Wpis z mikrobloga

#rozowepaski #niebieskiepaski #zwiazki #psychologia

Nic tak nie boli jak wzgardzona miłość. I to nie dotyczy tylko facetów, choć akurat piszę to z takiej męskiej perspektywy.
Piszę ogólnie nie tylko o Twoim facecie, o sobie ale chyba też o każdym innym.

Te kobiety które nas odrzuciły, niejako dały nam prosty przekaz: Gdybyś był kimś innym, byłabym szczęśliwsza. Nie wiadomo jednak nie raz dokładnie co to znaczy "inny". Problem w tym, że mężczyzna po odrzuceniu, zwłaszcza ten wrażliwy, nie do końca umiejący postawić granice, bardzo się tym przejmuje, stara się być inny, może lepszy.

#!$%@? się, zwłaszcza gdy jesteśmy młodzi w takich kobietach, które niejako wyznaczają nam poprzeczkę wysoko. Nie za wysoko, bo inaczej nigdy by się do nas nie chciały zbliżyć, ale wystarczająco wysoko, by nadać naszemu życiu sens i odpowiednią dynamikę naszego rozwoju jako mężczyzny. Często jednak są to tak zwane "złe kobiety", "zimne", "niedostępne". Ale właśnie bardzo wielu facetów potrafi wpaść w tę pułapkę myślenia, że w końcu kiedyś zasłużą na ich miłość i otwartość.
Bardzo wielu facetów to lubi, kiedy kobieta pokazuje im że nie są wystarczająco dobrzy, potrzebują takich kobiet, bo traktują ich obecność jako motywację do pokonywania wewnętrznych lęków, rozwijania się, stawania się co raz lepszymi.
Kobiety mają podobnie, tylko że na innej płaszczyźnie. Też szukają facetów, którzy na pierwszej randce nie tyle się otworzą i zakochają, pokażą że akceptują w kobiecie wszystko, ale którzy potrafią pokazać, że nie są zaślepieni i są gotowi widzieć w kobiecie pewne wady.

W związku chodzi głównie o nasz obopólny rozwój. Chodzi nam o to, że wspólnie potrzebujemy dostarczyć sobie paliwa do zmierzenia się z tym, o czym doskonale wiemy, że jest w nas nieidealne.
I tu nie chodzi o to ile ktoś zarabia, czy jak wygląda, ale właśnie o to co zostało nam przekazane przez nieidealnych rodziców, to co wiemy że jest naszym wewnętrznym zgrzytem. To coś, co może wyjść tylko w związku, ale z drugiej strony to coś o czym przyjacielowi mówimy bez obaw, czego nie zatajamy.
Być może pełna przyjaźń w związku nie jest możliwa, być może nie warto na pierwszej randce opowiadać o wszystkim, bo wtedy obniżamy pewne napięcie, obniżamy poprzeczkę, przestajemy stawiać przed kimś wyzwanie do stawania się przy nas co raz lepszym,

Wydaje mi się że prawdziwa miłość jest wtedy, gdy dwie strony, potrafią powiedzieć o sobie na wzajem: "Moja lepsza połowa".
Chodzi tylko o to, że żadna ze stron nie może czuć się gorszą połową. Jeśli facet chce przy kobiecie wzrastać, nie powinien mieć kompleksów przy niej, że nie jest idealny, powinien zgodzić się na proces. I kobieta powinna rozumieć, że dla niej to też jest proces wzrostu. Jeśli mężczyzna złapie doła, że nie jest wystarczająco dobry, że jest słaby, bo nie umie sprostać postawionej mu poprzeczce tu i teraz (której wypełnienie kobiecie obiecał, podrywając ją), wtedy kobieta czuje się zdradzona, czuje że on rezygnuje z tego ważnego procesu, że się poddaje, że wymięka... Jednocześnie wiąże się to z tym, że kobieta nie widzi już w jego postawie (wynikającej z tożsamości takiego mężczyzny) tej poprzeczki którą on stanowiłby dla niej (którą obiecał niejako że dla tej kobiety będzie).

