Wiecie co czasami robię, żeby nie zwariować? Dzwonię rano do firmy, opieprzam wszystkich żeby zasuwali jak mróweczki zanim zadzwonię kolejny raz (ale nie zadzwonię). Sekretarce mówię #!$%@? tonem, że niespodziewanie wypadło mi - i tu magiczne słowo - "spotkanie" poza miastem. Nieważne z kim, nieważne jakie spotkanie, ważne ze mój #!$%@? nie dopuszcza zbędnych pytań. Żonie mówię, że idę do firmy. I nawet ubieram garnitur. I idę do... nie nie idę na #!$%@? ani do flamy. Wsiadam w auto, puszczam muzykę na full i jadę w #!$%@? przed siebie. I tak jadę, bak pełny na 560 km gotowy. Ale jadę krócej. Tyle by wysłuchać całego Back in Black albo Dark Side of the Moon. A jak już skończę słuchać to zjeżdżam z autostrady i zwiedzam jakieś polskie zadupia: Skierniewice, Grodzisk, Wiskitki. Wszystko to co jest zazwyczaj tylko nazwą na mijanym drogowskazie. Zjadam obiad w jakiejś lokalnej gownorestauracji z Grażyną za barem, walczącą o zachowanie resztek więdnącej trzydziestoparoletniej urody. Zwiedzam jakiś lokalny kościół albo izbę regionalnego rzemiosła, albo coś innego - w tych miejscowościach zawsze coś jest, o co lokalna społeczność dba. Jakiś pomnik, wóz drabiniasty, stary parowóz, wiatrak albo pręgierz. A potem odpalam kolejną płytę i wracam "po całym dniu pracy" do domu. Spokojny i miły. Takie moje prywatne wagary, moja mała route 66. Polecam ten styl życia.
@wybitny_analityk: Lubię robić podobnie, wolę jednak wybrać trasę która jest odrobinę bardziej wymagająca niż autostrada - skupiam się wtedy na jeździe i wszystkie problemy są poza mną.
#podroze #pracbaza #niewiemjaktootagowac
Komentarz usunięty przez autora
Komentarz usunięty przez moderatora
Komentarz usunięty przez autora