Aktywne Wpisy
ZenujacaDoomerka +27
W ogóle fascynuje mnie istnienie osób co kochają Marvela i star wars.
Tych ludzi się powinno od społeczeństwa normalnego odseparować.
To nie są normalni ludzie. Normalny dorosły nie idzie oglądać filmu o tej samej treści po raz tysięczny i mówi wow ale super.
Ciągle to samo - jest bohater, drama a potem znów dobro zwyciężyło xD
To są jakieś uposie po prostu a nie ludzie. Jedyne do kogo to może przemawiać to
Tych ludzi się powinno od społeczeństwa normalnego odseparować.
To nie są normalni ludzie. Normalny dorosły nie idzie oglądać filmu o tej samej treści po raz tysięczny i mówi wow ale super.
Ciągle to samo - jest bohater, drama a potem znów dobro zwyciężyło xD
To są jakieś uposie po prostu a nie ludzie. Jedyne do kogo to może przemawiać to
KingaM +5
Serio, #orange? Przecież to święto ma głębokie znaczenie religijne dla wielu osób, a Wy postanowiliście robić z tego jaja dosłownie i w przenośni. To jest jakieś kurwskie lekceważenie wolności religijnej i świętości tradycji. Co będzie następne? Cyfrowe noszenie palm w Wielki Tydzień? Albo cyfrowe chodzenie na msze? Może e-palenie ziółka przez rastuchów które przecież jest ich sakramentem albo darmowe gigabajtu z okazji obalenia reżimu.
Ja wiem, że to tylko zabawa
Ja wiem, że to tylko zabawa
Wyobraźmy sobie, że przychodzi do was kolega twierdzący, że w jego garażu przebywa gadający różowy opos w niebieskie kwiatki, czytający "Zbrodnię i Karę". Nawet sam strony przewraca! I Opos ponoć powiedział, że wszyscy mamy pomalować dom na różowo w niebieskie kwiatki (kolega już kupił farby i pędzle, zaraz zacznie). Oczywiście pukacie się w głowę, ale kolega mówi "Dlaczego nie wierzysz? Dlaczego nie malujesz domu jak ja? PRZECIEŻ NIE WIESZ CZY W MOIM GARAŻU JEST OPOS, CZY NIE!". I owszem, jakiś opos może być (chociaż w Polsce ich, jak wiadomo, nie ma), albo nie być. Nie wiem, nie byłem, nie widziałem. Może uciekł z zoo? Ale gadającego różowego oposa w niebieskie kwiatki czytającego "Zbrodnię i Karę" nie kupuję i koniec.
Skupimy się dziś na bardzo często popełnianym przez osoby wierzące błędzie logicznym, często stosowanym w ich argumentacji i zdającym się mieć pozory sensu.
Ów jakże błędnie stosowany argument to "PRZECIEŻ NIE MA SPOSOBU ABY UDOWODNIĆ, ŻE BÓG NIE ISTNIEJE!".
Otóż, moi drodzy, w tym miejscu powinien być wykład o tym, że ciężar ciężaru w tego typu dyskusjach zawsze spoczywa na postulującym istnienie czegoś, na dodatek jeszcze okraszony równie zabawnym, co pięknym w swojej prostocie przykładem z czajniczkiem Russela.
Ale, nie będę tego robił. Zamiast zagłębiać się w sprawę, prześlizgnę się po jej powierzchni i pokażę, że katolik (czy wyznawca jakiejkolwiek innej teistycznej religii) takim argumentem w zasadzie udowadnia (o ile w ogóle udowadnia) coś innego, niż zamierza.
Bo znaczy twierdzenie że Bóg istnieje? Oznacza tyle, że istnieje gdzieś tam w naszej rzeczywistości (a może i poza naszą rzeczywistością, w innym wymiarze, innym wszechświecie, wszechświecie wyższego rzędu, a może i w ogóle poza jakimkolwiek systemem fizycznym - po prostu ISTNIEJE bez możliwości wskazania gdzie i w jaki sposób) istota spełniająca pewne wymogi konieczne do tego, aby nazwać ją Bogiem. Jest zatem wszechmocna, wszechwiedząca itp. Z racji swojej natury niedostępna jest naszemu poznaniu, ani przez zmysły, ani jakiekolwiek ich przedłużenie (analiza widma elektromagnetycznego, mikroskopy elektronowe, skomplikowane obliczenia na superszybkich komputerach itp.). I OK - nie jestem w stanie zaprzeczyć, że takie coś może istnieć, jakkolwiek wydaje mi się to mało prawdopodobne, to jednak na dźwięk słów "PRZECIEŻ NIE MA SPOSOBU ABY UDOWODNIĆ, ŻE BÓG NIE ISTNIEJE!" faktycznie niestety muszę zamknąć mordę i powiedzieć: OK, mocno wątpliwe i w mojej opinii skrajnie nieprawdopodobne, ale nie mogę powiedzieć ostatecznego "nie".
Przy czym, drodzy wierzący, taka konkluzja do niczego nie prowadzi. Mylenie ewentualnego istnienia Boga z wiarą w dogmaty katolickie to potężne nieporozumienie Logika "mam jakiś wydumany dowód na istnienie siły wyższej, więc uważam, że ludzie powinni chodzić ma mszę" to dla mnie logika bekowa. Jest to sprowadzenie problemu z pogranicza nauki i filozofii do absurdu.
Ewentualne istnienie siły wyższej nijak ma się do katolicyzmu, który jest jednym z tysięcy (!) sposobów czczenia owego Boga - podczas gdy nawet nie wiemy czy ów Bóg (załóżmy na chwilę, że istnieje) interesuje się nami czy nie i czy akurat taka forma jego czczenia jest dla niego zadowalająca.
Mnie jako ateistę z lekkim zacięciem agnostycznym śmieszy nie tyle to, że ktoś wierzy w istnienie Boga gdzieś tam w innej czasoprzestrzeni (czy gdzieś tam), co raczej wszystko to, co wokół potencjalnego Boga wymyślono - Jezusy, krzyżyki, aniołki, Maryjki, msze, spowiedzi, różańce, procesje itp.
Właśnie to jest dla mnie żałosne i śmieszne. I żadne "nie śmiej się, bo nie wiesz, czy Bóg istnieje" tego nie zmieni. Nawet jeżeli istnieje, to ma z tego taką samą bekę, jak i ja.
#religia #bekazkatoli #ateizm
Ulubione #!$%@?, nie udowodnisz, ze czegoś
@iAmTS: nie wiesz czy Bóg istnieje, więc daj sobie spokój z tą kiełbasą, zjesz jutro, w sobotę.
@haes82:
Jeśli ktoś stwierdzi "inne wszechświaty nie istnieją", to również od niego będę oczekiwał ciężaru dowodu. Ciężar dowodu spoczywa na tym, kto przedstawia jakąś tezę. Niezależnie czy "za", czy "przeciw".
Ciężar dowodu to jedno z naszych narzędzi w poznawaniu świata, które bardzo usprawnia przetwarzanie informacji, ale samo w sobie nie wynika z praw logiki ani czegoś takiego. To kwestia
Czajniczek Russella nie pokazuje dosłownie nic istotnego w kontekście debaty religijnej, poza trywialnym spostrzeżeniem o niemożności przeprowadzenia dowodu o konkluzywności absolutnej.
@Turysta_Onanista: zacytuję kolegę @racjonalnie, który trzy piętra wyżej napisał: