Wpis z mikrobloga

Cześć Mirki i Mirabelki,

chciałbym się z Wami podzielić swoimi przeżyciami związanymi z licznymi wizytami, zabiegami stomatologicznymi i operacjami chirurgicznymi. Może ktoś z Was ma problemy, z którymi zmagałem się ja, i dzięki przeczytaniu kilku słów zielonki zrobi pierwszy krok ku zdrowemu uzębieniu i szczeremu uśmiechowi. :) Od początku.

Bardzo przepraszam rodziców, dzięki którym już teraz wiem by chadzać na regularne wizyty stomatologiczne. Jak przykładne dziecko, z czasów jeszcze przedgimbowych, chodziłem do dentysty. Podczas pierwszej wizyty okazało się, że poza lekką próchnicą, koniecznością kanałowego leczenia jednego z zębów, moje zęby nie składają się tak jak powinny. Problemem stały się zęby mądrości, które posiadałem aż cztery - standardowo, po dwa na dół i dwa na górę. Diagnoza? Wyrywamy. Nie wiem jak Wy, ale ja już od małego słysząc "wyrywamy" i to w gabinecie dentystycznym miałem pełne porty. Nie pamiętam jak ale rodzice i dentystka przekonali mnie aby poddać się zabiegowi. Co ja z resztą miałem do gadania, mus to mus, z rodzicami się nie dyskutuje. Kilka dni później zlany potem dzieciak został pozbawiony nadmiarowych dwóch zębów górnych.

Zacząłem dorastać. Na wizyty do lekarza chodziło się już samemu. Strach czy może inne zmartwienia sprawiły, że odkładałem kolejne wizyty u specjalistów, w tym wyrwanie zbędnego dolnego "balastu". To był mój błąd. Na nic zdały się również częste rozmowy z rodzicami w temacie. Grube, zdrowe zęby mądrości sprawiły, że moja dolna szczęka zaczęła się wysuwać do przodu. 1mm, 2mm, 3mm. Wraz z rozwojem pojawił się kolejny problem - ujawniła się wada szczęki górnej, niedorozwój. Nie dość, że miałem szparę pomiędzy szczęką górną a dolną, to jeszcze dolne zęby zaczęły mi się składać do środka z powodu zbyt wąskiej górnej klawiatury. Poszedłem w półśrodki. Pamiętam, że na noc dostawałem tzw. "smoczek" (w sumie tak nawet wyglądał, tyle, że bez elementu do ssania). Mimowolnie miałem "zasysać" smoczek aby cofnąć sobie choć trochę szczękę do tyłu. Na nic się to zdało. I tak zostałem z krzywym zgryzem aż do czasu studiów.

Moja dziewczyna chodziła do dentysty regularnie. Za jej namową postanowiłem się wybrać na wizytę kontrolną aby zobaczyć, czy może jakaś plomba nie wypada, czy nie trzeba może kamienia ściągnąć. Dentystka po pierwszej wizycie odesłała mnie pierw do stomatologa, następnie do chirurga szczękowego. Wyrok - operacja szczęki i wszelkie działania przygotowawcze. Przemówiły do mnie dwa argumenty - raz, wada będzie mi się pogłębiała a co za tym idzie mogę mieć problemy z mówieniem/wymową; dwa, do 25go roku życia NFZ refunduje zabieg "szczękówki". Widziałem kiedyś cennik - od 15000zł wzwyż. Takiej okazji nie mogłem przepuścić!

Pierwszym etapem było założenie aparatów ortodontycznych. Jeżeli dobrze pamiętam od razu dwóch. Koszt - 1500zł każdy.
Dół był prostowany, ból w granicach 3/10 - 6/10. Góra była dostosowywana do zabiegu rozszczepienia podniebienia. Po ponad pół roku pojechałem do Olsztyna. Swoją drogą całkiem przyjemne w odbiorze miasto, jest co zwiedzać. Blisko też wiele zabytków. W szpitalu od razu przyjęcie na oddział, na drugi dzień od rana tzw. "głupi Jaś" (niezła śruba się włącza po zjedzeniu tabletki). Godzina czasu i na salę. Podczas operacji zamontowano mi "dystraktor", jakby belkę pod górne podniebienie mocowane bezpośrednio do kości. Na drugi dzień wróciłem obrzęknięty do domu. Pierw wyglądałem jak zniszczony po walce bokser, następnie jak niedojrzały arbuz, kolejno jak chomik. Przybierałem na polikach różne kolory tęczy. Poza wszelkimi antybiotykami dostałem do łykania także Ketanol Forte.

