Wpis z mikrobloga

Diana cz.5

Tak miała na imię recepcjonistka w motelu. Zapamiętałem nawet nie tyle dokładnie jej imię ale to jak szła w swojej krótkie zwiewnej żółtej sukience. Kazaszki ogólnie nie są ładne, natomiast Diana była chodzącą perfekcją z piękną twarzą a swój powab potrafiła wykorzystać odpowiednio się ubierając.
W Polsce uchodziła by za ładną dziewczynę jakich wiele na uczelniach a tam robiła furorę.
W obcych krajach prócz oglądania przyrody lubię także próbować nowych smaków. Dlatego zawsze staram się wyszukać jakieś ciekawostki kulinarne.
To własnie w Kazachstanie znalazłem takie o jakich nie słyszałem do tej pory. Choć muszę się przyznać że nie miałem odwagi spróbować. Wraz z całą masą beczek z kiszonymi rożnej maści warzywami, znalazła się jedna beczka z rybą, kiszoną rybą.
Z beczek zakupiłem kiszony czosnek. Smak tego warzywa to połączenie kiszonki z lekkim aromatem czosnku. Kisi się kompletne główki na szczęście obiera się je łatwo jak świeżo zerwaną kolbę kukurydzy.
Podobno na południu Ukrainy mają kiszone arbuzy. Może kiedyś będzie mi dane spróbować.
Prócz czosnku kupiliśmy jeszcze kumys. Aby go wypić w bezpiecznym miejscu czyli w motelu.
W drodze powrotnej rozglądaliśmy się za sklepem motoryzacyjnym z olejami.
Kolega kupił 4 litry oleju, gęstego jak budyń w fazie gotowania.
Gdy serwisowaliśmy motocykle okazało się ze przednia opona kolegi nie dojedzie do Tadżykistanu gdzie mieliśmy nabyć nowe ogumienie na dalszą wycieczkę.
Niestety opon w tej części Kazachstanu nie było.
Wieczorem postanowiliśmy dobrać się do kumysu który kupiłem 5 godzin wcześniej.
No właśnie 5 godzin bez lodówki w 25 stopniach w pokoju.
Mleko od kobyły nie było kulturalnym mlekiem w kartoniku jak te od krowy. Jak przywaliło z kopyta to połowa podłogi była nim pobrudzona i jeszcze trochę elementów wystroju pokoju, najtrudniej było to tłuste coś ściągnąć z zasłon. Nie wiem czy go gazowali czy też sam się zgazował.
Kolejnego dnia wyruszyliśmy w stronę Uzbekistanu starając się wybierać drogi gruntowe.
Już daleko od jakiejkolwiek miejscowości wyprzedziliśmy motocyklistę na japońskiej 125. Po jakimś czasie się zatrzymaliśmy a kierowca owego wehikułu postanowił zagadać.
Okazało się że jest geologiem i pracuje dla wydobywcy ropy. Zaczął nam opowiadać że właśnie jechał w swoje ulubione miejsce pełne wapiennych pokładów, szukać zębów rekina.
Na końcu padła propozycja z jego strony abyśmy udali się z nim poszukać tych artefaktów.
Tak podobno dawno temu Kazachstan był pod oceanem.
Przystaliśmy na jego propozycję bo i tak nam się nie spieszyło.
Ciekawy człowiek. Choć umiejętności jazdy terenowej motocyklem powinien dla swojego bezpieczeństwa podciągnąć.
Ale przynajmniej się nie połamał.
Z poszukiwań niewiele wyszło, gdyż opady deszczu nie były zbyt intensywne i mocno nie rozpuściły nowych pokładów wapna.
Nasz przewodnik znalazł takie malutkie zęby jak paznokieć. A ja zauważyłem kilka kręgów, nie wiadomo od jakiego zwierzęcia ale musiało być spore gdyż nie mieściło się na dwóch dłoniach.
Przewodnik pokazał nam także resztki wierzy obserwacyjno obronnej, ostały się tylko fundamenty i to tak zniszczone że gdybym był tam sam na pewno bym je przeoczył.
Podstawa wierzy nie duża jakieś 6 na 6 metrów. Podobno funkcjonowało tam kilku łuczników.
Najwyraźniej kiedyś przebiegała tamtędy granica.
Na odchodne nasz nowy znajomy powiedział abyśmy koniecznie pojechali na pewien cmentarz gdyż jest bardzo stary i ma podziemia.
Wtedy pomyślałem że miejsce pochówku połączone z katakumbami to jest coś ciekawego.
Udaliśmy się tam tym bardziej że droga prowadziła niedaleko tego cmentarza.
Nekropolia składała się z kilku części, najstarsza pochodziła z XIII ale dla tych lat nie znalazłem żadnych nagrobków napisów na nagrobkach. Według tablicy były to raczej ostre kamienie wbite w ziemię. Najnowsza pochodziły z przełomu tysiąclecia.
Długo nie mogliśmy odnaleźć wejścia do podziemi, gdy zeszliśmy pod poziom gruntu a w tym przypadku litej skały, znów nastąpiło zdziwienie gdyż w Europie w podziemiach są katakumby a na tym cmentarzu były sale do modlitw osobne dla kobiet i mężczyzn a to wszystko dostosowane do panującego klimatu. Pod ziemią nie wieje, nie praży słońce a w zimie jest mniejszy mróz.

