Wpis z mikrobloga

Wreszcie jakis artykul na temat wypadku Ukrainki w pralni pod Poznaniem o jakim glosno bylo na mirko pare dni temu. Tekst
Skrót: Wlasciciel mowi, ze wszystko bylo ok. Mowi ze maszyna sama sie wylaczyla od razu. Ukrainki z kolei twierdzi, ze maszyna bardzo powoli wciagala jej reke.
Wlasciciel ma papiery podpisane przez poszkodowana potwierdzajace, ze przeszla ona odpowiednie szkolenie. Ale to akurat chyba oczywiste, bo wiadomo jak to jest.
Ona twierdzi, ze pokazano jej tylko jak wkladac poszwy i przescieradla. Mowi, ze powiedziano, ze ma wyjmowac je przed dostaniem sie ich pod walec gdy zrobi sie supel.
W tekscie nie ma jednak nic o kwestii sprzeciwu wobec checi rozciecia maszyny przez strazakow i dlaczego od tego odstapiono.
Dokladniej opisane sa obrazenia. Oprocz utraty reki kobiecie zerwalo czesc skory spoza konczyny i czeka na przeszczep.
Na koncu podane jest konto do pomocy.

Calosc niæej, bo nie wiem czy kazdemu wyskoczy pelny tekst w ramach promocji.

- Maszyna wciągała mi rękę po kawałku. Miażdżyła i gotowała. Krzyczałam - mówi Alona Romanenko, Ukrainka. Właściciel pralni, w której pracowała Alona, nie wie, jak doszło do wypadku i winą obarcza... poszkodowaną kobietę.


Alona i Andrij Romanenko są małżeństwem od prawie czterech lat. Jeszcze nie mają dzieci. Od listopada ubiegłego roku mieszkają w Poznaniu. Przyjechali z ukraińskiego Wołynia. Mówią, że nie ma tam pracy, z której mogli się utrzymać.


Alona ma 29 lat, pracę znalazła niemal natychmiast po przyjeździe. Zalogowała się na jeden z internetowych portali. W pralni w Luboniu przy ul. Szkolnej szukali pracowników.

- Pojechaliśmy tam z mężem i zostałam przyjęta. Miałam wieszać prześcieradła i poszwy na haki. Pościel potem szła do walca, który prasował w wysokiej temperaturze - opowiada Alona. - W poszwach czasami robiły się supły. Kiedy tak się działo, inne pracownice krzyczały „bierz, zabieraj” i musiałam zabierać prześcieradła, by nie weszły do walca.

Walec wciągał powoli

15 grudnia Alona przyszła do pracy na godzinę 10. Chwilę po rozpoczęciu zmiany na jednym z prześcieradeł zrobił się supeł. Alona pobiegła zabrać prześcieradło. Nie zdążyła zdjąć go z haków z przodu maszyny, więc podeszła z boku. - Wtedy walec złapał moją lewą rękę. Zaczęłam krzyczeć. Przyszła do mnie Polka, ale nie wyłączyła maszyny, tylko gdzieś pobiegła. Walec wciągał rękę po kawałku - opowiada Alona. - Wciąż krzyczałam, a maszyna wciągała, miażdżyła i gotowała.

Na miejsce przyjechali strażacy, ale dopiero po kilkudziesięciu minutach uwolnili kobietę. W szpitalu przy ul. Szwajcarskiej lekarze musieli amputować kończynę tuż poniżej ramienia.

Robert Siąkowski, właściciel pralni nie wie, jak mogło dojść do wypadku. Twierdzi, że maszyna wyłączyła się, gdy tylko ręka Alony dostała się pod walec. - Ona w ogóle nie powinna mieć tam ręki. Nie wiem, jak znalazła się z boku maszyny - mówi. - Zanim przyszła do pracy, otrzymała wystarczający instruktaż do obsługiwania maszyny.


Zgodnie z prawem kobieta powinna przejść tzw. szkolenie stanowiskowe oraz szkolenia z zakresu BHP. Bez tego nie powinna być dopuszczona do pracy. Siąkowski mówi, że Alona szkolenie stanowiskowe przeszła i podpisała odpowiednie dokumenty. Nie chce jednak ich pokazać, bo tłumaczy, że nie ma do tego prawa z racji toczącego się postępowania w Państwowej Inspekcji Pracy.

Kobieta z kolei mówi, że otrzymała tylko krótką instrukcję, jak wieszać prześcieradła i na co zwracać uwagę. - Pokazali, jak mam wkładać i wyciągnąć prześcieradło, jeśli będzie supeł. I wciąż krzyczały „bierz, zabieraj, ślepa jesteś” - opowiada Alona.

Amputacja tuż pod ramieniem
Inspektorzy PIP o wypadku zostali poinformowani jeszcze w grudniu. - Trwa postępowanie kontrolne inspektora pracy. Po zakończeniu kontroli poinformuję o przyczynach i okolicznościach wypadku, a także zastosowanych przez inspektora pracy środkach prawnych - mówi Jacek Strzyżewski z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Poznaniu.
Alona leży w szpitalu przy ul. Szwajcarskiej. Przeszła już dwie operacje. - Pamiętam dzień, w którym pacjentka została przyjęta. Doznała bardzo ciężkich obrażeń kończyny górnej. Ręka nie nadawała się do rekonstrukcji. By ratować życie pani Alony, konieczna była amputacja - mówi prof. Krzysztof Słowiński, ordynator Oddziału Chirurgii Ogólnej i Obrażeń Wielonarządowych Szpitala im. Strusia w Poznaniu. - To poważny ubytek na zdrowiu i kalectwo. Pacjentka przeszła już dwie operacje, ale mamy jeszcze skórę do przeszczepu i w zależności, jak będą goiły się rany, podejmiemy decyzję, czy kolejne zabiegi są konieczne.

Alona potrzebowała przeszczepu, bo maszyna, wciągając jej rękę, zerwała skórę spod pachy, w okolicach piersi i na barku. Na razie nie ma mowy o przeszczepie ręki, na który liczy kobieta, a których w wyjątkowych sytuacjach dokonuje się we Wrocławiu. Szansą jest proteza, ale te profesjonalne kosztują ponad 200 tys. zł.

"Dla Alony"

Tuż po wypadku o pomoc dla Alony zaapelował Witold Horowski, honorowy konsul Ukrainy w Poznaniu. Udostępnił konto, na które od razu zaczęły wpływać pieniądze. - Zebraliśmy już około trzech tysięcy złotych. Zbiórka wciąż trwa. Pomagamy im w miarę stanąć na nogi po tym, co się stało - mówi Horowski.
Alona i Andrij krępują się prosić o pomoc. Mówią, że nic im nie potrzeba. - Poza ręką - płacze Alona.

Osoby, które chciałyby pomóc Alonie, mogą wpłacać pieniądze na konto Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polska Ukraina nr 37 1090 1854 0000 0001 1451 2044 z dopiskiem „Dla Alony”.


#ukraina #poznan #lubon
Pobierz szurszur - Wreszcie jakis artykul na temat wypadku Ukrainki w pralni pod Poznaniem o ...
źródło: comment_tLgjWaidCXizZkfrmB0QGU2oBLZEpGOl.jpg
  • 79
@benzdriver: Jemu tez amputowali reke. Tam to juz byla patola, bo jemu dlon sie gotowala kilkadziesiat minut a nikogo w poblizu nie bylo. Przypadkiem mial telefon i wyslal koledze sms. Wlasciciel zakladu kazal mu powiedizec w spzitalu, ze oparzyl sie piecykiem blaszanym. Ale lekarze nie uwierzyli, bo reka ugotowana.
Ale potem u niego chyba jakos sie w maire potoczylo. On zebral kwote na proteze i chyba poszedl na studia.
@szurszur: dzięki wielkie za zawołanie.
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak bardzo ta kobieta cierpiała. Dodatkowo jest kaleką, znalezienie dobrej pracy będzie teraz chyba niemożliwe, a na pewno o wiele trudniejsze.
Jeżeli rzeczywiście właściciel nie zadbał o procedury, nie było szkolenia BHP, nie pozwolił poświęcić maszyny żeby ratować Alonę, to jest zwykłym śmieciem, ludzkim ścierwem, i powinien pokryć koszty przeszczepu / protezy ręki.
@denerwujesie: Trudno wyrokowac, bo malo jest wyjasnien ze strony pracodawcy. On mówi, æe maszyna sie od razu wyøaczyøa, ale kobieta tiwerdzi inaczej. Wczesniej mówiø, æe ta maszyna sie miaøa czesto psuc i przechodzili wtedy na inne.
Na pewno jest i jej wina, bo podeszla z boku. Teraz kwestia czy sa tam kamery. Bo moglo byc tak, æe po prostu przepisy sobie a praktyka drugie i wyrywano material za wszelka cene ,
@szurszur: Więcej takich historii, a ludzie jak przychodzą pracować u januszy i tak wszystkie kwity podpisują bez czytania, pracują bez szkolenia, a stanowiska nie spełniają żadnych norm bhp (albo mogą spełniać, ale nikt nie jest zainteresowany pilnowaniem 'głupiego bhp'). Wcale bym się nie zdziwił jakby janusz z tego wyszedł obronną ręką, bo na papierze wszystko się zgadza...