Wpis z mikrobloga

Fidel Castro we wspomnieniach o Che Guevarze

W dwóch słowach mogę powiedzieć że Che był człowiekiem wielkiej uczciwości, w życiu i w polityce, człowiekiem niezwykle prawym pod względem moralnym.

Poznałem Che, kiedy wyszedłem z więzienia i wyjechałem do Meksyku; było to w 1955 roku. Nawiązał on już wówczas kontakty z niektórymi towarzyszami, którzy tam przebywali. Wracał z Gwatemali, gdzie przeżył dramat interwencji CIA i USA, obalenie Arbenza, popełnione tam zbrodnie; nie wiem czy wyjechał z pomocą ambasady, ale udało mu się w jakiś sposób wyjehać. Był świeżo upieczonym lekarzem, wyjeżdżał z Argentyny dwa lub trzy razy, przemierzał Boliwię, poznał też inne kraje. Na Kubie żyje nawet argentyński towarzysz, który wyjechał z nim, nazywa się Grando, jest naukowcem, pracuje z nami. To on towarzyszył mu w jednej z jego podróży. Dotarli aż do Amazonii, byli w leprozorium, coś w rodzaju dwóch misjonarzy z dyplomami lekarzy.

Skończył medycynę. Studiował marksizm-leninizm, był w tej dziedzinie samoukiem. Był bardzo pilny i bardzo przekonany do tych idei. Uczyło go także życie i doświadczenie: to, co widział wokół siebie.Kiedy go spotkałem był już w pełni ukształtowanym rewolucjonistą. To naprawdę smutne, że zmarł tak młodo i nie mógł skonkretyzować w czynach i w książkach swej rewolucyjnej myśli. Do tego dołączały się wyjątkowe zalety ludzkie: koleżeńskość, bezinteresowność, altruizm, osobista odwaga. Nie wiedzieliśmy o tym wszystkim oczywiście, kiedy go poznaliśmy. Podobał nam się ten Argentyńczyk - dlatego nazywali go Che - który opowiadał o tym co się stało w Gwatemali. Rozmowa była krótka i uzgodniliśmy, że przyłączy się do naszej ekspedycji.
To przebywający tam Kubańczycy nazwali go Che; gdyby był tam inny Argentyńczyk też nazwaliby go Che, bo tak zwykło się nazywać Argentyńczyków. Che zdobył tak wielką sławę i szacunek że został wcieleniem tego przydomka. Tak go nazywali towarzysze, gdy go poznałem.

Był lekarzem i jako lekarz przyłączył się do naszej ekspedycji, nie jako żołnierz. Został oczywiście przeszkolony, otrzymał pewne wskazówki dotyczące walki partyzanckiej. Był zdyscyplinowany, dobrze strzelał, lubił to tak, jak lubił sport. Chorował na astmę, toteż należy wysoko cenić jego wysiłki fizyczne i bohaterskie czyny.

Che już w Meksyku zaczął wyróżniać się swoimi cechami osobowymi, a później, w czasie wojny, ujawniły się również inne jego zalety, zdolności wojskowe, talenty dowódcy, odwaga. Niekiedy był śmiały, zuchwały, musiałem go trochę hamować. Kontrolowałem niektóre operacje, które on chciał przeprowadzać, a nawet ich zakazywałem, gdyż kiedy zaczynały się walki, on zbytnio się zapalał. Był bardzo uparty, wytrwały w działaniu.
Wyróżniać się ponadto wielką uczciwością moralną. Przekonaliśmy się, że był to człowiek głęboko ideowy, niestrudzenie pracowity, wypełniający skrupulatnie i metodycznie swoje obowiązki, a przede wszystkim sam osobiście dawał przykład, co było bardzo ważne. Bardzo ściśle stosował się do zasad które głosił, miał wielki autorytet wśród towarzyszy, wywierał na nich wielki wpływ.

Kiedy byliśmy w Meksyku i Che przyłączył się do naszego ruchu, kazał mi obiecać, że po zwycięstwie rewolucji na Kubie pozwolę mu wrócić do ojczyzny, by walczyć tam, lub gdzie indziej w Ameryce Łacińskiej. Tak więc, wprawdzie pracował tu przez kilka lat na odpowiedzialnych stanowiskach, ale zawsze myślał o walce. W końcu zawarliśmy porozumienie, nie będziemy stawiać przeszkód jego powrotowi a nawet mu pomożemy.
Wszystko odbywało się w pełnej harmonii. Pogłoski o rzekomych rozbieżnościach między nim a rewolucją kubańską były podłymi oszczerstwami. Miał własną osobowość, własne poglądy, po bratersku dyskutowaliśmy nad różnymi sprawami, ale zawsze panowała między nami harmonia.

Kiedy wyjechał krążyły pogłoski że Che zniknął. W rzeczywistości Che przebywał w Afryce, spełniał tam internacjonalistyczną misję, walczył tam wraz z grupą kubańskich internacjonalistów u boku zwolenników Lumumby po śmierci tego wybitnego przywódcy afrykańskiego, w dawnym Kongu belgijskim. Che był tam kilka miesięcy. Usiłowałem mu w miarę możliwości pomagać, gdyż czuł wielką sympatię do krajów afrykańskich i solidaryzował się z nimi. Potem przebywał pewien czas w Tanzanii, a potem na Kubie.

Wrócił na Kubę, był tu przez pewien czas, poprosił o grupę ochotników, którzy przedtem walczyli w Sierra Maestra, zgodziliśmy się i następnie wyjechał do Boliwii.

Jeśli chcesz podsumowania, to ci powiem, że gdyby Che był katolikiem, gdyby Che należał do Kościoła, to mógłby zostać świętym, bo miał wszelkie cnoty świętego.

Fidel i religia, rozmowy z Bratem Betto, Warszawa 1986,
#komunizm #cheguevara #kuba
  • 4