobrze, ale kraul okazał się strasznym sadystą, praktycznie po jednej długości, mnie tak zaduszało, że musiałem odpoczywać 45 sekund między długościami (w żabce miałem już nawet po 5 sekund odpoczynki)

Nie umiałem wypuszczać powietrza pod wodą, i naprawdę szybko się męczyłem. Po 10 lekcjach byłem w stanie sobie nawet szybko pływać, ale krótko, bo przepływałem w 31-35 sekund długość basenu i przerwa.

W marcu zacząłem to w kwietniu pierwszy raz przepłynąłem w ciągu 2 długości basenu na samych nogach.

Wiosna.

To czas postępów, w kwietniu najpierw biegałem w ciągu 6 km, 10 km jeszcze nie, 5 km robiłem już w 31 minut.

Na rower dalej nie miałem czasu ;)

W pływaniu zszedłem do 30 sekund na długość, ale dalej pływałem z przerwami.
Wróciłem jak by co do żabki trochę bo kraula zacząłem się obawiać, w żabce miałem już przerwy między długościami tak 3-5 sekund, kraul dalej oscylował w okolicach 35-40 sekund na odpoczynek.

Bieganie szło coraz lepiej, w maju już robiłem 10 km w ciągu, robiłem wolne biegania, i raz nawet prze truchtałem 20 km, co prawda w 2,5 h, ale udało się.
W bieganiu na 5km zszedłem poniżej 30 minut, 10 km, już w godzinę.

No i w maju wyciągnąłem pierwszy raz rower! No i tyle tylko wyciągnąłem (Tzn. wcześniej go kupiłem za 5 stówek od kolegi), dziurawe dętki, nie miałem czasu kupić.

Testowy wyścig na 10 km.

Trochę na spontana stwierdziłem, że trzeba się sprawdzić w prawdziwym wyścigu, akurat napatoczył sie jakiś tuż obok mnie no i dawali medale ;).
Z minusów to 2 dni wcześniej miałem własnie trucht 20 km, i byłem trochę "poobijany".

Był to bieg przełajowy, nie doceniłem temperatury,(zawsze ćwiczyłem albo b. rano albo późną nocą), 26 stopni w cieniu, jakoś specjalnie się nie nawadniałem.

Ustawiłem się z tyłu co by nie przeszkadzać tym szybszym, no i ruszam, biegnie mi się całkiem dobrze, prawie jak gazela, ba mijam parę osób, więcej osób, normalnie szaleństwo...

Po 1 km, szaleństwo się skończyło, cały mokry, tętno zajebiste, przechodzę do marszu, tętno nie chce spadać, zaczyna się z górki.. no to luz myślę sobie, kolejne "z górki" i znów kolejne, coś mi zaczęło śmierdzieć, skoro to kółko to musi być w końcu pod górkę no i pojawiła się zajebista góra, przy punkcie z wodą, spędziłem trochę czasu, piłem jak głupi, drugie kółko nie było lepsze, ale już w miarę bardziej stabilnie, tzn. na granicy życia i śmierci, ale stabilnie.

Ostatecznie skończyłem bieg, poniżej 1 h, medal zgarnąłem, ale przez tydzień byłem "połamany" ponadrywane mięśnie czy coś, ,w każdym razie nie było dobrze.

Pływanie postępy i woda otwarta.

Na początku czerwca, byłem już w stanie zrobić kraulem całe 60 długości ale czas miałem podobny do żabki, no ale potencjał był większy.

Przyszedł czas na pływanie w wodach otwartych. I tu nastąpiło zderzenie z brutalną rzeczywistością, basen to nie to nie to samo co pływanie na wodach otwartych.

Tam jest ciemno, nic nie widać, woda zimniejsza (kupiłem piankę, więc pływałem w piance), jak by bardziej gęsta, ciężko się machało a pianka utrudniała ruchy, tzn. było ciężej machać.
Pływałem na odcinku 75 metrów, i po przepłynięciu go, byłem zdyszany, ogólnie to był czas pesymizmu, byłem bliski rezygnacji, na dodatek znosiło mnie na boki i pływałem zamiast prosto to płynąłem w bok i to mocno, skręcałem jakieś 60 stopni.

Dowiedziałem się, że to może być od błędnika i zimnej wody, i że zatyczki pomogą, i chyba trochę pomogły, ale dalej było słabo.

Najgorsze, ze nie miałem okazji sprawdzić wód otwartych na dłuższym dystansie, bo tłumaczyłem sobie, że bez nawrotek to będzie mi lepiej szło, bo tu mi szło naprawdę kiepsko.

Ostatecznie zrobiłem test na basenie w piance, i tu mi się zaczęło pływać zajebiście, bez kłopotu przepłynąłem 60 długości basenu w 31 minut. Wód otwartych już nie ćwiczyłem.

Krótka historia ćwiczenia na rowerze.

Na rowerze ogólnie przejechałem znacznie mniej niż przebiegłem.
ćwiczyłem w terenie gdzie były same górki i dołki, średnią prędkość miałem naprawdę słabą, ale akceptowalną, nie umiałem pić i jechać i niestety nie nauczyłem się tego.
Dłonie mi drętwiały po 10 km i czasem tak, że nawet nie umiałem przełączyć przerzutki, ale z czasem ustępowało coraz mniej.

W sumie 2 razy przejechałem 40 km, i potem bieg 5 i 10 km, czyli to byłem gotowy zrobić. Tylko to pływanie zrobić i będzie luz.

#triathlon #truestory dla mnie #wygryw i #coolstory #sport #95centyl #wyzwanie

Wołam tych któtrzy trzymali kciuki (albo po prsotu dali plusa ;) ).

@hard1 @mglistyPoranek @noot @Druid82 i inni ;) (jednak dodawanie jest nudne)
L.....G - "Krótka" historia pierwszego triathlonu.

(jak ktoś nie chce historii tyl...

źródło: comment_oy2KBlFHKSjpYdYqGLeJMS2Jd8y80PdO.jpg

Pobierz
  • 14
a jaka masa 'końcowa' ? :-) Gratulacje zrealizowania celu ;)


@azer: nie ma jakiegoś szaleństwa, ale jest ok, 79 kg, mam zamiar jeszcze trochę zejść. w sumie waga zaczęła mi dopiero niedawno spadać
a jaka masa 'końcowa' ? :-) Gratulacje zrealizowania celu ;)


@azer: ps,
ale co ciekawe, ubraniach mocno widać, chyba przybyło mięśni a one zajmują mniej miejsca przy tej samej wadze;
@LowcaG: Super relacja! Lubię takie historie, dzięki. Za triathlon wielkie gratulacje, widać, że sporo pracy w to włożyłeś. Będzie kolejny start? Faktycznie triathlon tak wciąga jak mówią?

Ja start w tri mam jako cel na rok 2017, też olimpijka, ewentualnie 1/4 IM. Bieganie to mój "główny" sport, więc problemu nie będzie, rower też spoko, ale pływanie mnie przeraża. Dziś idę pływać po raz drugi w tym roku, może uda mi się
Będzie kolejny start? Faktycznie triathlon tak wciąga jak mówią?


@hard1: hm..miało nie być kolejnego startu, nie taki był plan. Ale co ciekawe, żonę wciągało (chyba jako kibica) i gdzieś tam słyszała, że w Bygoszczy super i w ogóle lepiej, no i ona już szuka, sprawdza, i chce abym jeszcze raz zrobił ;)

i wygląda na ten moment, że chyba jeszcze raz (tym razem pewnie ostatni) spróbuję aby czas mieć teraz jakiś
trochę to długo opisałeś i bez składu - weź wrzuć jakąś wersję TL:DR bo nie da się tego przetrawić...


@lilafro: jak całe przygotowania, długie i bez składu ;) i fakt, trochę to na szybko pisałem, ale
krótszej wersji raczej nie będzie, ale nic się nie martw, nie czytając nic nie straciłeś ( ͡° ͜ʖ ͡°)
@LowcaG: Przynajmniej masz wiernego kibica, fajna sprawa :)
Wiem, że 1/4 prostsza, ale mam podobnie jak Ty to ująłeś w tym zdaniu:

jakaś 1/4 ironama stwierdziliśmy, że to brzmi jak by coś nie całkiem zrobione, no a Ironman to za dużo, wiec aby jakoś brzmiało wybraliśmy, że będzie to olimpijka
@azer: Po fakcie tak, ale mnie tam te 3 km na rowerze, nie ruszają ;)
Wody za to było więcej, bo meta była trochę bliżej, a trzeba było dopłynąć jeszcze do wyjścia. Bilans czasowy zachowany ;)