Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
#zalesie #bekazpodludzi #patologiazewsi #sasiedzi

Kupując mieszkanie lub dom miejcie się na baczności, a w szczególności... starajcie się nie popsuć stosunków sąsiedzkich, bez względu na to jakich sąsiadów będziecie mieli. Historia z życia mojego kumpla - wczoraj opowiedziana. Nie śmieszna, choć... ja nie mogę się przestać śmiać do teraz (kumplu: jeśli to czytasz nie śmieje się z Ciebie, ale z tej całej akcji, choć wiem, że lekko teraz nie będzie. I tak jak Ci mówiłem, mogę nawet robić za mediatora).

Znajomy kupił dom-szeregowiec. Nie od peto-dewelopera, ale od jakiś ludzi na istniejącym od dawna osiedlu. Zresztą mieszka tam już jego kolega, więc znał okolice, no i poznał też historię niektórych sąsiadów. Stosunki sąsiedzkie bywają trudne, a on miał się właśnie wprowadzić do domu gdzie obok mieszka jeden z takich "trudnych sąsiadów". Ale jak sam o sobie mówił: "On potrafi dogadać się ze wszystkimi" i tak rzeczywiście jest. Gość jest "do rany przyłóż", ugodowy i tak dalej. Naprawdę trudno mu zajść za skórę, choć potrafi być ekspresyjny. No ale ma jeszcze jedną wadę: ma szczęście do... pecha. Choć to trochę dziwne, ale chyba właśnie dzięki temu rozwinął swoją umiejętność dogadywania się z ludźmi w trudnych sytuacjach.

Przeprowadzka była jednym wielkim wariactwem. Poprzednie lokum musiął zdać, a z nowego, poprzedni sąsiad się dopiero co wyprowadził. Poza tym robota w pracy i tak dalej. No i nową chatę jeszcze chciał na szybkości odświeżyć (poprzątać i coś tam odmalować, i inne drobiazgi, bo na więcej nie miał teraz czasu).

Dzień 1.
Przeprowadzka, jak wspominałem "na wariata". Na nogach od godziny 6:00 do późnej nocy, więc rano spali do południa, ale już w nowym miejscu. Jak wstali to się ogarnęli, no i chcieli trochę zagadać do sąsiadów. Już się poznali, ale wiadomo, trzeba pogadać itp...

No i pierwszy zgrzyt, okzało się, że ich kubeł ze śmieciami rano wiatr przewrócił i wszystkie się... rozsypały po ulicy, a sąsiad je wszystkie pozbierał, bo nie lubi bałaganu czy coś. No nie był zadowolony, nawet dzień dobry nie powiedział, jedynie jego żona-sąsiadka wytłumaczyła całą sytuację w... pouczającym tonie: że oni sobie czegoś takiego tu nie życzą itp.

Dzień 2.
Impreza. Kolejny poranek też nie był dla nich łaskawy. Pracowali w domu cały dzień i pół nocy. Kumpel koło południa wstał i postanowił powitać poranek wychodząc w gaciach do ogrodu... czyli, że tak jak wstał z łóżka :D. Otwórzył drzwi na taras, wyszedł, podrapał się po ...jajcach i... puścił solidnego bąka. No w końcu jest u siebie nie? No nie do końca, tzn. chyba nie za bardzo zdawał sobie sprawe, że to są szeregowce, więc te ogródki za domem są bardziej wąskie i długie. Czyli że sąsiadów się ma praktycznie na wyciągnięcie ręki.

Odwrócił się w lewo i zobaczył sąsiada... z całą rodzinką. Mam na myśli... całą. Czyli jacyś jego krewni bliżsi i dalsi. To były jakieś urodziny czy coś. Ze 20 ludzi. Właśnie zabierali się do rosołu, bo impreza była w ogrodzie. Gdy kumpel zakończył swój "występ dźwiękowy", wszyscy na niego spojrzeli jak na patola. Twierdzi, że zamarli na jego widok, trzymając łyżki z nagarniętym rosołem przy buzi :D

Dodatkowy pech był taki, że nie było tam drzewek(tuji) osłaniających przy płocie sąsiada (niewykluczone, że po jakieś kłótni z poprzednim właścicielem "coś" się z nimi stało...), więc widoczność wzajemna była doskonała :D

Tego dnia to już nawet sąsiadka się do nich nie odzywała. Do czasu... Gdy nastał wieczór, kumpel postanowił się wyluzować (pracował cały dzień w ogrodzie). Usiadł i otworzył piwko. Był już półmrok. Zauważył coś pod drzewem. Jakieś zwierze czy coś. Jego znajomy mu kiedyś opowiadał, że tu zdarzają się wycieczki lisów. Wiadomo - szkodniki. Więc nie zastanawiał się długo tylko wziął łopatę i podpiegł do drzewa. Jak twierdzi, nie chciał uśmiercić zwierzaka, a jedynie wystraszyć. Jebutnął łopatą w ziemię koło tego zwierzaka z taką siłą, że ten aż wyskoczył w górę i uciekł.

