Wpis z mikrobloga

Mirki, odważyłem się napisać prawdę. #mowiejakjest i to sama prawda, nie żaden #miud, czy #pasta! #takbylo

tldr dla leniwych ofkoz na dole.

To był przeklęty dzień, jak każdy poniedziałek, sami wiecie. A mnie pech prześladował od samego rana. A było to tak: na rano miałem zanieść do laboratorium mocz do badania, bo oczywiście - o mądrości - nie wiedziałem, że recepta ma ważność miesiąca, więc albo zaniosę rano, albo będzie trzeba iść po kolejną.

Z samego rana wpierw okazało się, że oczywiście zamiast elegancko wstać o 6, zaspałem i obudziłem się dopiero o 8. Czyli zamiast spokojnie się zabrać do wszystkiego, musiałem pędzić jak dzika świnka.

Oczywiście przed badaniami należy być na czczo, więc zamiast zjeść śniadanie już gdzieś o 8, to dopiero mogłem planować je na znacznie później.

Ale by było mało, nie dość, że głodny, to dopiero rano spostrzegłem, że przecież nie kupiłem pojemnika na mocz. Niby w słoiku można, ale już wystarczająco nasza warszafka kojarzy się ze słoikami xD, nie będę robił wiochy.

Więc po 8, zamiast być po śniadaniu pędzę na głodnego do apteki pół kilometra. Wreszcie kupuję, jest!

O 9 - ładnie w domu - oddaję resztki moczu do pojemnika i zakręcam pojemnik. A właściwie próbuję. No tak, normalnie to skoro się pojemnik odkręcił, to się powinien zakręcić. No, ale to poniedziałek i mój poniedziałkowy pech. Opcje dwie: lecieć do apteki po kolejny, albo z otwartym iść do laboratorium. Wybieram smutną opcję 2: bo czasu mało, a w ogóle kolejnej partii moczu nie wytrząsnę z siebie (dobra, jest opcja 3, ale przecież nie jestem głupi, by ze słoikiem latać po mieście xD ). Nakrywam więc tylko folią dla niepoznaki, jakby pytali po drodze co to, to powiem, że p--o xD.

Wybiegam - ale ostrożnie, by nie wylać! - z domu i pędzę do laboratorium: zostało jakieś 10 minut do zamknięcia. Wpadając w zakręt nagle przede mną wyrasta jakiś mizernej postury chłop, który zamiast iść lewą stroną, ciśnie środkiem. Jako, że poniedziałek, to pech mnie nie opuszcza, potykam się o wystający kamień, upadam na chodnik, a mój mocz, który miał wylądować w laboratorium ląduje na chucherku.

-Ty chuju! - wołam, bo szlag właśnie trafił mój mocz i całe badanie.

-Kuuurrwwwaa, masz przeejeebaannee - klnie ten jegomość.

Podnosząc się z ziemi teraz dostrzegam wielki napis na budynku "Eska Rock" i twarz jegomościa. Tak, Wojewódzkiego.

P-----l się! - drę się na niego. I tak nie zdążę do laboratorium, wracam do domu wkurzony kolesia.

Potem czytam, że policja poszukuje kogoś, kto brutalnie zaatakował Wojewódzkiego kwasem. Nie wiedziałem, że mam tak zżerny mocz ;;. W każdym razie: czwarty dzień siedzę w schronie chowając się przed policją. Oczywiście recepta straciła ważność. #tyleprzegrac ;;

tldr:

  • 20
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach