Wpis z mikrobloga

Wysokie nadzieje Cz.9

Gdy wróciliśmy na miejsce noclegu dwie Finki jeszcze z nami porozmawiały i poszły do domku spać. Grześ już mocno wstawiony stwierdził że genialnym pomysłem będzie pójście do nich nieproszony z butelką wina i zaproponowanie im jeszcze trochę alkoholu. Nie znalazł u nas zrozumienia.
Nie pozostało mu nic innego niż samotne obalenie trunku.
Gdy wróciłem do Polski i opowiadałem znajomej to co mi się przytrafiło (te ręce pod koszulką i ta głowa oparta) ona bez zastanowienia powiedziała że po prostu zimno było mojej pasażerce w ręce więc sobie je ogrzała od mojego brzucha a że nie jesteś najmniejszy to najwygodniej było jej trzymać głowę na moim barku. Niesamowite jak punkt patrzenia zależy od płci. A ja już mocno się zastanawiałem czy może jej coś nie zagrało w mojej osobie.
Ach ta inflacja marzeń, a już byłem prawie gotowy przeprowadzać się do Finlandii... a blondynce było zwyczajnie zimno.

Ażeby dostać się do Armenii musieliśmy cofnąć się pod drodze którą dzień prędzej przejechaliśmy. A było to tak....

Gdy w pewnym miasteczku zatrzymaliśmy się aby ustalić właściwa drogę, z za wysokiego muru wyszedł Amerykańsko duży gość. Zadał kilka standardowych pytań i zaprosi do siebie aby pokazać winnicę.
Cała winnica a raczej winorośl zajmowała jakieś 400m2. Nie dowierzałem i zapytałem się czy to wszystko, okazało się że to już wszystko i jeśli go dobrze zrozumiałem to krzewy miały ponad 200lat. W budynku który robił za przechowalnie win rzucił nam się w oczy jakiś dziwny obraz i w najważniejszym miejscu zdjęcie Stalina. Chłopaki dostali trochę czerwonego alkoholu do kieliszków i zapytali o cenę. Zapytany odpowiedział że te jego są nie oszukane i nie rozwadniane. Nie posądzam aby koledzy byli znawcami win dla nich liczył się słodki smak, ilość procentów i brak zgagi po wypiciu dwóch litrów na głowę. Powiedział bym że mieli wymagania niczym studenci.

Nie jestem znawcą win ale pierwszy raz widziałem aby wino po rozkołysaniu w kieliszku zostawiało jakby tłusty film. Z wyglądu było ciemno czerwone i gęste. Gdy Pawełkowi trochę skapło na motocrossową koszulkę już ta plama została na lata.
Może właściciel myślał że trzej obdartusi na poniszczonych motocyklach mają sporo kasy albo wielkie chęci na picie wytwornych win. Jeśli tam myślał to się srogo się zawiódł, gdyż chłopaki kupili tylko destylat w butelce po fancie..
Właściciel chyba był nie pocieszony ale kto normalny kupuje butelkę wina po 50zł?
Bimber był droższy ale miał kilkukrotnie większa moc.

