Aktywne Wpisy
Tapirro +313
Śmiałem się trochę z wykopowej #afera z #lewandowski #lewandowska, ale widzę że wjechał u niej damage control, a z wykopu moderacja usunęła wczorajsze wpisy $$$ co tylko pokazuje, że coś jest na rzeczy ( ͡º ͜ʖ͡º)
Jonn +182
Kilka miesięcy temu stałem się właścicielem nieruchomości, w której skład wchodzi odosobniona łąka. Dowiedziałem się, że ktoś ją użytkuje (kosi) od ponad 30 lat (nie wiadomo jednak, czy w tym czasie to była jedna czy wiele osób). Granice są zatarte, łąki połączone ze sobą, kamieni granicznych brak. Po analizie przepisów okazuje się, że jedyną czynnością która może przerwać bieg zasiedzenia jest wystąpienie do gminy z wnioskiem o "Rozgraniczenie nieruchomości".
W tym roku
W tym roku
#dekadawmuzyce - podsumowanie ostatnich 10 lat w muzyce.
Albumy.
#10
Toro y Moi - Causers of This (2010)
Gatunki: chillwave, glitch pop, synthpop
RIYL: Washed Out, My Bloody Valentine, Pet Sounds, Papa Dance, plaże w Lloret, radiohead i sigur ros
top 10 albumów - czyli to już ten moment, że mam po kolei rozbierać się z resztek atrakcyjnej tajemniczości? pokazywać kraje i osiedla, w których zostawiałem namiastkę siebie, gubiłem niewinność i zaliczałem cenne lekcje życia, wraz z tą najważniejszą – że zawsze spadam na cztery łapy (wróżka powiedziała mojej mamie to samo)? aż mi się z tego wszystkiego włączyła pisanina jak ta sprzed 2-3 lat na tagu. (którą dużo osób lubiło, a mi wstyd do niej wracać...)
pisać trzeba, ale ciężko to robić, bez uderzania w pretensjonalne tony.
ciężko, bo po pierwsze – o Causers of This napisano już zbyt wiele, rozbierając każdy dźwięk, sampel, szelest na czynniki pierwsze, tworząc piękne laurki i chrzcząc w pewnych kręgach Chaza Bundicka na największego wizjonera dekady 10s już u samego jej progu (niejako podtrzymując, ale z większym dystansem, ten trend dla każdego kolejnego wydawnictwa), wspinając się po jego grzbiecie, żeby ogłosić ważne komunikaty na temat subiektywnego odbierania, przetwarzania i pisania o muzyce...
ciężko o nich pisać, bo po drugie – lamersko, ale szczerze ujmując – "Causers..." jest częścią mnie. każdy z tych kawałków kojarzy mi się z bardziej, lub mniej istotnymi wydarzeniami, których byłem „NAOCZNYM ŚWIADKIEM”, a nawet często bywałem ich głównym bohaterem. jakbym planował mieć potomstwo (a nie planuję), a w dalszej perspektywie wnuki, to puszczałbym Causers of This jako soundtrack do dziadowskich, sentymentalnych pierdów, gdzie nazmyślałbym kim to ja nie byłem za młodu, że paliliśmy w piecu węglem, i że prezydent Lewandowski kiedyś całkiem dobrze grał w nogę. ufam sobie, że to dobra strategia, kolejny raz, tak się żartobliwie zdystansować od emocji i uczuć na potrzeby wpisu. przynajmniej drugi akapit dobiega końca. a właściwie to już dobiegł (i nie drugi, a trzeci).
ale żeby tak trochę zabrudzić sumienie.
czymkolwiek ten cały chillwave nie był, w kimkolwiek upatrywalibyśmy jego władcy i jak bardzo byśmy nie uznawali recenzji Causers of This, napisaną przez Borysa Dejnarowicza za punkt zwrotny naszego spojrzenia na świat muzyki (i w domyśle nasz gust generalnie), tak Toro y Moi pozostaje jednym z najjaśniejszych punktów mijającej dekady w muzyce. głównie dlatego, że w prosty sposób pogodził ciągły kompozytorski rozwój i rzadko spotykaną ekspansywność środków wyrazów, z początkowym stanem samodzielnego, rzeźbionego „na własną rękę”, bedroom-popowego i inteligentnego piosenko-pisarstwa. przez co nie stracił ani na „artystycznej autentyczności”, ani nie dał się zaszufladkować w ograniczającym tytule „ojca chillwave’u” (jak chociażby Washed Out z tych bardziej znanych kasieciarzy). być może z perspektywy czasu ta jego kreatywna swoboda, erudycyjna biegłość w ujarzmianiu "akademickich" dogmatów wszystkich gatunków, które brał na warsztat, okazała się być tym co odgrodziło go od potencjalnie szerszego grona odbiorców (nie gotowych na wtapianie w szczegóły drugiego planu – które od zawsze stanowią esencje muzyki Toro).
dla samego oskarżonego prawdopodobnie nie ma to znaczenia. Chaz grał co chciał, zamienił się w muzycznego kameleona, który zamiast absorbować z otoczenia wzorce i oczekiwania, samoświadomie wybierał barwy, w których chciał wyrażać swoje kolejne projekty, za każdym razem ustawiając priorytet na ich stricte kompozytorską wartość.
i tak jeszcze prywatnie – Causers of This, to album z rodzaju tych, które dryfującą przez cały czas trwania w jednorodnym, gęsto zwartym roztworze (Loveless? Die Lit?), gdzie każdy z utworów tworzy wspólną, brzmieniowo-makrocząsteczkową całość. ale gdy szkiełko pójdzie w ruch, możemy absorbować i podziwiać różnorodność piosenek w mniejszej już skali. w tym ogromie drobnostkowych hooków, jest jeden wyjątkowy i dla mnie szczególny - ostatnie sekundy dzisiaj wrzuconego Imprint After, rozpadające się w brazylijskiej, bossa-novowej rytmice. i właśnie w tych kilkunastu sekundach, odnalazł się mój "zgubiony czas" sprzed własnych narodzi, do którego nie miałem nigdy dostępu.