Wpis z mikrobloga

Wycieczka motocyklowa w góry Kaukazu 2016r.

Czasem sam nie wierzysz temu co widzisz. Cz.5

Teren robił się coraz bardziej zielony. Powoli ze stepowego przechodził w krzaczasto stepowy.
Gdy wyjeżdżaliśmy z pewnej wioski zauważyłem że z prawej strony wraz z wiatrem zbliża się do nas ciemna i dość rzadka chmara czegoś. Nie wiem czy znajomi ją zauważyli czy też nie.
Ja jednak zbagatelizowałem jej obecność przyjmując że to mogą lecieć kawałki liści.
To nie były liście tylko szarańcza, mała chmura szarańczy.
Pierwszy owad uderzył w kask z taką siłą że myślałem iż zabiłem jakiegoś wróbla a nie robala.
Następne uderzały już wszędzie. Zwolniłem ale mimo tego że byłem ubrany w zbroję motocrossową bezpośrednie uderzenia w klatkę piersiową trochę bolały. Starałem się schować szyję za kołnierzem koszuli i na bieżąco ściągać te owady które przeżyły i pięły się w górę po moim ubraniu. To wszystko nie trwało nawet minuty jednak było to na tyle nie codzienne zjawisko i dokuczliwe że zapamiętałem je do dziś.
Jeszcze przez kilka dni po tym zdarzeniu słyszeliśmy wieczorami dziwne odgłosy ze zgaszonego motocykla kolegi. Dopiero w Gruzji znajomy znalazł winowajce, okazało się że jedna z szarańczy wpadła pomiędzy kierownicę a zbiornik płynu hamulcowego i tam ugrzęzła. Żyła jeszcze przez parę dni od swojego zderzenia. Kolega woził ją ze sobą jeszcze przez dwa lata jako motocyklową maskotkę.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej podjechaliśmy do dziwnych baraków. Ich odmienność a raczej niecodzienność tego miejsca polegała na tym że baraki otoczone były płotem którego nie powstydził by się ciężki zakład karny. Przed punktem kontroli stały budki wartownicze.
Tak zabezpieczonego DPS-u jeszcze nie wiedziałem.
Obraliśmy się do końca z martwej szarańczy i wstąpiliśmy do połączonych kontenerów.
A tutaj kolejne zaskoczenie, musimy pościągać z siebie wszystko co jest metalowe i przejść przez bramki jak na lotnisku. Pomyślałem wtedy że chyba powoli zbliżamy się do Czeczeni bo czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Tak samo jak nie spotkałem tak spiętych Policjantów/Wojskowych cholera wie kto to był, mieli niebieskie moro na sobie.
Najbardziej był nerwowy przedstawiciel władzy który stał niedaleko mnie, niższy o pół głowy chudszy o co najmniej połowę sprawiał wrażenie że nie ma na sobie ani grama tłuszczu. No i te jego zachowanie...
Najbardziej kojarzyło mi się z policyjnymi owczarkami Niemieckimi które idąc do akcji, są spięte i skupione do granic możliwości. Potrzebują mikrosekundy aby zareagować na niewłaściwy ruch podejrzanego.
Starałem się uśmiechać lecz ten mały gość jakoś nie odwzajemniał uśmiechu. Wiedziałem że gdybym zrobił szybki nie kontrolowany ruch to dostał bym prosto w zęby i to nie ręka a obutym w wojskowy but nogą. Nigdy jeszcze takiego człowieka nie spotkałem, istna skupiona maszyna do zabijania czekająca na okazję.
Gdy weszliśmy głębiej a oczy się przyzwyczaiły do półmroku to w rogu pomieszczenia dostrzegłem Czeczenów, wszyscy wyglądali podobnie ciemne włosy, brody, wąsy jakieś koszulki i rozciągnięte dresy oraz klapki na nogach.
Stali stłoczeni w kącie ale tak ściśnięci że jeden stał na stopach drugiemu, coś po cichu między sobą szeptali.
Cały autobus ludzi w ten kąt wcisnęli a zasadniczo zrobił to ten mały służbista.
Gdy jednemu ze ściśniętych mundurowy z okienka przeglądał papiery drugi siedzący w innym okienku wezwał nas i zaczął sprawdzać paszporty. Ten to jednak był oznaką spokoju i nawet czasem się do nas uśmiechnął.
-Kurya!
-Kurya!
Wołał coraz głośniej ten pierwszy gość z okienka. Podejrzewałem że chodziło o któregoś z ludzi w kącie a mundurowy wywoływał jego imię.
-KURYA!
Nagle rozległ się za mną damski głos nie znoszący sprzeciwu. Aż się obejrzałem, okazało się że ten mały pogranicznik to była kobieta obcięta na łyso. Ale mnie zmyliła co do swojej płci, choć nadal nie wątpiłem w to że w przeciągu paru sekund jest w stanie mnie uziemić.