Przed dalszymi pracami nad uzębieniem miałem zadanie - rozszerzać górną szczękę. To ustrojstwo, dystraktor, pozwala za pomocą maleńkiego śrubokręta (nie mówię tu o standardowym, tylko o dostosowanym do leczenia) rozszerzać przerwę na podniebieniu. Ważnym było aby robić codzienne notatki na specjalnym harmonogramie o ile się przekręciło belkę, aby nie przesadzić, i następnie spowiadać się chirurgowi oraz stomatologowi. Jak dobrze pamiętam, więcej jak pół obrotu nie robiłem, nawet z racji samego bólu w granicach 6/10. Podkręcanie trwało kilka tygodni. Zyskałem przerwę między jedynkami lepszą niż Tomasz Karolak. Jakbym palił to miałbym świetne zaczepienie na fajkę bo aparat ortodontyczny na zębach miałem dalej. Przede mną były kolejne tygodnie męczarni i łykania tabletek przeciwbólowych (polecam Nurofen Forte - tani, w czerwonym opakowaniu).

Drugim ważnym krokiem milowym była operacja nr 2. Najpierw usunięcie pozostałych zębów mądrości u chirurga. Kolejno trzeba było w pełni doświadczyć czym jest szczękówka. Zainteresowanych odsyłam do wielu artykułów w necie. W skrócie i uproszczeniu - zabieg polega jakoby na odłączeniu szczęki górnej i dolnej od żuchwy, spasowaniu zębów góra dół i przymocowaniu całości za pomocą tytanowych elementów. Wylądowałem ponownie w Olsztynie, tuż przed Wielkanocą. Wpisanie na oddział, głupi Jaś przed zabiegiem na drugi dzień, operacja. Obudziłem się dopiero po dobranocce mocno zdezorientowany. Okazało się, że krzywa przegroda nosowa była znacznym utrudnieniem aby wprowadzić wszelkie rurki umożliwiające oddychanie (pierwszy plus, aktualnie mogę bezproblemowo oddychać przez nos). Po pierwsze, zdjęto mi dystraktor - co za ulga! Po drugie, dolną szczękę miałem nadal całą! Aby kości zrastały się poprawnie, po zabiegu góra i dół gęby się zablokowane. Zostawia się jedynie przerwę w zębach (tak, po to wcześniej się człowiek bawił w rozkręcanie) na górze aby dostarczać jedzenie przez słomkę przez przynajmniej dwa tygodnie. Makabra. Mnie to nie spotkało. Zęby złożyły mi się lepiej niż zakładano, dół zostawiono w spokoju. Blokady nie miałem. Elegancko!
Kolejne tygodnie nie były wcale łatwe. Święta spędzone na zupach, miksowanym jedzeniu. Do tej pory nie pijam żadnych płynnych smakołyków typu jogurt pitny. Przyznam się, że po kilku dniach próbowałem jeść już jakieś bardzo rozgotowane mięso ale nie róbcie tego. Brak wyczucia, jeden mocniejszy gryz i można mieć problem.

Ostatnim etapem było złożenie wszystkiego do kupy: nastawienie aparatu, aby przerwa na górze zniknęła, ustawienie zębów góra/dół aby wszystko było ładnie spasowane, ściągnięcie aparatów z drutami, zamkami. Ostatecznie musiałem dodatkowo poddać się zabiegowi wycięcia nadmiarowej tkanki z dziąseł aby zęby wyglądały zgrabnie i powabnie. To jednak był pikuś w porównaniu z poprzednimi akcjami.

Aktualnie mam prosty zgryz, nie mam problemów z mówieniem, jedzeniem itd. Zmieniły mi się rysy twarzy.

Minusy? Kilka jest ale myślę, że mimo wszystko warto poddać się leczeniu i pozbyć problemów. Od momentu pójścia do stomatologa a pójściem na założenie retajnerów minęły dobre 2 lata. Po zabiegach zakładane są pod zęby retajnery mające zapobiegać rozchodzeniu się klawiatury. W skrócie są to druty przymocowane do zębów. Nie przeszkadzają lecz mają skłonność do odczepiania się i trzeba je podklejać u stomatologa. Z tego co wiem będę je nosił już do końca życia. Minus to oczywiście także bardzo częste wizyty u dentysty, stomatologa, chirurga, wyjazdy na zabiegi. Bardzo trudnym jest również wszelaki ból szczęki i okolic związany z operacjami, dostosowywaniem zgryzu, podkręcaniem itd. Na koniec oczywiście koszta. Aparaty 3000zł, wizyty u specjalistów od 50-500 zł na każdą w zależności od skomplikowania i dodatków jak np. odlewy.

Czy jestem zadowolony? Bardzo, mimo wielu przeszkód, kosztów i bólu. Opisałem swój przypadek i wiem, że nie każdy mógł mieć podobne doświadczenia. Zdaję sobie sprawę, że nie opisałem wielu rzeczy, przykładowo potencjalnych minusów takich jak wizyty u logopedy bo po zabiegu niektórzy uczą się mówić od nowa. Jeżeli temat Was zainteresował to chętnie odpowiem na pytania i opiszę bardziej szczegółowo kolejne zabiegi i przygotowania.

PS
Wybaczcie zielonce, jeżeli w tekście pojawiają się jakieś błędy, bądź pod tekstem tagi nie są odpowiednie.

#gorzkiezale #stomatologia #zeby #wadyzgryzu #nfz #truestory #niewiemjaktootagowac
  • 2