Wpis z mikrobloga

#creepypasta #creepystory

OKNA

Wydaje mi się, że zanim zacznę, należy się Wam kilka słów wprowadzenia. Otóż
mam małego bzika na punkcie broni, survivalu, wyposażenia taktycznego, lornetek, latarek i tak dalej. Sprzętu mam od groma, a perełką mojej kolekcji jest karabin Remington 700 (w Rosji można go zupełnie legalnie kupić po pięciu latach posiadania wiatrówki). Mam do niego też dwie bardzo dobre lunety – jedną mocniejszą, a drugą słabszą. Nie, nie jestem żadnym psychopatą, powiedzmy, że lubię się czuć przygotowanym na nieprzyjemności w tych
niespokojnych czasach. Tyle, jeżeli chodzi o wstępne wyjaśnienia.
A oto i sama historia. Pewnego razu zdarzyło mi się wynająć mieszkanie w
jednym z północno-wschodnich rejonów Moskwy. Zrobiłem to z absolutnej
konieczności, nie zamierzałem zostawać tam długo, więc umowę podpisałem
tylko na kilka miesięcy. Mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze
dwunastopiętrowego wieżowca, a widok z okien byłby wspaniały, gdyby nie
jedno "ale" - naprzeciwko, w odległości może dwustu metrów, stał inny
dwunastopiętrowiec, poza którym praktycznie nic ze swoich okien nie widziałem. Mieszkanie było bardzo tanie, nie było w nim nawet telewizora.
Internetu także nie zamierzałem podłączać, przecież i tak niebawem miałem
opuścić to miejsce. Przyznacie więc rację, że nie było tam zbyt wielu
rozrywek. Do tego, jak na złość, pracy, którą w międzyczasie podjąłem,
okazało się mniej niż pierwotnie przypuszczałem. Spędzałem więc wieczory
czytając, a potem, gdy słońce już zaszło, brałem karabin i zaczynałem bawić
się w "oglądanie" - rozrywkę tę wynalazłem sobie już trzeciego dnia.
Nastawiałem lunetę, patrząc na ulicę, dostrajałem ją do różnych obiektów, a
raz czy dwa zajrzałem przypadkowo do kilku okien - i jakoś tak się
wciągnąłem. Przyciągnąłem do okna biurko, postawiłem na nim Remingtona i
przez szczelinę w zasuniętych zasłonach zacząłem poznawać mieszkańców
domu naprzeciwko.
Macie zupełną rację, jeżeli w tym momencie myślicie o mnie źle. Nie ma nic
dobrego w oglądaniu ludzi w celowniku lunety, nawet jeżeli jest ona
przykręcona do niezaładowanego karabinu, ale, cholera, kiedy raz już
spróbowałem, nie mogłem się powstrzymać. A poza tym, blok naprzeciwko
był istną wylęgarnią świrów. Szybko mi się znudził gość z szóstego piętra,
który całymi wieczorami zwykł oglądać pornole. Moimi ulubieńcami stali się
za to chuchro-karateka z dziewiątego, który co wieczór urządzał sobie w
kuchni bezlitosny trening, oraz para z siódmego. Parka ta była niesamowicie
namiętna, przez te kilka dni, podczas których ich obserwowałem, uprawiali
seks chyba na wszystkie sposoby, jakie znam, i wcale nie wyglądali, jakby
kończyły im się pomysły. Do tego chyba nie wiedzieli, jak się wyłącza światło
w ich sypialni, a podglądać ich można było bez końca - naprawdę wiele
można się było od nich nauczyć. Byli jeszcze pijacy, interesujący tylko
podczas burd, rozwódki z dziećmi, kilka mniej więcej normalnych rodzin, oraz
dużo innych ludzi. Ale nie o nich będzie tu mowa.

