Wpis z mikrobloga

#godelpoleca #muzyka #wykwintneprogresjeakordow #folk

#dekadawmuzyce - podsumowanie ostatnich 10 lat w muzyce.

Albumy

#7
Jessica Pratt - Quiet Signs [2019]

Gatunki: singer/songwriter, chamber folk, ambient pop
RIYL: Nick Drake, Lewis - L'Amour, Nico, Tim Buckley, The Tree of Life, chodzenie na boso po trawie

ze wszystkich dotychczasowych pozycji w rankingu, Quiet Sings wyróżnia się przede wszystkim tym, że jest tą pierwszą, o której najchętniej bym nic nie napisał. zamiast tego rzucił bym jakimś podniosłym cytatem, albo przywołał z pamięci jakiś odpowiedni kadr - +.
zaszyłbym się w komfortowym mroku i nigdy się już z nim nie rozstawał. to by załatwiło sprawę, odciążyłoby mnie z publicznego pokazywania co chowam po kieszeniach i z rozwiązania zadania równie trudnego, co próba wytłumaczenia niewidomemu, jaki jest mój ulubiony kolor (czarny - chyba nie byłoby to takie trudne? a ja nie mam już żadnych kół ratunkowych, więc spróbujmy...)

nie to, że nie jest to wdzięczny materiał do opisywania "po mojemu". i że nie chciałbym, chwalebnie pnąc się na wymyślnych słowach pod samo sklepienie, pokazać całemu światu co przeżywam, gdy słucham Quiet Signs.
jest wręcz przeciwnie – przewrotna metaforyczność ujęta w idei "wyciszonego hałasu", osobliwa muzyczna koncepcja, rodzaj anty-manifestu, w myśl którego Jessica nagrała i "zaczarowała" każdą z piosenek na swojej trzeciej płycie, aż zachęca by głosić, i przekazywać te nowinę dalej.
przytłumiona i piórkowa akustyka to nie tylko kwestia rejestrów, idyllicznego rozplanowania w czasie każdej zbłąkanej w powietrzu ciszy, to przede wszystkich zasługa tego jak Pratt wędruje swoją feeryczną poezją, po najbardziej niewinnych i zarazem wysmakowanych progresjach akordów jakie można sobie tylko wyobrazić. to dojrzała wypowiedź artystki, utkana z najbardziej zwiewnego i jednocześnie najbardziej odpornego na cynizm świata materiału, który w odbiciu eterycznych dźwięków pozwala nam zajrzeć do świata zapomnianych snów jego twórcy.

osobista i kameralna atmosfera przemyśleń kalifornijskiej artystki, jest całkowicie obdarta z jakiegokolwiek fałszu. jej propozycja “księżycowego folku” mieni się i wędruje w objęciach późno-nocnych medytacji, otulając się ich aksamitną bladością, przez którą prześwituje każda z jej intencji. Jessica w takiej scenerii nie musi zakładać jakiekolwiek maski, nie musi się kamuflować w obawie, że przy zderzeniu świata z rdzeniem jej uczuć, komukolwiek stanie się nieodwracalna w skutkach krzywda.
ta liturgicznie lunatyczna aura ma odzwierciedlenie nie tylko w tekstach, ale jak to bywa w klasycznie rozumianych “singer/songwriterowskich salonach”, również w samych kompozycjach. repetycyjna audytywność pierwszego planu oswaja ambientowe, pojawiające się i znikające w ich cieniu zjawy, które w poczuciu głębokiej tęsknoty, nawiedzają niegdyś opuszczony przez nie rodzinny dom. w takim ujęciu, wspomniane “zjawy” krążą eliptycznym ruchem po każdym z 9 utworów, ocierając się o jego kontury.
dla nieprawionego ucha muzyka Pratt może się wydawać całkowicie zamkniętym terytorium, zamkniętej figury.
może sprawiać wrażenie nader jednolitej figury, jednak wystarczy spojrzeć na nią z nieco innej, wymagającej większej wrażliwości i osłuchania perspektywy, by dostrzec jej kojącą głębie. gdy wreszcie pochłonie nas “minimalistyczne bogactwo” Quiet Signs, ta niespełna 30 minutowa wypowiedź zaczyna przypominać skrzętnie skonstruowaną pajęczynę, po której spływa krystalicznie czysta kropla porannej rosy, oczyszczającą ją z każdej życiowej wpadki, smutku i wątpliwości...

KurtGodel - #godelpoleca #muzyka #wykwintneprogresjeakordow #folk 
 
#dekadawmuzyce...
  • 1