Mówiąc bardziej obrazowo: Kobieta krytykuje mężczyznę, że np. za mało zarabia (jest leniem, pakuje się w kłopoty w pracy, jest niestabilny), albo że notorycznie ogląda się za innymi "laskami".
Mężczyzna może wtedy zrobić dwie rzeczy: Przyznać się do błędu przed samym sobą, potraktować to jako poprzeczkę i pracować nad tym wewnętrznie. Może też postrzegać krytykującą go kobietę jako wredną sukę, która za dużo wymaga. O ile akurat zrezygnowanie z oglądania się za innymi kobietami jest dość łatwe, to podniesienie swojego statusu, zarobków czy urody (atrakcyjności) wymaga naprawdę wiele wysiłku. Kobieta, która jest wredna dla mężczyzny, chłodna, niedostępna, to zazwyczaj kobieta która ciśnie na te przyziemne kwestie.
Facet to czuje i rozumie. Wie gdzieś pod skórą doskonale o co chodzi: "Ona mnie odrzuciła, bo nie byłem tak przystojny jak inni, byłem słabszy niż inni, ona miała rację, nie kochała mnie, bo nie byłem wystarczająco dobrym samcem".
I w ten sposób dla mężczyzny zaczyna się droga przez mękę. Po takim przeżyciu, po takim odrzuceniu, poprzeczka jaka została mu postawiona, a której nie sprostał, stanie się w jego emocjonalności pewnego rodzaju wjazdem na ambicję, obsesją. Możesz być miłą i kochającą kobietą. A on, ja, i każdy inny facet, mamy dwa wyjścia:

Albo akceptujemy naszą porażkę, zapominamy o tej poprzeczce, o tym że nie byliśmy wystarczająco dobrzy, silni, męscy, żeby zdobyć "tamtą kobietę"
Albo pamiętamy o tym, rozwijamy się, walczymy z tym wszystkim wewnętrznie, przekraczamy kolejne granice samych siebie, by jednak czuć że się rozwijamy, że sięgnęliśmy po to, o czym marzyliśmy. Owszem, marzymy o przystani w objęciach ukochanej kobiety, ale robi nam to wielką różnicę, czy to są objęcia ukochanej kobiety, na którą niejako zapracowaliśmy sami wewnętrznie, czy takiej, która cieszyłaby się nawet z tego, że jesteśmy, przychodząc #!$%@? do domu i ją ignorując, nie mówiąc nawet o biciu.

Problem w tym, że to wszystko jest płynne, pytanie na ile mężczyzna i kobieta, potrafią określić swoje granice, jakie stawiają sobie poprzeczki, jak wysoko chcą je sobie stawiać.
To smutne, bo często tak jest, że w danym momencie jesteś tą ważną poprzeczką dla kogoś, Niejako ta druga osoba eksploruje, ładuje baterie dzięki Twojej obecności. A kiedy już je naładuje, mówi: "Idę dalej w świat, Ty już zrobiłaś co mogłaś, sorry..."

Fakt, to co zrobiliśmy dla tej osoby, to że dzięki naszej miłości, ona mogła odejść wolna, przebudowana, z naładowanymi akumulatorami, większą świadomością i tym wyssanym z nas ciepłem, to poniekąd rzecz wielka. Ale nikt nie chce być tylko dawcą. Marzymy o tym, by być dawcami i biorcami jednocześnie, nie myśląc jednak o tym, w kategoriach jakiegoś dealu, tylko na zasadzie spontanicznego, naturalnego zrozumienia, że to coś oczywistego.

Problem polega na tym, że kobieta domagająca się uczuć, domagająca się od mężczyzny tego, by on zerwał kontakty ze swoimi byłymi, zawsze jest kobietą poniekąd przegraną w relacji, bo czuje że to nie ona jest osią egzystencji emocjonalnej takiego mężczyzny.
Kobieta może wymagać, słusznie z resztą, by ten facet zerwał kontakt z byłą, by angażował się w życie seksualne, by "pieprzył" tak, jakby była ona centrum jego wszechświata. To naturalne, i tak powinno być. Ale wydaje mi się że nie da się tego wymusić kłótniami, po prostu albo facet czuje że kobieta jest w centrum jego wszechświata albo nie.

Wiem że wielu facetów podchodzi do tego tak, na zasadzie pewnej kalkulacji: Ona jest dobra, nie będę musiał już o nic walczyć. Stworzę pozory, nie chcę zostać sam. Będę miał święty spokój.
Wykorzystam jej dobroć i naiwność, ale będę trwał konsekwentnie, bo nie mam siły, by zawalczyć o te kobiety które naprawdę mnie kręcą. Wiem że przegrałem, poddaję się. Niech już zostanie ta Kasia, Basia czy Ania.

Wszyscy jesteśmy w połowie przegranymi i wygranymi. Ale wszyscy bez wyjątku, podobnie jak Ty, czy inne kobiety, popadamy w takie refleksje, a może mogłoby być lepiej? Może jeszcze więcej mógłbym/mogłabym wycisnąć z tego życia? Kiedy jesteśmy młodzi, łatwiej nam ryzykować, nie znamy swoich ograniczeń, nie raz porywamy się na partnerów w stylu "nie dla psa kiełbasa", bo wierzymy że pokonamy nasze ograniczenia, nie w tym, to w kolejnym związku.