Wjechaliśmy do Armenii, zaskakująco inny jest to kraj pod względem flory. Praktycznie nie ma drzew z rzadka występują jakieś krzaki. Poczułem się jak na jednym z amerykańskich westernów gdzie pagórki i góry są gołe, czasem tylko rośnie jakiś krzak a po za tym z rzadka trawa i rośliny sucholubne. Domy szczególnie w bieda wioskach sprawiały dość kiepskie wrażenie. Za to ludzie nie próbowali nas naciągnąć na kasę tak ja w Gruzji, ba nawet kilku się zapytało czy wszystko jest w porządku i czy czegoś nie potrzebujemy. Nie czuło się tego cwaniactwa gdy ktoś na ciebie patrzy aby wycenić ile możesz mu za usługę zapłacić.
Na obiad zatrzymaliśmy się w jakiejś większej i zadbanej restauracji która była połączona z hotelem.
Zamówiliśmy jakieś szaszłyki i...
Czekaliśmy.
Czekaliśmy..
Czekaliśmy...
Po 70 minutach przyniesiono pierwszy posiłek, który okazał się być niedopieczony przez co ciężko go było pogryźć a zasadniczo to większe kawałki szaszłyka w środku były czerwonawe.
Dobrze że była to baranina a nie wieprzowina, przynajmniej włośnicy nie dostaliśmy.
Nie wiem czy po naszym zamówieniu musieli zabić na miejscu barana aby było co wsadzić na ruszt czy też uznali że obcokrajowców trzeba czymś zaskoczyć i podać im coś czego jeszcze nie jedli.
Myślę że jednak to drugie, ponieważ nie słyszałem beczenia zwierzęcia połączonego z odgłosami agoni.
Podczas dalszej wycieczki nie mogłem się nadziwić jak inny widokowo jest to kraj od Gruzji. Te gołe pionowe skały wydawały się tworzyć kaniony, niczym z amerykańskiej pocztówki. Odwiedziliśmy dwie świątynie , jedna z nich miała ponad 1100 lat. A zasadniczo jej fundamenty mają tyle gdyż kilkaset lat temu przeszło potężne trzęsienie ziemi które narobiło szkód w tym kraju i w sąsiedniej Gruzji.
Na nocleg wjechaliśmy w góry. Na płaski szczycie rosła wysoka trawa gdy wieczorem się rozbijaliśmy podjechał do nas gość w białym Uaz-ie. Okazało się że jesteśmy w jakimś parku lub innym rezerwacie w którym występują kozice górskie. Zapytany przedstawiciel tego terenu powiedział że możemy zostać i przenocować, chciał nam pokazać kozice ale nie mógł ich wypatrzeć. Gdy odjeżdżał podziwialiśmy na drzwiach samochodu wielkie logo parku w którym się znaleźliśmy.
Koledzy tak się wczuli w kosztowanie bimbru zakupionego dzień prędzej że opróżnili cała butelkę po fancie. Gdy zabrakło alkoholu Grześ zaczął jak mantrę powtarzać:
-Jak mogłeś nie zauważyć że mi się butelka z winem wyślizguje z bagażu, no jak?
Wyślizgnęła się gdzieś na górskich serpentynach.
-Ale bym się teraz wina słodziutkiego napił. To by było szczęście.
-Pawełek nie chcesz wina? To musisz poszukać butelki bo gdzieś wypadła a nasz kolega nie zauważył.
Gdy rano się pakowaliśmy w nasza stronę szedł jakiś pasterz. Po czym poznać pasterza nie zależnie w jakim kraju się znajdujemy?
Ma znoszone buty często jakieś wysokie gumowe, chodzi w brudnych podartych jeansach. Na sobie ma sweter też w nie najlepszym stanie a na to jakąś wiatrówkę z brudnymi plamami. Na głowie czapka a w ręce zazwyczaj leszczynowy kij sięgający do połowy ramienia.
Pasterz podszedł i zagadał, myślałem że będzie się pytał o owce które pewnie mu uciekły.
W końcu powiedział że jesteśmy na terenie parku narodowego nie uiściliśmy opłaty za nocleg i musimy się udać pod wskazany adres.
Myślałem że gość robi sobie jaja, albo chce od nas wydębić podstępem kasę. Chyba koledzy też tak myśleli bo nikt mu nie odpowiedział tylko się każdy na niego gapił. No ten brudny i podarty sweter nie dodawał powagi naszemu strażnikowi nie mówiąc o gumofilcach, zapewne prosto ze stolicy stepowo-górskiej mody czyli Erywania.
Zrozumiał o co chodzi i wyciągnął legitymacje strażnika.
Wyglądała na autentyczną. Pojechaliśmy dwadzieścia parę kilometrów do miasteczka, dokładnie to do ich głównej placówki. Równie dobrze mogliśmy nie jechać do siedziby parku ale nie wypada tak zlewać miejscowych w ich własnym kraju.
Na miejscu okazało się że musimy czekać:
Najpierw na kobietę która nas wpuści do środka baraku, następnie na jej przełożonego a na końcu na tłumaczkę znającą angielski która rozmawiała z Pawełkiem przez telefon w języku Szekspira.
My im tłumaczyliśmy że po pierwsze nie wiedzieliśmy że jesteśmy w parku, gdyż nie było żadnej tablicy która by to oznajmiała, po drugie gość w białym Uazie i z ich logo pozwolił nam tam przenocować.
Oni twierdzili że mandat na głowę to 300zł i że nie mają żadnego białego uaza.
Osłupieliśmy po raz drugi tego dnia.
Jak to nie mają białego Uaza? Pawełek nawet zrobił mu zdjęcie ale nie miał ekranu aby je wyświetlić i jakie 300zł?
-Nie mogliśmy się tam rozbić? Zagadał Pawełek
-Mogliście ale trzeba było uiścić opłatę za nocleg to jest 30zł.
-Ale ten gość z białego Uaza nam pozwolił rozbić namioty.
-My nie mamy białego uaza.
-Miał na drzwiach wasze wielkie logo, takie jak tutaj macie na ścianie.
-Nie możliwe, my nie mamy białego Uaza. Upierała się urzędniczka.

