Wpis z mikrobloga

Też tak czasem macie, że kładąc się spać nagle przypomni się Wam jakas żenująca akcja, którą odbaliście jako gówniak? To słuchajcie tego.

Jak miałem 7 lat nienawidziłem gołąbków. Takiej potrawy. Nie bez powodu zresztą, bo zwyczajnie miałem po niej srake, jakiej mógłby się bać sam pan ciemności. Ale to były czasy kiedy jadło się to, co było w domu, bez marudzenia. Gołąbki były na stole średnio co dwa tygodnie i zawsze w niedziele, co dla mnie to było jak wyrok. Jak bomba, ale z opóźnionym zapłonem. Nigdy nie wiedziałem kiedy wróg zapuka do bram.

Tamtego poniedziałku jak zwykle poszedłem do szkoły i na jednej z lekcji czułem to dziwne uczucie w brzuchu. Najpierw jakby łaskotanie, by za chwile poczuć dźgnięcie katany samuraja ukrytego w jelicie. Wiedziałem też, że nie wytrzymam do końca lekcji, więc poprosiłem o wyjście do toalety. Już idąc do biurka podpierdywałem, zaciskając pośladki najmocniej jak umiałem. Smród ciągnął sie za mną przez pół klasy, ale z podniesionym czołem doszedłem do drzwi. Kiedy wyszedłem z klasy modliłem się, by starczyło mi sił w zwieraczu. Biegłem niczym pingwin. Zasiadłem na kibelku i poczułem jedną z największych ulg w moim życiu. Ale najgorsze dopiero nadchodziło.

Kiedy już wyprodukowałem wdzięczną stertę przemielonych gołąbków, okazało się, że spłuczka nie działa... próbowałem wymyślić coś niczym McGyver, ale smród skutecznie uniemożliwiał procesy myślowe niemal szczypiąc przy tym w oczy. Postanowiłem uciec stamtąd do łazienki dla dziewczynek, by tam umyć ręce i wrócić do klasy. Wchodząc do klasy rozległ się dzwonek. Kumpel z ławki pyta czy wszystko ok, bo długo mnie nie było, na co ja odpowiadam, że byłem w damskiej, bo męska nieczynna. Wtem larum na korytarzu, woźny gdyby mógł, rzucałby k
wami jak opętany. Wrzeszczy, że wodę się spuszcza, po czym wybiegamy z klasy i zastajemy woźnego ze swetrem naciągniętym na nos i próbującym spuścić coś, co już dawno nie przypominało gołąbków. Pyta kto to zrobił, ale zanim zdążyłem się zaczerwienić ze wstydu, jakiś łepek z klasy naprzeciwko wrzeszczy niemal płacząc ze śmiechu, że Przemek od nich z klasy wychodził do toalety i to pewnie jego xD ziomek w mojej głowie był już bohaterem, niemal takim samym jak kumpel niosący Cię na barana, bo urwało Ci nogę na polu bitwy. Woźny mówi żeby zawołać tego Przemka. Przy wszystkich na korytarzu woźny opierdziela Przemka, a ten się zapiera, że to nie on. Kumpel z ławki wtedy do mnie "Ty też wychodziłeś do łazienki", a ja czując, że to zaszło już za daleko, odpowiadam chłodnym głosem "ale ja byłem w damskiej, bo ta była zajęta". #!$%@? mistrzostwo świata i okolic, oaza spokoju i świątynia wybrnięcia z - notabene - gówna. Od tamtego dnia przez dwa tygodnie Przemek był "Przemkałek" (ta, dzieci...), a ja patrzyłem na niego wiedząc, że to mogłem być ja. Od tamtego dnia przez następnych kilka lat nie tknąłem już gołąbków jako nauczkę dla mnie i moją własną pokutę za Przemka.

Przemek, jeśli to czytasz, to wiedz, że nie miałem wyboru. Ktoś musiał beknąć za to szambo, a ja byłem po prostu sprytniejszy. Przepraszam.
  • 2
@hedgie: Ja pamiętam jak w przedszkolu były jasełka (#!$%@? w przedszkolu gdzie gówniaki dopiero potrafią ledwo co czytać). Tak w skrócie zapomniałem roli (byłem tym #!$%@? który budzi) i coś nie pykło i się rozpłakałem. Do tej pory to wspominam.