Czeczeni bali się jej jak ognia, może dlatego że była uzbrojona a może dlatego że robiła takie same wrażenia jak na mnie. Prawie powchodzili jeden na drugiego w tym kącie gdy się do nich zbliżyła.
W końcu znalazł się winowajca. Nie wiem co do niego wrzeszczała ale muzułmanin zachowywał się tak jakby obawiał się ciosu z jej strony.
Nasz mundurowy posprawdzał nam paszporty i puścił wolno.
-Ciekawe co musi być w Czeczenii skoro Dagestanie kilkadziesiąt kilometrów od granicy dzieją się takie rzeczy. Mówiłem sobie wtedy pod nosem.
Pojechaliśmy dalej. Droga się polepszyła i zniknęły dziury na drogach. Lecz pokazał się cały konwój wojskowy zmierzający w tym kierunku co my.
Pewnie mają ćwiczenia, tak sobie wtedy myślałem.
Gdy kilkanaście kilometrów dalej wyprzedzaliśmy druga kolumnę wojskową uzbrojoną po zęby. Zacząłem się zastanawiać czy aby przypadkiem nie ma jakiegoś większego konfliktu z Czeczenią lub w samej Czeczeni.
Wjechaliśmy do jakiegoś miasteczka, w środku tegoż na głównej drodze było wielkie rondo.
A na rondzie pomiędzy rabatkami stał sobie bunkier który przed sobą miał umocnienia z worków z piaskiem a pomiędzy workami okienko z którego wystawała lufa ciężkiego karabinu maszynowego, wycelowanego w nas i zasadniczo wszystkich innych którzy stali na tej samej drodze.
Przed bunkrem na asfalcie czekał Policjant.
Zatrzymał nas.
-Skąd?
-Dokąd?
-Pokażcie paszporty.
O dziwo pan władza sprawiał miłe wrażenie, uśmiechał się i życzył powodzenia.
Było by sielankowo gdyby nie tan bunkier i karabin.
Schowaliśmy paszporty i odpaliliśmy silniki.
Ja ruszam i patrzę na Grzesia a ten jakoś tak nie fortunnie nacisnął swój kopniak że wyłożył się jak długi na tym rondzie, dobrze że chociaż samochody po nim nie przejechały.
Kilkaset metrów dalej stanęliśmy z boku jezdni aby sprawdzić dalszą trasę.
-Jeszcze nie wjechaliśmy do Czeczeni a już takie posterunki DPS-u i uzbrojone ronda mają. Wojsko jedzie w kierunku granicy. Ciekawe co się tam dzieje w tym muzułmańskim kraju i czy przypadkiem nie ma żadnych zamieszek? Pytaniem zakończyłem mój przydługi wywód.
Kolega i znajomy spojrzeli się na mnie z minami zdziwionymi i zdegustowanymi.
-O #!$%@? ale żeś #!$%@?ł. Powiedział Grześ
-Przecież już od kilkudziesięciu kilometrów jesteśmy w Czeczenii! Powiedział Pawełek.
-No ten tego, jakoś mi to umkneło. Odpowiedziałem
-A ta granica z łysą strażniczką też ci umknęła? Dopytał kolega.
-To była granica? A ja mysłałem że zwykły DPS.
Przynajmniej dwóch z naszej trójki miało niezły ubaw.
Teraz rozglądałem się uważniej. Rzeczywiście znaczki na tablicach samochodowych były inne, ulice bez dziur. Po jakimś czasie pokazały się łuki tryumfalne a na każdym z nich musiał być portret Putina i starego Kadyrowa. Gdy miejsca jeszcze zostało to dorzucali jeszcze portret młodego dyktatora republiki.
Potem widzieliśmy plakaty z młodym Kadyrowem a w tle wklejone:
-ośnieżone góry
-szczyty górskie
-wioski u podnuża gór
-stado koni
-łąki a młody Kadyrow na koniu.
Następnie był
-Młody Kadyrow z Putinem.
- Na jednym plakacie młody prezydent ma przerośniętą głowę a na innym koń, czasem szabla jest wielka jak z Japońskiego anime.
W pewnym momencie nastąpiła zmiana i pojawił się stary Kadyrowa a w tle wklejone:
-ośnieżone góry
-szczyty górskie
-łąki a stary trzyma szablę z jakimiś napisami w miejscowym języku.
-Kadyrow z kolegami podobnymi do niego, głowy wielkie jak te wykute w skale gdzieś w U.S.A.
-Stary i młody Kadyrow
Były jeszcze takie ze starym przywódcą jego synem i Putinem, Putinem.
Wszystko tak nie udolnie pozaklejane razem że wyglądało jak praca klasy informatycznej na zakończenie podstawówki.
Czasem do łuków tryumfalnych dodawali potężne place, całe wyłożone płytami z jakiegoś śliskiego kamienia. A na nim jakiś pomnik.
Znów wyprzedziliśmy kolejną wojskową kolumnę. Pod wieczór wjechaliśmy do jakiegoś innego świata. W Federacji Rosyjskiej są zadziwiające kontrasty. Człowiek jedzie przez taki Dagestan gdzie wszędzie jest szaro, buro i sucho. Dziury w drogach jak na Ukrainie, domy klejone z gliny czasem nawet bez tynku cementowego. Widać tą post sowiecką biedę i pewien marazm.