Pewnego razu przypadkowo spojrzałem w okno na ósmym piętrze, na które
wcześniej jakoś nie zwróciłem uwagi. Zobaczyłem prawie pusty pokój,
oświetlony przez jedną jedyną lampę, wiszącą na suficie. Drzwi były
porządnie zamknięte, a w kącie stało łóżko, na którym w jogińskiej pozie
siedział człowiek. Zwrócił moją uwagę swoim bezruchem, postanowiłem więc
na chwilę się przy nim zatrzymać. Był zwrócony plecami do okna i wpatrywał
się w ścianę. Strasznie chudy, blady i wysoki, jego kompletnie łysa głowa
wydawała się nieproporcjonalnie wielka. Nie miał na sobie ani koszulki ani
majtek. Patrzyłem na niego może z pięć minut, a następnie przesunąłem
celownik na ścianę, w którą się wpatrywał. Na tyle, na ile mogłem stwierdzić,
ściana była pusta - żadnych obrazków ani ozdób, wypłowiała tapeta tu i
ówdzie obrywała się od ściany. Obejrzałem sobie pokój - również nic
ciekawego, dwa krzesła, stoliczek ze stertą gazet, stary fotel, a przed łóżkiem
na podłodze mały dywanik. Na zamkniętych drzwiach zauważyłem kilka
dziwnych pionowych linii - i to wszystko. Uznałem, że gość sobie po prostu
medytuje i nie należy się po nim spodziewać niczego specjalnego.
Przeniosłem się więc do mojego ulubionego karateki, który właśnie rozpoczął
rozgrzewkę przed kolejnym treningiem. Po jakichś dwóch godzinach, gdy
nieletni mistrz oraz nieposkromiona parka zakończyli swoje występy,
zajrzałem dla porządku jeszcze w okno jogina. Siedział wciąż w tej samej
pozie, patrząc w ścianę. Wytrzymałem pół minuty, schowałem karabin i
poszedłem spać.

Tak w zasadzie pewnie bym i o tym zapomniał, gdybym po kilku dniach znów
przypadkiem nie zajrzał w to okno. Nie dostrzegłem niczego nowego i to mnie
z jakiegoś powodu rozgniewało. Wtedy już na serio liczyłem, że każdy z
lokatorów domu naprzeciwko ma do dyspozycji coś, co może dostarczyć mi
rozrywki. A ten typ po prostu sobie siedział i gapił się w ścianę. Chociaż mógł
się nie gapić tylko spać na siedząco. A może nie żył? Może to lalka albo
manekin? A może naprawdę kopnął w kalendarz? Medytował, medytował i
świat astralny w końcu upomniał się o niego. Bardzo się zainteresowałem tą
sprawą. Patrzyłem na niego całą godzinę - nie ruszył się. Lalka jak nic. Tym
bardziej, że taki chudy, wysoki, łeb wielki, skóra blada, a ręce prawie do
kolan... Nie ma takich ludzi! No ale co ta lalka robi sama w tym pokoju?
Rekwizytornia jakaś? A gdzie inne rzeczy? Czemu tam nikt nie wchodzi?
Mieszkanie jest puste? A kto w takim razie zapalił światło? Popatrzyłem w
okna sąsiednich mieszkań. Na prawo mieszkała rodzina z dwoma maleńkimi
dziećmi, na lewo - światła zgaszone, nic nie widać. Spoko. Chciałem
popatrzeć na coś innego, ale jakoś tego wieczoru ani karateka, ani
zakochana para, broniąca ciągłości gatunku mnie nie zaciekawili.
Następnego dnia wróciłem z pracy trochę wcześniej i od razu zerknąłem w
lunetę. Siedzi, dziad jeden. W tej samej pozycji. Chociaż nie, trochę się
obrócił. Czyli że jednak coś tam się ostatecznie dzieje.
Gapiłem się cały wieczór, nie wychodziłem nawet do toalety. Siedzę twardo.
On też. Gapi się w ścianę. Zdawałoby się, że trochę oddycha. Gdy rozbolały
mnie oczy, machnąłem ręką i poszedłem spać.
Rano przed pracą spojrzałem znowu. Bez zmian.
Obserwowałem go cały tydzień. Kilka minut rano, kilka godzin wieczorem.
Raz na jakiś czas jego położenie zmieniało się minimalnie, ale jak i kiedy -
tego nie widziałem. Pewnego dnia wróciłem z pracy i zobaczyłem, że ma w
łóżku zmienioną pościel! Wtedy postanowiłem objąć go całodobową
obserwacją.

