Wpis z mikrobloga

Dziś moja, dość szczegółowa, relacja z powrotu do Polski z Indii przez Dubaj w czasie pandemii. Bardzo długi wpis, ale może kogoś to zainteresuje.

Jako, że sytuacja stawała się poważna, a akurat byłem na wschodzie Indii (dokładnie to w Kalkucie) to zdecydowałem się podjąć próbę powrotu do Polski. Przyczyn było kilka. Podejrzewałem, że niedługo nastąpi większe lub mniejsze zamknięcie Indii. W momencie podejmowania decyzji wiedziałem o zaplanowanej godzinie policyjnej przewidzianej na jeden dzień oraz zablokowaniu lotów na chyba tydzień. Docierały do mnie informacje, że niektóre hostele i hotele w kraju są zamykane i turyści muszą je opuścić - chociaż to działo się w innych stanach. Tak więc zostając byłbym uziemiony w mieście, gdzie nikogo nie znam, w hostelu, z którego nie wiem czy mnie nie wyrzucą. Chwilę wcześniej rozważałem wylot do Birmy, ale mój lot został odwołany. Tam niby oficjalnie nie było potwierdzonych przypadków (dziś jest chyba jeden), ale tam też nikogo nie znałem i nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Mimo, że z opowieści słyszałem, że Birmańczycy są bardzo przyjaźni. Niemniej opieka medyczna jest raczej na bardzo niskim poziomie.

Co do pozostania w Indiach - jakbym miał 100% pewności, że mogę zostać w hostelu i on będzie działał to może bym to przemyślał. Jednak to nie było pewne. A nie chciałem być zmuszonym kombinować i byś skazanym na czyjąś łaskę w tym kraju. Do tego od paru dni widziałem pewne wrogie nastawienie wśród ludzi. Może to tylko wrażenie, ale naprawdę dużo osób się na mnie gapiło z dość groźną miną. Ogólnie w Indiach się gapią, ale wcześniej to raczej z uśmiechem. Do tego raz wydawało mi się, że ktoś mnie mijając nazwał mnie 'corona' - z relacji innych turystów im też się to zdarzało. Niby jest naprawdę bardzo dużo dobrych i pomocnych ludzi w Indiach. Może nawet większość - zależy od stanu. Jednak też jest spora dzicz - ludzie w nizin społecznych, którzy w przypadku niestabilnej sytuacji w kraju mogą być zagrożeniem dla białych czy skośnookich turystów. Nie chciałbym martwić się o swoje życie i ukrywać się jak szczur. Pamiętajmy, że Indie to kraj, gdzie w zwykłych z pozoru protestach ginie wiele ludzi. Miesiąc temu w protestach z związku w nowym prawem w Nowym Delhi w tydzień zginęło coś 50 osób. Porównajcie to sobie do Hongkongu, gdzie w ogromnych protestach w równie istotnej sprawie przez pół roku zginęły 2 osoby.

Ostatnia rzeczy to fakt, że nie chciałem, żeby rodzina się o mnie martwiła - zbliżają się święta, od 5 lat może byłem tylko raz na Boże Narodzenie. Na pewno Wielkanoc w tym roku będzie smutniejsza, pewnie bez święcenia jajek, być może bez obiadu całą rodziną. Tak myślałem, jak moi rodzice mają sami siedzieć w domu na święta zamartwiając się o mnie to jednak stwierdziłem, że dobrze będzie jak będę na miejscu.

