Wpis z mikrobloga

No to zgodnie z wynikami przeprowadzonej "sondy" i miażdżącej przewadze (2 do 1) chętnych na czytanie mojej historii #!$%@? sobie życia, macie pierwszą część "Mody na #!$%@?". Nie wiem czy kogoś ta historia zainteresuje, a tym bardziej będzie ostrzeżeniem przed podobnym tokiem myślenia do mojego, dlatego zacznę od "krótkiego wstępu", jeżeli faktycznie będzie zainteresowanie to rozbiję to na kilka/naście wpisów.

Zastanawiałem się czy robić bloga, vloga czy coś w tym stylu ale nie wiedziałem jak to zostanie odebrane. Może być, że na mirko to za długie.

Jeśli historia ma być kompletna musimy się cofnąć o kilkanaście lat. Czasy reklam Nike Scorpion z Edgarem Davidsem i turniejem na statku.
Wszyscy grają w piłę. Mirek też by pograł, w końcu ma starszego brata, który gra w lokalnej drużynie. Mieszkamy na małej wiosce na Mazowszu. Wystarczyło gwizdnąć, żeby za 15 minut na boisku (kępa na kępie) pojawiło się kilku/nastu chętnych na meczyk.
Kornery na nogi i eja. Jeden mecz, drugi, trzeci ale coś jest nie tak. Na podwórku przecież z piłką szło zrobić wszystko, jakieś 360 i takie sratyty a na boisku tylko dostałem piłkę to zaraz mi ją zabierali. No jak tak można.

Znalazłem winnego. Były to oczywiście te Kornery, bo przecież ci w reklamie nie mieli Kornerów tylko buty po parę stówek. Szybki wgląd w "siurkowe" finanse - jakieś 13,50. Wystarczy na kilka paczek Maczug i dużego Kubusia. #!$%@?. Nie widziałem, żeby ci z reklamy Maczugi zapijali Kubusiem. I co teraz?

Co niedziela odwiedzała nas prababcia, dziewięćdziesiątileś lat, spora renta. Mieszka razem z synem (brat babci) więc na utrzymanie jej dużo nie trzeba. No to idziemy.
- Babciu a dlaczego masz taki wielki portfel?
- Żeby ci dać na buty wnusiu.
- To daj.
I dała. Szybko do miasta po pierwszy model Adidasów F10 (najtańsza replika F50, chyba za 150zł).

Pierwszy mecz. Adasie wypastowane ze 3 razy, nawet getry kupiłem pod kolor. #!$%@?, że jedyny biegałem w getrach na wiejskim klepisku, ale były. Ziomki pochwalili, że fajne, że to te nowe Adasie, że widzieli takie w gazetkach. No #!$%@?, to będzie granie. Granie jak granie, nic się nie zmieniło. Po dwóch miesiącach buty się rozkleiły, reklamacji nie uwzględnili bo "buty zostały poddane ekstremalnym przeciążeniom". #!$%@?ć te buty. Będę siatkarzem.

Gimnazjum. Jakieś tam przygotowania do zawodów międzyszkolnych. Idzie mi nawet nieźle, wyróżniam się na tle pozostałych grajków. To moje powołanie. Znajomy ojca prowadzi klub, jego synowie zostali powołani na zgrupowanie pierwszej w historii kadry Polski w siatkówce plażowej. Lepszy start trudno sobie wyobrazić. Pierwsze treningi wróżyły co najmniej powołanie na Ligę Światową więc dawałem jak wściekły. Po treningu na podwórkową siłkę, po siłce biegać. Młody Bóg. Minął jeden sezon, drugi, trzeci a wyników nie było. No jak to?