Męczyłem się z tym cały wieczór, ale rezultat mnie zadowalał. Karabin na
dwójnogu wycelowałem w okno, a do lunety przy pomocy statywu
przystawiłem obiektyw kamery, która nagranie przesyłała bezpośrednio do
laptopa. Będzie można potem zobaczyć, co dzieje się przez te kilka godzin,
kiedy ja jestem w pracy. Rano sprawdziłem wszystko jeszcze raz dokładnie, a
po naciśnięciu REC na kamerze wyszedłem z domu.
Pierwszego dnia czekało mnie rozczarowanie. Kamera zapisała wszystko
poprawnie, jogin osiem godzin przesiedział na łóżku, nie ruszając się. Ledwo
starczyło mi cierpliwości, aby powtórzyć wszystko następnego dnia.
Za drugim razem poszczęściło mi się. Wieczorem, przeglądając taśmę,
zobaczyłem jak o 14:17 drzwi do pokoju się otwierają i wchodzi kobieta z tacą
w rękach. Na początku pomyślałem, że pewnie przyniosła mu jedzenie, ale
na tacy prawie nic nie było, widziałem tylko jakiś woreczek i kilka małych
pudełek. Powoli podeszła do jogina i postawiła tacę przed nim na łóżku.
Następnie jakiś czas stała i patrzyła na niego. Myślałem, że rozmawiają, ale
gdy się przyjrzałem, okazało się, że jej usta się nie ruszają. Po chwili zaczęła
pocierać jego lewą rękę, a następnie na kilka sekund pochyliła się nad nim.
Co robiła dokładnie, nie sposób było powiedzieć, bo zasłaniały jego plecy, ale
wyglądało to na zastrzyk. W każdym razie, takie odniosłem wrażenie. Później
jakoś specyficznie, bokiem, podeszła do okna, uchyliła je i zapaliła papierosa.
Gdy spaliła, zamknęła okno, zabrała tacę i rakiem wyszła z pokoju,
zamykając za sobą drzwi. Nic więcej się nie działo. Oderwałem się od
monitora, zerknąłem w lunetę - w pokoju wszystko było tak, jak na ostatnich
kadrach nagrania. Gdyby nie kamera, nie wiedziałbym nawet, że ktoś tam
przychodził.
Przejrzałem nagranie jeszcze raz. Było w nim coś dziwnego, nawet
strasznego. Chociaż zdawałoby się, że wszystko jest jasne. Na łóżku siedzi
blady, chudy jak szczapa koleś, prawdopodobnie upośledzony, odwiedza go
jego opiekunka, robi mu zastrzyk, pali papierosa i wychodzi. Obejrzałem
nagranie jeszcze jeden raz. I jeszcze. I do niczego nie doszedłem.
Spojrzałem jeszcze raz przez lunetę na gościa (siedzi, dziadyga), i
poszedłem spać.