Po opuszczeniu cmentarza skierowaliśmy się już prosto w stronę Uzbekistanu. Nadal jechaliśmy bocznymi drogami, czasem były to pozostałości asfaltu częściej drogi szutrowe. Gdzie nie spojrzysz równina, lecz widoczność ograniczona do 1-2 kilometrów za sprawą ciągle wiejącego wiatru który podnosił tumany kurzu. Wygląda to tak jak by była rzadka mgła tylko że koloru ceglasto glinianego. Nie można było określić położenia słońca.
Jedziesz godzinami.
Dookoła tylko skromne i rzadkie sukulenty, piach i glina, mijasz jakąś firmę wydobywającą ropę i tyle, żadnych chałup nic. Minęliśmy dwa samochody obsługujących firmy wydobywcze.
Gdy do końca dnia zostały z cztery godziny a do granicy 200km szutrową drogą, nagle tuż przy szlaku zobaczyłem człowieka który siedział w przykucu na skraju drogi i zjadał słonecznik.
Widok był zgoła abstrakcyjny, nawet zwolniłem i się przyjrzałem czy mi się to nie wydaje.
Nie, nie wydawało mi się. Jakiś człowiek siedział przy szutrówce i skubał słonecznik. Wstałem na podnóżkach aby zobaczyć jak daleko ma do jurty lub domu.
Teren płaski choć widoczność ograniczona, żadnych dróg bocznych ani domów czy jurt nie było widać. Jechałem na stojąco rozglądając się dookoła szukałem wzrokiem choćby jakiejś ścieżki odchodzącej w bok, choć do tej pory nie wiem po co to robiłem. Nic kompletna pustka.
Gdy spojrzałem w lusterko człowieka już nie było widać, przysłonił go ceglasty kurz.
Zastanawiałem się czy to może być pracownik firmy wydobywczej. Ale ostatnią minęliśmy dwie godziny temu a następnej nie spotkaliśmy.
Godzinę przed nocą wjechaliśmy na główniejszą drogę która tylko przez moment była asfaltowa.
A pozostałe 80 kilometrów było według znaków w remoncie. Tylko jak dla mnie nigdy tam asfaltu nie było, za to były w obfitości dziury większe i mniejsze jakieś hopki i inne uskoki i tąpnięcia.
Nowoczesnym niskim samochodem ten odcinek był by trudny do pokonania.
Kilka kilometrów dalej wyprzedziliśmy załadowana po dach Ładę Largus.
Prędkość utrzymywaliśmy w okolicach 50km/h tak aby spokojnie omijać dziury.
Manewrem wyprzedzania w kierowcy Łady najwyraźniej obudziliśmy pasję rajdowca. Po chwili on wziął odwet i wyprzedził nas, przyspieszyliśmy tak aby jechać w za nim. Szczerze to chciałem zobaczyć do jakiej prędkości gościu rozpędzi auto i po ilu kilometrach się podda lub zniszczy kompletnie podwozie.
Nie wiem co ten człowiek miał w głowie ale nie odpuszczał choć nawet ja jadący kilkadziesiąt metrów za nim słyszałem dobicia jego zawieszenia a czasem widziałem snopy iskier sypiących się z podwozia. Wyprzedziliśmy go i utrzymywaliśmy asfaltową prędkość podróżną. Zgubiliśmy człowieka w Ładzie, po jakimś czasie zwolniłem kolega także. Usilnie zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg, brakowało trzydzieści minut do zmroku a po drugie byliśmy już bardzo blisko granicy. A lepiej w nowym kraju pojawiać się za dnia.
Gdy zatrzymywaliśmy się na poboczu aby schować się za jedyną górkę ziemi w okolicy wyprzedziła nas Łada...

#motocykle #podroze #mpetrumnigrum

PS. Na zdjęciu miejsce poszukiwań zębów rekina i motocykl Kazacha.
mpetrumnigrum - Diana cz.5 

Tak miała na imię recepcjonistka w motelu. Zapamiętałe...

źródło: comment_16151505450Z2fRzTF1eVFakAPFWLvqx.jpg

Pobierz
  • 10
popraw proszę byki - wierzę jest od wiary, budynek to wieża. Dzięki za wpis.


@josoof: Ok dzięki ale po takim czasie nie da się już edytować tekstu.

W dodatku przeczytałem jeszcze raz cały tekst i wyłapałem więcej byków interpunkcyjnych i składniowych, wynikających z tego że tekst jest zazwyczaj przebudowywany kilka razy po napisaniu.