Całe zajście widziała sąsiadka z okna. W parę sekund była w ogrodzie (po swojej stronie) i z krzykiem "Morderca! Pomocy!". Jeszcze szbciej pojawił się sąsiad... ze sztachetą w ręce, krzycąc "Rzuć łopate ch*ju! No rzuć to!". Kumpel był tak zdezorientowany, że nie widział o co chodzi, rzucił łopatę i się odsunął od płota, a sąsiedzi uciekli do domu...

Dzień 3.

Okazało się, że... ten zwierzak to był kot TEGO sąsiada. Podobno przemiła młoda kotka, spacerowiczka nocna. Wszystkie dzieci w okolicy ją lubią i znają. Tamtego dnia się już nie pokazała. Nie wróciła na noc do domu. Znalazła się dopiero podwieczór następnego dnia... i to jak!

Koło południa kumpel jechał do miasta. Wyjeżdżając autem z garażu tyłem... na coś najechał. Miał trochę gruzu na podjeździe więc nie szczególnie się tym przejął. Nawet nie zwrócił uwagi co przejechał. A to było... tak, dokładnie tak! Ta właśnie kotka, która drugiego dnia postanowiła wrócić do domu, tym razem nie od strony ogrodów a z przodu.

Gdy kumpel wrócił do domu to zastał taki widok: plama kwri na jego podjeździe i ślady krwi prowadzące pod drzwi sąsiada. Tam leżało truchło nad którym sąsiedzi lamentowali. Gdy go zaobaczyli to sąsiad od razu chwycił sztachętę i gdyby jego żona go nie powstrzymała to by na niego ruszył.

No źle to wszystko wyglądało, bo kumpel rzekomo "wczoraj już chciał zabić kota", a teraz go przejechał, a do tego nawet nie pomógł gdy ten jeszcze żył. Kotka czołgała się do drzwi i tam zdechła.

A teraz najlepsze. Wieść o wydarzeniach z tylko tych 3 dni rozeszły się po całym osiedlu. Niektórzy, inni sąsiedzi patrzą na niego jak na patologie, natomiast inni gdy spotykają go w lokalnym sklepiku... gratulują :D. Mówią, że w końcu się ktoś temu tam pajacowi postawił i że bardzo dobrze. Zaprawszają go do siebie by się bliżej poznać, itd.

Facet, przez 3 dni zamieszkania w nowym miejscu stał się bohaterem i antybohaterem. W zasadzie stanął w centrum jakiegoś lokalnego konfliktu. Stał się nowym szeryfem dla jednych i zarazem "bandytą" dla innych... Mimo, że wszystkim do okoła tłumaczy, że to był nieszczęśliwy wypadek to nawet jego "zwolennicy" mu w to nie wierzą, jeden to nawet powiedział coś w stylu "się rozumie, takich 'wypadków' tu potrzebujemy". No #!$%@? :DDDD

A on chciał tylko mieć tylko spokojny domek z ogródkiem :D

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #610852f220af24000ca1b918
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: karmelkowa
Przekaż darowiznę
  • 9
@AnonimoweMirkoWyznania: Cóż poradzić - kotów nie powinno się wypuszczać z domu samopas. To nie wina Twojego kumpla, że miał "intruza" na swojej posesji. Nie zabił kota celowo, był to wypadek, który nie wydarzyłby się, gdyby właściciele kota po prostu go pilnowali ¯\_(ツ)_/¯
Ale pech jak jasna cholera. Rzadko komu zdarza się mieć takie nieszczęśliwe wypadki pod rząd :D
TrzeźwaAnia: Również przyznaje 8/10 o ile 10/10 to zarzutka nie do podważenia. Widać talent i należy się też pochwała za rozbudowaną fabułę jak na tak krótkie opowiadanie. Zwroty akcji są naprawdę przyzwoite ale nadal musisz się jeszcze podszkolić. Próbuj dalej, rozwijaj się kiedyś osiągniesz mistrzostwo ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zaakceptował: LeVentLeCri