W ciągu następnego tygodnia, wykorzystując swój mały system inwigilacji,
stwierdziłem, że:
a) kobieta z tacą przychodzi do pokoju raz na dwa dni, około 14-15, robi
zastrzyk, pali papierosa i wychodzi;
b) prawdopodobnie poza tym w pokoju nie dzieje się zupełnie nic!
Stawało się to moją obsesją. Po pierwsze, nie widziałem, jak i kto zmienia mu
prześcieradła. Po drugie, zrozumiałem, co dziwnego było w zachowaniu tej
kobiety. Widziałem, jak trzy razy odwiedza go w pokoju, ale ani na sekundę
nie odwraca się do niego plecami.
*
Śledziłem ich kilka ładnych tygodni, z pracy o mało mnie nie wyrzucili. W tym
czasie jeszcze raz zmieniono mu pościel, ale tego nie widziałem. Musiało to
być w nocy, kiedy spałem. Zauważyłem też, że kilka razy w tygodniu kobieta
z mieszkania gdzieś wychodzi na 30-40 minut. Widziałem ją, jak wychodzi z
klatki i wraca z kilkoma reklamówkami. Kilka razy udało mi się wypatrzeć
dokąd idzie - szła do najbliższego warzywniaka, a w drodze powrotnej
zachodziła do apteki. Próbowałem się dowiedzieć, co tam kupuje, ale
paragon zawsze zabierała ze sobą, a obsługi pytać nie chciałem.
Raz na dwa dni przychodziła do niego do pokoju, robiła zastrzyk, paliła
papierosa, wychodziła. Ani na sekundę nie spuszczała go z oczu. Jego
pokoju nauczyłem się na pamięć. Dużo myślałem o paskach na drzwiach, o
obdartych tapetach. Otóż na drzwiach była to po prostu zdarta farba. Obdarło
ją to samo, co i tapety - jego paznokcie. Nie było na to najmniejszego
dowodu, ale innego wyjaśnienia nie mogłem znaleźć. Zacząłem się go bać.
Patrzyłem na niego przez lunetę, godzinami wgapiałem mu się w potylicę, a
on po prostu sobie siedział w łóżku w kącie. Dziwne to było uczucie, patrzeć,
jak w mieszkaniu obok małe dzieci bawią się i skaczą na tapczanie, a za
ścianą, raptem kilka metrów od nich, siedzi ten potwór.
Miałem wrażenie, że powinienem coś z tym zrobić. Ale co? Wezwać milicję?
Co im powiedzieć? Przyjadą, zastukają do drzwi, nikt im nie otworzy - i co
potem?
Nękało mnie to. Jednego wieczoru w kafejce przekopałem cały Internet, ale
oprócz klasycznych strasznych historyjek nie znalazłem niczego (chociaż
zdaje się, że jedna pasta o tym nawet coś wspominała). Próbowałem też się
czegoś dowiedzieć od mieszkańców bloku, ale najprawdopodobniej nikt nic o
nim nie wiedział. Ostatecznie zdecydowałem się na najgłupszą rzecz w moim
życiu.

