Wpis z mikrobloga

No i mirki stało się, po 5 latach rozpadł się mój kolejny długoterminowy związek. Nie są to jakieś #gorzkiezale, bo nie było to zaskoczeniem. Rozpadał się od jakiegoś pół roku. Oczywiście mogłem zakończyć to wcześniej, ale chciałem samemu sobie udowodnić, że jednak nie ma na świecie ludzi którzy zrozumieją #logikarozowychpaskow.

tldr



A więc było tak. Po poprzednim 9letnim związku postanowiłem, że kolejny będzie zupełnie inny. Nie będę sobie wypruwał żył w robocie żeby żyło nam się dobrze, żebym miał z czego opłacić mieszkanie, zapewnić różowemu kase na wszystkie prezenciki, wycieczki i imprezki. W tym związku żyliśmy jak partnerzy, dzieliliśmy koszty życia i obowiązki po równo. Taki raj dla walczących o równouprawnienie.
Moja firma rozwinęła się na tyle, że już nie musiałem pracować po 12-14h, czyli mogłem w pełni zająć się wspólnymi obowiązkami, co też do czasu pasowało dla mojego różowego. Podział obowiązków wyglądał tak, że przez tydzień czasu ja zajmowałem się stereotypowo babskimi obowiązkami, a w następnym tygodniu stereotypowo męskimi obowiązkami. Tego samego oczekiwałem od różowego i do czasu to się sprawdzało. Czyli gdy trzeba było np. naprawić szafkę, zmienić gniazdo, przytargać nowe meble to w swoim tygodniu to robiłem, a różowy w takim tygodniu sprzątał, prał i gotował. Tydzień później zamiana.
Oczywiście z początku pojawiły się małe problemy typu „ale ja nie umiem dokręcić gniazda”, „ta wiertarka mnie zabije jak będę wiercić’, no cóż, pokazywałem jak to się robi chociaż mnie nikt nie musiał uczyć gotować i prac, sam ogarnąłem. Z czasem to zaczęło działać sprawnie, chociaż zdarzały się małe wpadki, np. zapomniała zakręcić zaworu przed licznikiem przy wymianie zużytej baterii prysznicowej przez co narobiła sobie więcej roboty bo musiała wymieniać zalane panele w przedpokoju. Kilka razy lekko prąd ją jebnął przy wymianie nadpalonego gniazdka czy przy zmianie pękniętego kabla w blenderze, był płacz ale sobie radziła, tak jak ja radziłem sobie z szorowaniem okien na 5 piętrze i 4 godzinnym czyszczeniem fug w łazience.
Pieprzyć się zaczęło jakiś rok temu. Nasz podział obowiązków zaczął wyglądać tak, że dzielimy obowiązku typowo damskie na pół natomiast męskie robię tylko jak bo jej np. nie przeszkadza niski stan oleju w samochodzie czy też wybijający bezpiecznik przez zwarcie w gniazdu. Wychodziło na to, że to ja musiałem w swoim tygodniu naprawiać rzeczy z jej tygodnia. Szczytem wszystkiego było jak rozbiła samochód bo dobrze jej się jeździ jeszcze na letnich to po co zmieniać, zapasowe koła mam w garażu i wystarczy tylko odkręcić stare i założyć nowe. 4 pary kół w dwóch samochodach, max 2h roboty, w poprzednią zimę i wiosnę wypadało to w moim tygodniu i robiłem to, dwa lata temu zmieniała ona, zajęło jej to pół dnia z przerwami ale dała radę.
Po tych incydentach postanowiłem w ten sam sposób podchodzić do swoich obowiązków, czyli zjadłem obiad na mieście i po powrocie do domu nie byłem głodny, to po co miałem gotować. Pranie nosiłem do pralni i nie miałem nic brudnego do prania, więc po co nastawiać pranie. Tylko ze sprzątaniem nie dałem radę ściemniać bo brud mi przeszkadzał. Oczywiście pojawiły się wielkie fochy ale jeszcze jakoś pół roku wytrzymałem. To co przechyliło czarę goryczy to zapchany syfon w brodziku. Przez cały jej tydzień woda wylewała się bo nie odpływała. Wczoraj powiedziałem sobie dość. Przyszedłem po pracy, spakowałem się, dałem jej kasę za połowę miesięcznego czynszu, zadzwoniłem do właściciela mieszkania powiedzieć, że od dnia dzisiejszego za mieszkanie i rachunki płaci tylko różowy, bo ja się wyprowadzam i wyprowadziłem się z powrotem do swojego mieszkania. Dobrze, że od pół roku wiedziałem co się szykuje i nie wynająłem go od września dla studenciaków
  • 8
A coś takiego jak uczucie i miłość istniało jakkolwiek? Po opisie widzę że to związek jak student ze studentem - #!$%@? że kibel nie posprzatany bo jego tydzień. Sry ale wydaje mi się że miłości i związku trwałego nie zbudujesz na super równym podziale obowiązków i życiu od linijki :P