Wydaje mi się, że chodzi o to by te wewnętrzne ograniczenia i możliwości poznać. Dotyczy to nas wszystkich. To cudowne gdy mężczyzna i kobieta się z tymi ograniczeniami potrafią zaprzyjaźnić, zaakceptować. Jeśli miotamy się wewnętrznie, wciąż jesteśmy na etapie podnoszenia poprzeczki, eksperymentów z własnymi możliwościami, wtedy nigdy nie możemy powiedzieć, że nasz związek może okazać się czymś trwałym. Ale natura ludzka jest taka, że chyba nigdy nie możemy powiedzieć tego w 100%.

Dochodzimy więc do pewnego dylematu, czym jest tak naprawdę miłość? Czy tylko egoistyczną pogonią za nieustającym wzrostem, pokonywaniem wewnętrznych barier kosztem innych ludzi, czy prawdziwa miłość to stan kwazi-stabilny, stan wzrostu nad którym dwie strony mają kontrolę, mogą sobie zaufać, że wzrost odbywa się tylko na arenie tej konkretnej relacji.
Problem w tym że nawet tego nigdy nie możemy być pewni.
I przez to życie potrafi być jednocześnie strasznie trudne i strasznie piękne.
  • 18
@NieOczekuj: Lubię pisać, jestem słabym pisarzem. Ale to co mnie cieszy, to fakt że umiem rozmawiać, zawrzeć w słowach to co myślę. Tyle że jest jeden problem, dla części kobiet to coś cennego, a dla drugiej części to coś zbędnego, wręcz dziwnego, nienormalnego.
@NieOczekuj: W sumie to mam na tym punkcie pewnego rodzaju kompleks. Chciałbym być takim facetem, który nie umie mówić, nie rozumie emocji. Byłoby łatwiej w sensie na początku. Bo później wiem że to kim jestem dla każdej kobiety byłoby na wagę złota.
@Syntax: Nie zgadzam się. Facet ktory wie duzo o emocjach a jednoczesnie potrafi je wykorzystac w swoim zyciu dla dobra swojego i innych ludzi jest kims na wage zlota bo ktoś taki moze byc dla kobiety najwiekszym wspraciem. Jesli bedziesz uwazal ta zalete za jakas mala praktyczna ceche, blednie myslac ze kobiety chca tylko tych wladczych mezszczyzn to bedziesz emanowal taka energia ;)
@Pola7: Wiesz jaką energią emanuję. Nie dałem się przerobić i nie mam zamiaru. Natomiast przyznaję, że naprawdę ciężko jest utrzymywać taką postawę jaką mam. Nigdy się nie poddałem, ale bez kobiety która prawdziwie to rozumie, facet łatwo może przejść w stadium rezygnacji i przegrywu. Oczywiście, to nie jest wina kobiet, ale utraty wiary przez mężczyznę... Przejmowania się głupimi powszechnie występującymi kobietami, które same nie wiedzą kim są.
@Pola7: Tylko że nie wiem jak to pokazać na początku. Zwykle jak próbuję, to zrażam tym do siebie kobiety, bo myślą że jestem jakimś desperatem, a tu nie o to chodzi.
Nie wiem, czasem mam wrażenie, że wystarczyłoby żebym był wyjątkowo przystojny i wtedy dowolny kit by przeszedł. A ja nigdy kitów kobietom nie próbowałem wciskać.
@Syntax: Miłości nie ma dziś.
Bo nie ma zaufania i lojalności. Życie jest na to za krótkie i ma zbyt dużo możliwości, by tkwić w stagnacji.
Zaostrza się selekcja naturalna. I dobrze, bo tylko super ludzie stworzą dzieci zdolne żyć szczęśliwie w tym coraz szybszym i coraz bardziej skomplikowanym świecie.
Reszta nie będzie nawet marnym tłem. Przeżyją swoje życie niezauważeni przez nikogo, w biedzie i monotonii, w zaścianku świata.
Tyle że jest jeden problem, dla części kobiet to coś cennego, a dla drugiej części to coś (...), wręcz dziwnego, nienormalnego.


To samo można powiedzieć o ponadprzeciętnie dużym penisie. Wniosek jest dość banalny - wszystkim nie dogodzisz, więc po co się przejmować?
@Syntax