Przekraczasz granice i nagle droga jest równa, nie ma dziur. Pobocza są zadbane, co chwilę pojawia się jakiś łuk tryumfalny, z boku stoją place wyłożone granitem albo innym marmurem. Przejeżdżasz obok tak wielkich i ładnych meczetów że zwalniasz aby się im przyjrzeć. Wjeżdżasz do miasta które wręcz lśni w słońcu, czasem tak bardzo że utrudnia jazdę, ponieważ promienie słońca odbijają się od wielkich szyb w wieżowcach.
Szklanych drapaczy jest sporo, sprawiają wrażenie jakby świeżo wypakowanych z pudełka, są takie nowe i nie zmatowione prze brud i kurz.
Minarety w meczetach bywają tak wysokie że trzeba zadzierać głowę do góry, mimo tego że stoi się kilkaset metrów od nich. Normalnych małych domów nie ma w centrum, są na obrzeżach, wyglądają jak prostokąty i wąską ścianą są ustawione do ulicy. Ściana zadbana a obok brama i płot ma co najmniej 2,5metra wysokości.
Pomyśleć że jeszcze trzy godziny temu byleś w biednym, szarym i zakurzonym Dagestanie a teraz koledzy właśnie mówią Ci że przejechałeś przez Grozny.
No własnie przez słynną stolicę Czeczeni o którą w przeciągu ostatnich dwudziestu kilku lat odbywała się nie jedna bitwa i to w środku miasta. Czasem walki były tak zażarte że na dole bloku mieszkalnego siedzieli Rosjanie a na górnych piętrach utrzymywali się Czeczeni.
Miasta które w wyniku dwóch wojen o niepodległość zostało strasznie zniszczone. A dziś oślepia cię zachodzącym słońcem które dobija się od tafli szkła i wypolerowanego nierdzewnego metalu.
Dlatego nie wierzysz kolegom gdy znów mówią mi że to miasto to jednak Grozny.
Przecież widziałeś w telewizji jak byłeś mały, że Grozny to wielkie żelbetowe płyty z których wystają pręty zbrojone wyglądające jak dłoń kościotrupa. Dłoni która jest skierowana ku niebu.
Gdzie sa te puste oczodoły które kiedys miały w sobie okna?
Gdzie te na poły zawalone budynki.
Gdzie ta szarość, strach i zaciętość?
Gdzie jest pijany Jelcyn i echa nawoływań młodych Rosjan którzy ginęli w okrążeniu, podczas pierwszej wojny Czeczeńskiej.
Gdzie te spalone czołgi które masowo stały na ulicach.
Jakiś dowódca wysłał same czołgi pomiędzy wysokie budynki.
Nikt z nich nie przeżył...
Na wieczornym biwaku na skraju rowu i pola kukurydzy, koledzy trzeci raz śmiejąc się mówią że to była stolica.
Nie chce im uwierzyć.
Za dużo książek przeczytałem i filmów się naoglądałem o dwóch wojnach w tym kraju.
Przecież minęło dopiero siedem lat od kiedy ustały ostatnie walki partyzanckie.

Nie ma BTR-ów Rosyjskich żołnierzy w ciepłych kurtkach i czapkach uszankach, trzymających kałasznikowa i spoglądają w stronę wyłomów w ścianach.
Są za to obskurne domy które tylko frontową ścianę maja ładną. Są też płoty zwieńczone drutem kolczastym, są też posiadłości z murem wysokim na cztery metry i z wieżyczkami wartowniczymi a w środku bogate rezydencje.
Czeczenia, Federacja pełna kontrastów.

Przed południem wjeżdżamy do Inguszetii gdzie jest zielono i płasko. Przejechanie jej zajmuje nam trzy godziny. Na obiad zatrzymujemy się w Osetii Północnej.
Ta republika wprowadziła we mnie jakiś spokój. Na północy wszystko jest zielone i płaskie. Na południu zaczynają się góry porośnięte drzewami. I pomyśleć że dzień prędzej byłem w stepowym Dagestanie.
Zatrzymaliśmy się w metropolii która wyglądała jak każde Rosyjskie miasto, czyli było swojsko i sennie. Na obiad zjadłem wielkiego hamburgera na pełnym wypasie czyli miał frytki ułożone prosto na kotlecie. Był zapychający.

#mpetrumnigrum #podroze #motocykle
  • 5