Wpis z mikrobloga

@rzezol

W Polsce raczej mało jest takich lokali, ale w USA jest tego sporo, ogólnie nazywa się to BYOB (bring your own bottle).

To nie jest jakas laskawosc restauracji tylko omijanie podatkow. Placi sie sporo za kieliszki a alkohol ma sie swoj, restauracja i tak wychodzi na plus a podatek placi mniejszy. I oczywiscie dochodzi kwestia koncesji w wielu krajach
@shojo: To ja powiem, że mieszkając w brytyjskim w Glastonbury byłem z koleżanką w lokalu który miał przy wejściu tablicę mówiącą że nie serwują jedzenia, ale można przynieść swoje i dostanie się sztućce i talerze ;) Kupiliśmy obok fish&chips, poszliśmy tam, dostaliśmy co trzeba aby zjeść, kupiliśmy sobie po lokalnym cydrze i było zajebiście ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Usadowiliśmy się niedaleko zapalonego kominka przed którym rozłożył się
@shojo: Ostatnio jak mieliśmy integracje z kumplami z pracy (było nas 16 osób) to zamówiliśmy pierw oficjalnie w 2x05l żubrówki za 50zł jedna więc za drogo jak dla nas. To kumple skoczyli do biedry kupili 7 flaszek, 1 kulturalnie daliśmy w ramach flachówki kelnerce a reszte w fajnych warunkach dopiliśmy :D Widzicie za flaszke można wsio załatwić :D