Wpis z mikrobloga

Zbliżała się pora, gdy człowiek pracujący w gastronomii kładzie się spać nawet, gdy jest to dzień wolny od syzyfowego zabawiania gości (czyt. około 5 nad ranem). Nic nie podejrzewając, przygotowując się, do nieuchronnego rzucenia się w objęcia Morfeusza, słuchałem kojących dźwięków trąbki Miles Davis'a wydobywających się z głośników służącego już mi ładnych parę lat adaptera. Raptem skrzeczący dzwonek do drzwi wyrwał mnie z zadumy swoim piskliwym, ale jednak wytartym przez znak czasu wysokim tonem.

-Kie licho?!- Pomyślałem. Spojrzałem na mojego wiernego czteronogiego towarzysza, który spoglądał na mnie z równie zdziwioną miną co moja. W końcu nie na co dzień człowiek spodziewa się wizyty o tej porze, a tym bardziej pies. Z nieukrywaną irytacją, ale jednocześnie iskrą ciekawości na twarzy podszedłem do drzwi zerkając przez "Judasza".

Moim oczom ukazał się mój kochany sąsiad, w samym szlafroku, co świadczyło o tym, że coś wyrwało go z snu, a że minę miał bardzo przejętą to i moja złość przemieniła się w niepokój, że jednak coś niedobrego mogło się wydarzyć w naszym niemłodym, acz pięknym bloku. Gdy uchyliłem drzwi, w celu by kochany współmieszkaniec także uchylił mi rąbka tajemnicy, cóż mogło ważnego się wydarzyć, by przełamać grzecznościową barierę windowego "Dzień dobry", jakby nie patrzeć, o nieludzkiej porze.

On. Jak stał w tym szlafroku. Z pełną powagi i przejęcia losem bliźniego miną spytał:

-To tylko u mnie czy w całym bloku wódki nie ma?-

#warszawa #heheszki #zwyklydzien