Dobrze się do tego przygotowałem. Wziąłem ze sobą kilka moich najlepszych
noży, rewolwer gazowy, maskę, aby w razie czego schować twarz, wytrychy,
latarkę, petardy dla odwrócenia uwagi, a także świecę dymną. Pochowałem
to wszystko po kieszeniach, starając się, aby nie wyglądało to podejrzanie i
żebym nie brzęczał przy każdym ruchu, następnie wyszedłem na ulicę,
siadłem na ławce przed klatką i czekałem. Gdyby wtedy rutynowo
wylegitymowali mnie milicjanci, miałbym ogromne problemy. Czasem nawet
żałuję, że tak się nie stało.
Najśmieszniejsze jest to, że siedząc tak wtedy na tej ławce, nie miałem
zielonego pojęcia, co tak właściwie chcę zrobić.
Po jakichś czterdziestu minutach zauważyłem, że kobieta z tego mieszkania
wyszła z klatki i skierowała się swoim zwyczajem w stronę sklepu. Pół
godziny miałem na pewno. Wstałem i wszedłem do tej samej klatki.
Gdy wszedłem na ósme piętro, zobaczyłem, że drzwi na korytarz są otwarte.
Wszedłem i znalazłem się pośrodku słabo oświetlonego korytarza, którego
jeden z końców był niesamowicie zagracony. Wzdłuż ścian stały
rozmontowane metalowe szkielety łóżek, rower bez kół, łyżwy, sanki, jakieś
zakurzone pudła, potrzaskane meble, a do tego wózek inwalidzki. Z jakiegoś
powodu to on właśnie przykuł moją uwagę.
Obliczywszy, że drzwi do interesującego mnie mieszkania znajdują się
dokładnie w tym zagraconym końcu korytarza, wstrzymałem oddech i
ruszyłem w tamtą stronę. Oto i są - drzwi obite brązową sklejką, mieszkanie
numer 41. Klamka, dziurka od klucza, wizjer - nic specjalnego. Stanąłem kilka
metrów od drzwi, starając się pozbierać myśli. Co ja tutaj robię? Co mam
zamiar zrobić? Dygocząc, tępo patrzyłem to na drzwi, to na wózek inwalidzki.
Po chwili zdałem sobie sprawę, że oprócz własnego ciężkiego oddechu
słyszę coś jeszcze. Wstrzymałem oddech i przysłuchałem się.
"Szszwaark... szszwaark..."
Dźwięk dochodził zza drzwi mieszkania numer 41 i wyraźnie się zbliżał.
Zanim zdążyłem go jakoś zidentyfikować, zanikł. Zapadła pełna napięcia
cisza. Myśli w mojej głowie powoli zaczęły się układać. Dotarło do mnie, że
to, co słyszałem, to były jego kroki. Podszedł do drzwi i stoi za nimi. Nosz k
,
pewnie jeszcze patrzy na mnie przez wizjer!
W tym momencie klamka zaczęła się szybko obracać, a na drzwi ze środka
coś bardzo mocno naparło, sądząc po tym, jak zatrzeszczały. W tym
momencie, delikatnie rzecz ujmując, zabrakło mi odwagi i wybiegłem stamtąd
ile sił w nogach. Jak zszedłem z ósmego piętra - nie pamiętam, na pewno
było to bardzo szybko. Wziąłem się w garść dopiero pod klatką. Miałem
jeszcze na tyle oleju w głowie, żeby nie iść od razu do siebie, a przejść się
chwilkę między blokami, zmylić ślady. W domu byłem po dziesięciu minutach.
Od razu wbiegłem do pokoju, złapałem za karabin i wycelowałem w jego
okno.
I wtedy przeraziłem się jeszcze bardziej. Stał za oknem, skrobał paznokciami
po szkle, i niech mnie kule biją, jeżeli nie wpatrywał się prosto we mnie.
Widziałem go tylko przez sekundę, ale tego, co zobaczyłem, nie zapomnę
nigdy. Chude, kościste ciało, przez białą jak papier skórę prześwitywały kości,
wydłużone ręce zakrzywionymi palcami skrobią szkło, a na ogromnej,
praktycznie białej, bezwłosej głowie potworna twarz, pozbawiona nosa.
Dwoje wielkich, czarnych oczu i usta bez warg. Ruszał rękami, usta mu się
otwierały i zamykały, zostawiając na szkle śliskie ślady, a oczy były
wpatrzone we mnie. Czułem to spojrzenie.
Mimo, że mój mózg w tym momencie był sparaliżowany przez strach, to ciało
wiedziało, co robić. Jak we śnie, odskoczyłem od okna i rzuciłem się do
szafy, gdzie trzymałem pudełko amunicji. Dziesięć sekund później wróciłem z
załadowanym już Remingtonem. Było mi wszystko jedno, co będzie potem.
Zarepetowałem, złożyłem się i wziąłem okno na cel. Jednak jedyne, co
ujrzałem w lunecie, to zaciągnięte zasłony.

Z mieszkania wyprowadziłem się tego samego dnia. Zapłaciłem
właścicielowi, nie pytał o nic, a ja byłem mu za to wdzięczny. Skupiłem się na
pracy, przeżyłem kilka miesięcy i zacząłem o tym zapominać. Czasem jednak
o nim myślę. Zrozumiałem, dlaczego siedział twarzą do ściany - tak go
posadzono. Specjalnie, aby nie widział innych ludzi. Kim on jest? Nie wiem.
Czy jest niebezpieczny? Wydaje mi się, że ekstremalnie.
Czasami widuję go w snach. Drapie w moje drzwi, a ja patrzę na niego przez
wizjer. Karabin za każdym razem chybia.
Nie podoba mi się to, że on mnie wtedy widział. Czy się boję? Mam broń i
umiem się bronić, ale skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że się nie boję.
  • 8
  • Odpowiedz
@Klepajro: Colego,

kopiuj-wklej polega na skopiowaniu i wklejeniu. Jak masz pedalskie odruchy formatowania głupiej pasty, to sam ja skopiuj, sformatuj, wrzuć, a potem pobaw się gumowym przyjacielem.
  • Odpowiedz
nie chce wnikać co robisz z ojcem w sypialni ziomek ale jak masz wrzucać takie gówno bez ładu i składu to sobie daru


@Klepajro: Zerowe zrozumienie co to te copypasty. A teraz uprzejmie zrób WON do kółko gejów-redaktorów.
  • Odpowiedz