Wpis z mikrobloga

@p10trek:
Czuje się ten piąteczek w podkarpackim powietrzu. Wiadomo, że będzie pite. Ludzie są #!$%@? mrozem i zimą, która nie może odejść. Grande finale tej pory roku jest dwudziestostopniowy mróz, który złapał i puścić nie chce.

No więc piątek. Mroźne jak cholera powietrze przeszywa drżenie nadchodzącego wieczoru. Jak bas w BMW E36, która zajechała na stację benzynową ROJA w Żołyni. Tłucze się ten bas po wnętrzu auta, chce uciec, wylecieć przez okna i pomknąć po całej miejscowości, przekazując podniecającą nowinę, że piątek, imprezka, że będzie pite. Lepiej albo gorzej, mniej albo więcej, z kulturą albo bez. Ale będzie jak amen w pacierzu.

A ta E36 to beta nie byle jaka. Widać, że chłopaki – a czterech ich w tej becie siedzi- są miłośnikami motoryzacji. Ta beta jest cała niebieska w metaliku i ma czarną maskę, a na dole przedniej szyby fantazyjny napis: Stance&Low. Widać, że chłopaki śledzą właściwe profile na fejsuniu. Beta ma też czarne szyby i pierdzący wydech, ale dowodu jeszcze nie zabrali.

Jak chłopaki zajeżdżały (bo tu się mówi w rodzaju żeńskim) na stację, to oczywiście wpadli na podjazd bokiem, a jak wóz hamował, to poprzez tłuczenie basu, co szyby chciał wywalić w samochodzie, słychać było jak opony trą o nadkola. Bo wóz na glebie nisko leży, jak trzeba, jak na zdjęciach na fejsuniu, jak na filmikach na tubce.

No więc zajechały chłopaki, betę aż prawie bokiem postawiło pomiędzy pawilonem stacji a rzędem czterech dystrybutorów zawierających: ON, ON, i dwa razy przekreślone Pb95. Żadnych 98, nikt nie kupuje do swych aut za 1500 złotych paliwa 98, bo to, panie, drogie, a jeździ tak samo jak 95. My tu nie miastowe.

No i jeden z Arków czy tam Norbertów, a może nawet Brajanów – bo oni już zdążyli dorosnąć, jak ten czas leci – wchodzi do kantorku stacji paliw ROJA w Żołyni.

Nie poszedł do Biedry, choć jej kanciaty prostopadłościan widnieje jakieś dwieście metrów dalej. To centrum tej metropolii: Biedra, stacja benzynowa i restauracja, dom weselny ROJA Pod Aniołami. Taka Biedra to inny świat. Tam w cichym pisku kółek wózków robią zakupy starsze małżeństwa, które oglądają obciągnięte folią mrożonki. Odsuwając zimne pakunki od oczu próbują odczytać datę przydatności do spożycia. Jeśli zajrzeć w ich koszyki, widać tam zgrzewkę, a przynajmniej dwie puszeczki Kustosza, pół literka taniej wódeczki i jakiś likierek słodszy dla Bożeny czy Haliny. Bo przy piąteczku – post kończy się już zaraz, prawie już skończony, tylko do Wielkanocy – nawet ona umoczy usta w kieliszku pomiędzy podaniem sałatki warzywnej z tanim majonezem a kurczakiem czy tam kotletem.

W takiej Biedrze w cichym stuku butów na kafelkach zakupy na piąteczek robią młode małżeństwa. On – jak już odfajkowali przykry obowiązek napakowania sterty jedzenia do wózka - ciągnie swoją świeżo upieczoną żonkę do stoiska z alkoholami, ale niby że po czipsy – są obok, bo piwo kupił wcześniej. W wózku widnieje zgrzewka Argusa czy tam Kustosza, czy Harnasia. W puszeczkach oczywiście.

No więc on ją ciągnie niby, że po czipsy do tego piwa, ale za czipsami zaczynają się wina, a za winami – wódeczki albo te niby-wódeczki, co mają po 21 procent, smakowe takie: pomarańczowe, cytrynowe i wiśniowe. I on tej swojej żonce i jej siostrze, bo się we trójkę zabrali jego passatem B5 na te zakupy, on tłumaczy, że może takie winko jak to, które piła na wakacjach w Hurghadach czy tam Chorwacjach. Wtedy mówiła, że takie dobre to winko i jej się tak miło w głowie kręciło, a potem kochali się w pokoju hotelowym przy zapalonym świetle, a jej było potem wstyd i następnego dnia rano mówiła w kółko: „jestem chora, zatrułam się, zatrułam się”.

Mężuś próbuje wmówić żonie i jej siostrze to winko, sam już przesuwa się sprawnie, acz dyskretnie do półki z wódeczkami. A tam kuszą przeźroczyste flaszeczki tańszych i droższych marek. A dalej kolorowe, smakowe, słabsze i mocniejsze. Ale on wie, że tego gówna nie ma co kupować, bo to słabe jest. Tylko wódka co ma 40 procent to prawdziwa wódka, reszta to „#!$%@? oszukana”, jak powiedział kiedyś jeden majster, gdy odbierał passata swojego z warsztatu. No i sięga po tę wódkę, a dziewczyny na niego huzia, że zgłupiał i nie będzie pił, bo jutro jedzie do teściów i nie ma, że wódeczka, jutro dopiero się napije z teściem, a ona będzie kierować, tak jak się umawiali, dzisiaj nie ma mowy. No to on skruszony i #!$%@? odstawia półlitrówkę na półkę, ale wieczorem, jak żonka pójdzie spać, to wyskoczy szybko na stację paliw ROJA w Żołyni i tam kupi małpeczkę albo dwie cytrynówki i puszkę piwa najtańszego. Będzie go to kosztować dwa razy tyle, co w Biedrze, ale przynajmniej walnie sobie małpkę albo dwie, rzuci je na ziemię, popije najtańszym piwem i szybko wróci do domu, marząc, żeby żonka nie poczuła alkoholu.

A ten małolat z bety E36 wchodzi właśnie do kantorka-sklepiku na stacji paliw ROJA w Żołyni. Na zewnątrz w becie dudni #!$%@? na mróz i zimę bas, chłopaki czekają, a tu kolejka. Jakiś starszawy gość, co wygląda na radnego albo dyrektora szkoły – ma płaszcz szary wełniany i kaszkiet -płaci za paliwo. On też będzie pił, ale w Rzeszowie, zaraz jak zapłaci, pojedzie do kochanki, a żonie powiedział, że na szkolenie w kuratorium czy tam w Urzędzie Wojewódzkim, nieważne. On w każdym razie też się napije.

I, jak przychodzi jego kolej, małolat z bety kupuje Bolsa zero pięć i czteropak piwa w puszeczkach. Szybko płaci i wychodzi, ziomki czekają, dudniący bas przyzywa radośnie, jak napis na szybie Stance&Low. I zaraz będzie dobrze, zaraz pojadą. Bez dziewczyn, bo się nie zgodziły. Mają jakieś inne sprawy, inne może imprezy, inne może chłopaki im się podobają. Może nie te chłopaki z bety, może te chłopaki z korporacji z Rzeszowa, takiej co się zaczyna na D, przy głównej ulicy stoi wielki biurowiec.

I może dobrze, że dziewczyny innych zechciały chłopaków, co będą puszczać na imprezie inną, nie taką dudniącą muzykę. Albo może dziewczyny w gronie dziewczyńskim chcą spędzić ten piąteczek przy słodkim alkoholu i o dzieciach koleżanek posłuchać, zdjęcia na smartfonach pooglądać i ploteczek z miasteczka i wiosek okolicznych posłuchać.

Nie tak jak w niedalekiej Tryńczy, ledwo 20 kilometrów, gdzie Tico z młodymi dziewczynami i i chyba pijanymi chłopakami wpadło do Wisłoka. Wzięli dziewczyny na przejażdżkę świeżo kupionym autem. Takie Tico to grosze musiało kosztować, mniej niż beta E36. I w tym Tico utopili się wszyscy, pięć osób, spadło auto z wału przeciwpowodziowego, na który nie wolno wjeżdżać. Chyba że jesteś służbą: policją, strażą pożarną albo dyrekcją jakąś gospodarki wodnej.

Arek, Norbert, a może i Brajan kupił ten czteropak i bolsa połóweczkę na stacji ROJA w Żołyni. Nic na popitę, tylko browary, twarde chłopaki są, w końcu piąteczek, beta E36 z napisem Stance&Low, nie ma to tamto. I jadą, pędzą przez noc, już ciemno się zrobiło, nastrój do basu dudniącego w sam raz, chociaż może lepsze byłyby światła mrugające, dyskotekowe, kto wie. Ale jechali przez noc drogą numer 877 i wszystkim w becie wydawało się, że jak dostatecznie długo popędzą tą drogą trochę driftując, to dopędzą wyspę Ibizę na Balearach czy jakąś inną imprezownię, może Manieczki nawet, do wielkiego świata wsuną się bokiem, klejąc tłuste boczury betą na zakrętach, gdzie w tym świecie wielkim czekają ich lachony i cielęcinki z cycami i tyłkami okrągłymi jak ronale albo bbsy i na dodatek zawsze chętne.