Znalazłem winnego. Przecież wszyscy w telewizji mają Asicsy czy Mizuno za przynajmniej cztery stówki. Ja miałem jakieś zwykłe najki ze sportowego, no to przecież jak miałem coś ugrać. Ale pierwszy problem - przecież dwa lata temu płakałem na pogrzebie prababaci. Przegląd finansów. Odłożona stówka.
- Tata pożyczysz 3 stówki?
- Na co?
- Buty do grania muszę kupic.
- Za 3 stówki?
- No bo wszyscy takie mają.
- Masz tylko matce nie mów, oddasz jak będziesz miał.
Wybór padł na Mizuno. Pierwszy trening, patrzcie #!$%@? na moje nowe buty. Zero reakcji ziomków. No ej, patrzcie, mam nowe buty za 4 stówki. E tam. Nie to nie. Buty swoją drogą, ale nikt mnie od jakiegoś czasu nie chwali za grę. #!$%@?. Przecież jestem na każdym treningu, angażuję się na 110% a nie usłyszałem nawet słowa pochwały. Kilka sezonów wegetacji później (największe osiągnięcie to drugie miejsce na miejskim turnieju plażowym) postanawiam odłączyć się od rodzimego klubu "bo matura" i zebrać chłopaków, żeby w lidze grać swoją ekipą.

Czołowe miejskie grajki bez problemu zgadzają się na granie "u mnie". Chyba jednak jestem kozak. Finał ligi. Gramy z moim macierzystym klubem. Ja sam siebie zdejmuję w połowie drugiego seta, wygrywamy. Mamy to. Beniaminek, zlepek ziomków z miasta ze złotem. Ja #!$%@?, jestem jak Mourinho. W domu skwitowali to krótkim "super", znajomi nie wiedzieli o czym mówię. Tyle radości.

Pomiędzy trenowaniem a chodzeniem do szkoły, siedzę z kompem na kolanach, robię strony, czytam duperele technologiczne, "programuję". Pierwsza strona dla byłego klubu, dobrze że się rozstaliśmy w dobrych relacjach.

Kilka lat do przodu. Skończone technikum, zawód technika informatyka w ręku, cała droga nasza. Jeszcze w szkole ojciec załatwia mi praktykę w lokalnym starostwie. Informatyk tam to moje bożyszcze. Jak Jason Statham. Odzywa się tylko wtedy, kiedy ma coś do powiedzenia, tak pewny siebie, że jakby Ci powiedział że Ci kaktus na czole wyrósł to byłbyś pewny, że go tam masz. CHWALI MNIE. No ja #!$%@?ę, ktoś wreszcie zobaczył i mi powiedział, że wcale nie jestem taki przeciętniak. Dogadałem się z nim, że po szkole przychodzę tu do niego na staż. Praktyki miałem w trzeciej technikum, czwartą władze szkoły zostawiły na przygotowania do matury, więc mogło ziomkowi od komputerów ze starostwa wypaść z głowy, że się umówiliśmy. Przed maturą idę z odwiedzinami.
- Dzień dobry panie Mirku, ten staż to jeszcze aktualny?
- Tak.
Taka była z nim rozmowa, Chłop tak konkretny, że w głowie się nie mieści.
Zaliczona matura na pięć. Papiery w UP złożone, czekamy na decyzję.

Jest! Mam staż w starostwie! U mojego guru! Zajebiście. Staż zaczynam tydzień przed weselem brata. Wszystko generalnie git. Poza małym incydentem w postaci #!$%@? danych ziomkowi przy "formacie". Leci sobie dzień za dniem, aż któregoś dnia w 3/4 odbywania stażu zostałem grafikiem w starostwie.

I tu przerwa. Rok 2012. Czas na następny epizod i tak naprawdę początek wielkiej, czarnej dupy w której jestem do teraz.

Mirki, czy taka forma może być? Czy lepiej z tym na bloga? Wszystkiego będzie jakieś 8-10 razy tyle. Takie kompletne przeciwieństwo Michała Szafrańskiego.

#oszczedzanie #przegryw ##!$%@? #sobie #zycia

@Korea @nadworny_kamien
  • 4