Jeśli chodzi o opcję powrotu to była tylko jedna - przedostać się do Dubaju i tam złapać lot do Warszawy w ramach akcji Powrót do Domu. W ramach tej akcji był wcześniej lot z Delhi, ale wtedy jeszcze sytuacja nie była taka zła. Do tego ja też byłem tysiące kilometrów od Delhi jak ją ogłaszali - na samym południu Indii. Na szczęście był z Kalkuty lot do Dubaju linią Emirates, który przylatywał do Dubaju kilkanaście godzin wcześniej niż odlot LOTem do Warszawy. De facto odlot z Kalkuty był godzinę po rozpoczęciu zaplanowanej na ten dzień godziny policyjnej w Indiach, ale wiadomo, że się na lotnisku jest i tak wcześniej. Jedyny problem to było to, że nie wiedziałem czy mogę taką przesiadkę sobie zrobić. Zjednoczone Emiraty Arabskie już nie wpuszczały turystów, więc nie było opcji opuszczenia lotniska. Loty do Polski to nie były standardowe loty (tylko czartery) więc nie mogłem zrobić rezerwacji na jednym bilecie, a tylko kupić 2 osobne bilety na te 2 odcinki. To zwykle rodzi pewien problem bo jak linia z pierwszego lotu nie ma pewności, czy podróżny może lecieć dalej (a w kraju przesiadkowym nie może zostać) to po prostu nie wpuści pasażera na pokład. Wtedy nie dość, że straciłbym kasę za 2 loty to jeszcze nie wiem czy bym w ogóle wrócił z lotniska do miasta. Do tego w jak się przesiadkę robi w taki sposób to linia zwykle robi problemy z nadaniem bagażu (i np w Singapurze niedawno ambasada wezwała ludzi przesiadających się na lot do Polski o podróżowanie tylko z bagażem podręcznym, bo nie będzie możliwości przekazania bagażu rejestrowanego). Tak więc spędziłem co najmniej pół dnia próbując się zorientować czy mi się uda. Dzwoniłem kolejno na infolinię Emirates, LOTu, lotniska w Dubaju, konsula Polski w Indiach, konsula Polski w ZEA. I tak - w Emirates szybko się połączyłem ale babka nic na 100% nie mogła powiedzieć - powiedziała, że jeśli ten lot do Polski będzie widoczny w ich systemie to powinni mnie wpuścić, ale ona nie może ręczyć za obsługę na lotnisku. W LOTcie czekałem z pół godziny i też babka nic mi nie mogła powiedzieć, nawet z jakiego terminala leci samolot. Lotnisko w Dubaju powiedziało, że z ich strony nie ma problemu o ile będę tylko w strefie tranzytowej. Konsul w Indiach nie wiedział czy mnie wpuszczą, tak samo konsul w ZEA - chociaż przyznał, że w podobnej sytuacji byli ludzie z wcześniejszego lotu z Dubaju i części się udało, a części nie i jacyś ludzie nie zostali wpuszczeni na lot z Omanu do Dubaju. Postanowiłem zaryzykować i kupiłem bilety. Jeśli chodzi o ceny to za Emirates z Kalkuty do Dubaju zapłaciłem 760 zł, a z Dubaju do Warszawy 1600 zł.

Na lotnisko w Kalkucie ostatecznie pojechałem już o 2 w nocy (odlot miał być 8:45). Bałem się, że o 5 może nie być taksówek, skoro od 7 miała być wprowadzona godzina policyjna. Nic nie spałem bo najpierw się pakowałem a potem jeszcze z ludźmi z hostelu trochę piliśmy indyskiej whisky :) Na lotnisku dość pusto. Zostało tylko kilka lotów - większość krajowa, reszta odwołana. Musiałem przeczekać te kilka godzin. Check-in bardzo wolny, a ja się zagapiłem i byłem na końcu kolejki - więc się trochę stresowałem. Jak była moja kolej to gość wziął mój paszport i potwierdzenie lotu do Polski i poszedł coś sprawdzać. Z dobre 5-7 widziałem, że gada z kimś innym i gdzieś telefonują. Przyznam, że ciągnęło mi się to bardzo długo i miałem już sporo stresa. Na szczęście gość wrócił i powiedział, że mnie wpuszczą do samolotu. Odetchnąłem z ulgą. Na dodatek powiedział, że nadadzą mój bagaż do Warszawy. Więc w ogóle git.

Terminal po przekroczeniu granicy praktycznie cały zamknięty - otwarty tylko jeden mały sklepik, gdzie wydałem resztę drobnych rupii. Oprócz ludzi z mojego lotu nikogo więcej. To chyba ostatni lot z Kalkuty przez zamknięciem przestrzeni powietrznej Indii dla samolotów przylatujących z innych krajów obowiązujący właśnie od tego dnia. Zakaz dotyczył wszystkich samolotów, które startowały po północy GMT. Mój samolot z Dubaju wystartował o 22 GMT dnia poprzedniego :) Lot przebiegł rewelacyjnie (jak to zwykle w Emirates) - było może 40% ludzi na pokładzie więc miałem całe 3 miejsca dla siebie. Serwis normalny - na lunch curry z krewetkami, napoje i alko (jak ktoś chciał, ja rano nie piję) bez problemu.

W Dubaju żadnych kontroli (oprócz bezpieczeństwa i chyba temperatury kamerą termowizyjną) bo zostawałem w strefie tranzytowej. Pełno ludzi - część w maskach ale większość nie. Wszystkie sklepy otwarte. Okazało, się, że lot do Polski będzie z małego terminala 2, gdzie niewiele co jest, więc cały dzień spędziłem na głównym terminalu (3). Późnym wieczorem (lot miał być o 1:45 rano) ruszyłem do T2 (po drodze znów kontrola temperatury kamerą termowizyjną) i tam czekałem z kilkudziesięcioma Polakami. Wszyscy to ludzie, którzy przylecieli linią Emirates z różnych części świata (głównie Azja, ale też Australia i Afryka). Niestety na około 4 godziny przed planowanym odlotem dostaliśmy SMSa, że lot jest przełożony o 24 godziny. Próbowaliśmy dzwonić do konsula i dowiadywać się na lotnisku o co chodzi - różne sprzeczne informacje o przyczynach i o planie co dalej. Lotnisko powiedziało, że Emirates umywa ręce bo, mimo, że to oni nas przywieźli to nie ich wina i oni nam nie będą pomagać. W jedynym hotelu na lotnisku w strefie tranzytowej nie ma już miejsc, a do żadnego innego hotelu na pewno nas nie wypuszczą. Saloniki na lotnisku (przynajmniej) większość jest zamknięta. Jedyne co to mogą nam zapewnić jakieś jedzenie. Dostaliśmy (tzn inni dostali, bo ktoś źle policzył i dla mnie zabrakło, ale była 2 w nocy, więc nie narzekałem i nie robiłem awantury, bo zwykle nie jem o tej porze) jakieś zestawy z McDonalda i przewieźli nas z powrotem na T3 (dobre 10 minut jazdy autobusem), bo na T2 przed strefą odlotów dosłownie NIC nie ma oprócz ubikacji. Na szczęście informacja o przełożeniu dotarła na tyle wcześnie, że ludzie którzy byli w ZEA (w sensie w mieście, domu, hotelu) dowiedzieli się zanim przyjechali na lotnisko i przeszli kontrolę. Tak więc problem dotyczył tylko około 50-osobowej grupy przesiadkowej.

Trzeba było więc się przemęczyć te dodatkowe 24 godziny. Wiadomo trochę zmęczony byłem bo już bez snu kilkadziesiąt godzin. Ale jakoś dałem radę - to na jakieś leżance próbując zasnąć, to na jednych z niewielu siedzeń bez rozdzielonych oparć. Niektórzy na ziemi spali (znaleźli część lotniska z dywanem zamiast płytek). Mieliśmy prawo do 3 posiłków w Macu za frajer, ależ ileż można to jeść - już nie mogłem patrzeć na to jedzenie. Ogólnie w Dubaju na lotnisku można znaleźć bardzo dobre jedzenie i co ważne także pyszną kawę. Choć oczywiście trochę drogie - zwłaszcza jak 3 miesiące w Indiach byłem i się przyzwyczaiłem do indyjskich cen. Ale bez przesady - nie cebuliłem aż tak bardzo. Wieczorem znów na T2, tam tym razem bez problemu, dostaliśmy karty pokładowe, ogarnęli nasz bagaż żeby poleciał do Wawy i czekaliśmy na samolot.

Przed wejściem do samolotu 2 gości (Polaków, w studenckim wieku) w białych kitlach i maskach sprawdzało temperaturę przykładając termometr do czoła. Niby ma sens, ale wyglądało komicznie bo nikt inny tego nie robił. Nikt tam prawie w maskach nie chodził i ci goście wyglądali trochę śmieszne - obsługa im nawet fotki robiła. Zapakowaliśmy się do samolotu - obsługa powiedziała, że nie będzie normalnego serwisu z jedzeniem, potem chodzili z jakimiś sprayami niby dezynfekując powietrze i polecieliśmy. Do jedzenia ostaliśmy 2 kanapki (skądinąd bardzo dobre) i prosty zestaw z ryżem i indyjskim curry na ciepło (tu mnie szlag trafił bo miałem dość indyjskiego jedzenia), a do picia każdy dostał butelkę 1.5l wody. Samolot prawie cały pełny. Ponoć klasa business niedostępna. Nie wiem kto dostał miejsce w premium economy bo widziałem ludzie siedzieli, ale przy kupnie biletu nie było tej opcji - ja się spytałem to powiedzieli, że nie mogą mnie przesadzić (chociaż wolne miejsca chyba były). No ale na szczęście siedzenie obok mnie wolne, a ja bez normalnego snu 3 dni już prawie więc zasnąłem bez problemu.