Kierowca trzydrzwiowej E36 czuje piąteczek w całym układzie nerwowym swoim i w sercu też czuje, może czułby klimat lepiej, gdyby jakiś buszek jeszcze był, ale nie było. Było trochę browarku, tego kupionego na stacji paliw, niedużo, tylko dla smaku, w końcu jest kierowcą. A chłopaki tam na tylnej kanapie rozparci jak królowie połówkę bolsa rozrabiają na trzech, popijając piwkiem, każdy swoim. Beta tył napęd, to łatwo leci bokiem, jest git, śmiechy i przekleństwa radosne, podgrzane wódeczką, żyć nie umierać. Nawet nie trzeba było szybko jechać.

I mijają ten pensjonat, co się nazywa DYMARKI, i leży pomiędzy jedną wioską a drugą, w lesie. Adres Łańcut, ale tak naprawdę to Dąbrówki w stronę Rakszawy. Założony jeszcze za PRL-u, nazwa mówi wszystko. Przyjeżdżała tam cała okoliczna elyta i zwoziła kochanków i kochanki. I bywali tam prezesi, i sekretarze, i biznesmeni, i księża, zupełnie jak dzisiaj, od czasów peerelu ciągle ten sam garnitur gości.

I gdzieś za tymi DYMARKAMI jeden boczur nie wychodzi. Kierowcy jakby mignęło coś w świetle reflektorów, powyżej napisu Stance&Low, mignęło mu coś jakby marzenie o życiu w wielkim świecie, oślepił go na ułamek sekundy ten wielki świat, który widział w telewizji i internecie. I za późno, albo za wcześnie skręcił fajerą, może nie wyczuł, że tu trzeba dać więcej gazu, czy trochę go odpuścić. Może trochę więcej lodu było na asfalcie. Zawsze beta dobrze bokami chodziła, nawet nie musiał pomagać sobie ręcznym hamulcem.

No w każdym razie tym razem drift nie wyszedł, wóz jakoś tak krzywo poszedł. Beta nie wyszła z zakrętu jak powinna. Poleciała prosto na drzewo, kierowca odruchowo nacisnął hamulec i skręcił kierownicę, a to koniec, mogiła. Wóz stracił resztki przyczepności, ale za to ustawił się idealnie bokiem do kierunku jazdy. I tak poleciał na drzewa. Flaszka upadła na podłogę jeszcze przed uderzeniem, podobnie jak piwa, które rozlały się na kolana chłopaków i na tapicerkę.

I beta sunie na te drzewa, zjeżdża właśnie z asfaltu, wszystko jak zwykle niby ułamek sekundy, a trwa i trwa i skończyć się nie może. Sprytny reżyser pewno zrobiłby z tego siedem minut albo i więcej, żeby intelektualnie i przenikliwie zarobić na oskara albo palmę jakąś złotą.

I walnęło. Wóz okręcił się na drzewie. Określenie „banan” jest jak najbardziej na miejscu, chociaż w tym przypadku zawinął się na tym drzewie trochę bardziej. A drzewo solidne, niestare, ale wiele zim już przeżyło, może nawet ukochałby je do wycięcia niegdysiejszy minister Szyszko, ale szczęśliwie to zupełnie inna kraina.

Zawinął się więc na drzewie samochód niebieski z czarną maską i napisem na dole przedniej szyby Stance&Low, chociaż nie ma już przedniej szyby, nie ma też napisu, który w drobny mak prysnął jak w emocjonującej reklamie.

Po prostu przytulił się do drzewa, zawinął na nim ten samochód, jakby miłość go dozgonna jakaś przywołała, a on bezlitośnie odpowiedział na wezwanie i przybył czym prędzej. I tak już zostali: BMW E36 zawinięte na drzewie w miłosnym uścisku i czterech chłopaków w metalowej bawarskiej puszce, nie wiadomo co z nimi, przez rozbite okno wypadł but. Modny, elegancki, jak na chłopaków z bety przystało. I smartfon też wypadł, jeszcze świeci, choć szybka stłuczona jak pajęczyna.

I w na taką właśnie scenę przyjechałem. Nie wcześniej, nie później, tylko właśnie wtedy. Tuż po, tak sądzę. Nic nie jechało z naprzeciwka, nic nie jechało za mną. W świetle reflektorów zobaczyłem auto zawinięte na drzewie. W środku nikt się nie ruszał. Zatrzymałem się, wyłączyłem silnik i włączyłem awaryjne. Zapadła cisza. Spokojna i bezpieczna. Jedno światło bety świeciło gdzieś w las.

#bmw #podkarpackie ##!$%@? #niemoje chyba #truestory a może #pasta #byloniebylo
  • 4