Przed lądowaniem obsługa jeszcze raz sprawdziła temperaturę. Tak jak wieczorem miałem 36.1 tak teraz było 37.2 Ale po locie to chyba normalne. Po wylądowaniu weszło 2 ludzi ze straży granicznej w mundurach. Badali temperaturę jeszcze raz i wpisywali ją na deklaracje, które wcześniej wypełnialiśmy. Oprócz danych kontaktowych trzeba na nich było podać gdzie będziemy mieszkać przez najbliższe dni. Po wyjściu z samolotu przeszliśmy kontrolę graniczną. Cały terminal pusty chyba byliśmy jedynym samolotem w tym okienku. Ale akurat wtedy chyba wtedy pogranicznikom kończyła się zmiana bo przy okienkach jedni wychodzili a inni przychodzili więc dodało to dodatkowe kilkanaście minut czekania. Każda osoba oprócz sprawdzenia paszportu musiała jeszcze raz podać dane kontaktowe. Dostawaliśmy też kartki z informacją o zasadach na kwarantannie. Lotnisko całkiem opustoszałe. Byliśmy praktycznie jedynymi ludźmi. Jeszcze chyba ogólnie 5 lotów max miało być tego dnia tylko później. Co do kontynuacji podróży to wiem, że część załatwiła sobie auta - w sensie ktoś przyjechał i im zostawił, część wracała normalnymi pociągami, a część (w tym ja) poszła na specjalne autobusy i pociągi. Autobus do Krakowa, gdzie się udawałem, miał być za jakieś 2.5 godziny. Okazało się, że przyjechał po 3.5h, mimo, że wiadomo było, że jadą ludzie tylko z tego jednego lotu i nikt więcej. Ale za to jakieś ciastka i woda i cola była za darmo.

Autobus super - nowy z firmy Polonus. 9 pasażerów tylko. Droga spoko, praktycznie bez ruchu. Zatrzymaliśmy się raz przy McDonaldsie gdzie skorzystaliśmy z drive through (więc myślę, że było bezpiecznie). Gorzej z dojazdem do Krakowa. Liczyłem, że jak każdym innym autobusie dowiozą mnie do MDA (dworca autobusowego w centrum). Fakt - nie spytałem o to, ale to było dla mnie oczywiste. Okazało, się, ze autokar jedzie dalej do Katowic i kierowca wyrzucił nas przy tzw III obwodnicy, parę kilometrów od centrum. Tu wziąłem taksówkę - wiem, że ogólnie po bożemu to chyba nie powinienem, ale już miałem dość, było mi zimno (tylko cienki polar) i chciałem się jak najszybciej dostać do centrum, gdzie wynająłem na czas kwarantanny mieszkanie od dalekiego znajomego. Klucze odebrałem ze skrytki w końcu bo kilkudziesięciu godzinach podroży byłem wreszcie na miejscu.

Jeszcze parę przemyśleń. Różne rzeczy były mówione o akcji Powrót do Domu. Złe i dobre. Moim zdaniem cena za lot w tych okolicznościach nie była zła. Aczkolwiek to trochę rozwiązywanie problemu którego się samemu stworzyło. Nie wiem czemu zostały zablokowane loty innymi liniami - przecież taki Emirates mógł przewozić Polaków z różnych części świata. W drugą stronę pewnie też znalazłbym trochę obcokrajowców w Polsce, którzy chcą wrócić do siebie przez Dubaj. Dzięki temu samoloty nie woziłby powietrza. Jak widać za odcinek Kalkuta-Dubaj zapłaciłem ponad 2 razy mniej, mając dużo lepszy komfort. Ale pół biedy z kasą - jakbym to miał na jednym bilecie to przede wszystkim mniej stresu czy mnie wpuszczą i czy bagaż doleci itd.

Co do samego przełożenia lotu - chętnie bym się dowiedział kto zawinił. Miałem wrażenie, że w ten dzień LOT już tylko kilka lotów realizował, więc nie wiem czy można mówić, że mieli pełne ręce roboty. A dodatkowe 24 godziny dla ludzi którzy np przylecieli z południa Afryki czy Australii, bez możliwości zakwaterowania w hotelu był męczący. Ja to pół biedy, ale były rodziny z małymi dziećmi czy ludzie starsi. Widziałem, że sporo osób była mega wkurzona. Zwłaszcza, że nie było widać żadnej pomocy od nikogo.

Autobusy z lotniska do domu niby spoko (zwłaszcza, że za darmo), tyle że przez to opóźnienie i tak byłem sporo wkurzony. Nie dość że dodatkowe 24h musiałem przemęczyć się w Dubaju to jeszcze prawie 4h rano czekałem na autobus. Nie mówiąc już o wyrzuceniu pasażerów gdzieś #!$%@? w Krakowie - nie wiem czy to przemyślana decyzja, żeby unikać dworca, gdzie może być dużo ludzi, czy po prostu kierowca Janusz spieszył się do domu. Nic dziwnego trochę, że ludzie wybierali powrót zwykłymi pociągami czy zwykłą komunikacją. Autobusy były darmowe, chociaż ja wolałbym dopłacić i nie musieć czekać i dojechać do Krakowa do centrum, a nie tylko na obwodnicę.

Póki co tyle - pozdrowienia z kwarantanny w Krakowie.

Zdjęcie z Okręcia po wylądowaniu.

#koronawirus #powrotdodomu #lotnictwo #indie #podrozujzwykopem #jemprzeciez <- mój tag już nie z Azji (ale miejmy nadzieję, że tylko na jakiś czas)
Pobierz kotbehemoth - Dziś moja, dość szczegółowa, relacja z powrotu do Polski z Indii przez ...
źródło: comment_1585145199VoqLkj59rZdfA8ijeZwuRm.jpg
  • 21
@ff_91: ja bym nie powiedział, że skandaliczna. Tzn jasne mogło być lepiej, ale też nie ma co bóldupić :) Parę osób było rozczarowanych brakiem pomocy, ale chyba ludzie mają wrażenie, ze taki konsul to ma jakieś magiczne zdolności i ma kontakt z działem operations LOTu, ze wszelkimi możliwymi służbami na lotniskach i może wpływać na rząd kraju gospodarza a i jeszcze podejmować jakieś decyzje za rząd Polski. Ale raczej tak nie
@kotbehemoth: stary no, z takiej Gruzji koszt powrotu do domu wynosił około 2000 zł. W jedną stronę! Przy regularnych cenach rzędu 100-300 złotych (tanimi liniami) lub 500-700 złotych (LOTem) w OBIE strony.

Ty skorzystałeś z opcji zupełnie nieplanowanej, bo nawet nie myślałeś o powrocie do Polski. Ale co mają myśleć ludzie, którzy wylecieli na trzytygodniowe wakacje za 600 zł w obie strony, a na dwa dni przed powrotem skasowali im lot
@ff_91: faktycznie może piszę z własnej perspektywy - nie miałem nic wcześniej wykupione i to co wydałem na powrót to nie jest mało, ale w tych okolicznościach uważam, że też nie jest tragicznie dużo. Wiadomo, że odwołanie jednego, zapłaconego lotu i zaproponowanie innego, dużo droższego, jest nie fair - zwłaszcza jak chodzi o tą samą linię. Do tego ta cena z Gruzji to jakaś masakra skoro Gruzja prawie w połowie drogi
@Kir91: dzięki wielkie za poprawę. Sprawdzałem to osobiście parę dni temu na stronie https://www.lot.com/al/pl/lot-do-domu i wtedy było właśnie tak jak piszę. Może trafiłem na cenę dla klasy biznes - niektóre bilety podobno kosztowały nawet 8 tys, ale potem LOT się pokajał i powiedział, że odda pieniądze pasażerom, którzy zapłacili więcej niż zryczałtowaną stawkę.
@kotbehemoth biznes jest niedostępny obecnie dla ludzi ponieważ tam leci druga załoga. Do Indii nie jest daleko, ale jedna załoga nie może tak długo pracować, więc leci z nimi druga. Z Warszawy samolot leci na pusto i stąd między innymi duże ceny biletów dla Was - między innymi bo składa się na to jeszcze kilka innych rzeczy.

Jutro rzucę okiem i postaram Ci się napisać co spowodowało opóźnienie. Te loty są załatwiane
@slabyslabek jak jesteś z lotu to jeszcze się dowiedz, czemu do #!$%@? wafla na infolinii trzeba tyle czekać :) na Emirates dodzwoniłem się od razu, mimo że jeszcze masa lotów była a do tego dziesiątki odwołan. Do LOTu który wszystko odwołał dużo wcześniej i zostało parę czarterów dziennie , czekałem pół godziny. Z Indii z hostelu pół biedy bo miałem wifi i Skype więc za pół darmo zadzwoniłem. W Dubaju Skype nie
moja babcia jest zamknieta w czterech ścianach na nowym bieżanowie


@Ana77: potrzeba jej czegoś? mieszkam niedaleko, za tydzień skończy mi sie kwarantanna, to mogę pomóc
@Kir91: a dzięki bardzo za propozycje. Na razie wszystko ma, bo babcie są przezorne. W Krakowie mieszka jeszcze rodzina, więc raczej nie :) no chyba, że u nich cos nie tak by było. Ja mieszkam 200 km od Krakowa i nie chce jechać do niej pociągiem, bo obawiam sie, że przytargam to gówno, a jezdzilam prawie co miesiąc do niej :(