Nie wiedzieliśmy czy chcą od nas wymusić nie słuszna zapłatę kary czy też mieliśmy zbiorową fatamorganę bo nawet strażnik co nas odwiedził dzień prędzej miał jakiś zielony uniform. To drugie szybko wykluczyliśmy gdyż wyjeżdżaliśmy z noclegu po śladach właśnie Rosyjskiej terenówki.
Oni byli nie ugięci, my też. W sumie to się nam nie spieszyło a Pawełek już parę razy wykłócał się z rożnymi ludźmi o to czy wymuszenie łapówki jest słuszne czy też nie.
Teraz uznaliśmy że na pewno kwota przez nich podana jest zbyt wysoka.
Niby rozumieli nasze racje albo ulegali perswazji znajomego i zaczęli dzwonić do władz wyżej.
Co mają w tej sytuacji zrobić i czy można obniżyć mandat.
Znów czekaliśmy.
Zaproponowali kwotę 100zł od głowy, dla nas jednak było to za dużo. Teraz dzwonili jeszcze wyżej na rozmowę czekali tak długo jak by musieli dzwonić do samego ministerstwa.
Stanęło na tym że zapłaciliśmy po 30zł wykupując na wczorajszy wieczór możliwość spania w namiotach na terenie parku.
Opłatę uiściliśmy na miejscu.
Jako kolejny cel noclegu obraliśmy bazę meteorologiczną położoną na pewnej górze. Zasadniczo był to płaskowyż a w sąsiedztwie mieniło się kilka szczytów. Droga pięła się w górę prowadząc zakosami. Na początku był to asfalt następnie przechodził w dziurawy asfalt aby po chwili przemienić się w dziury z resztkami asfaltu przechodzące w podsypkę, która zmieniła się z kolei w kamienistą drogę a gdy dotarliśmy do pierwszego śniegu przemieniła się w kamienisto błotnisty nieomal szlak.
Wraz z drogą zmieniała się temperatura, zaczęliśmy od około 32C przy pierwszym szałasie pasterzy ,którego konstrukcji nie powstydzili by się nie legalnie koczujący Cyganie (dla drażliwych Romowie) z Poznania. Temperatura spadła już o kilka stopni. Pieliśmy się w górę a szałasów przybywało, Jednak każdy wydawał się zajmować swoją określoną wysokość od podstawy góry.
Pojawiły się pierwsze psy pasterskie. Jedne szczekały z oddali inne do nas biegły lecz gwałtowny ruch manetką stwarzał ułudę bezpieczeństwa.
Temperatura spadała a psów przybywało, doszło nawet do tego że jedne "odprowadzały" nas do pewnego miejsca gwałtownie hamując i tam już zaalarmowana grupa czworonogów z górnego pastwiska czekała na nas i szczekając i próbując chwycić za nogę biegła za motocyklami. Wtedy wydawało mi się że uczestniczymy w sztafecie biegaczy. Tylko że nie byliśmy biegaczami a podawaną pałeczką którą sobie watahy czworonogów przekazywały. Na końcówce było ostatnia trójka psów która obserwowała nas z góry. Gdy wjechaliśmy na jej terytorium biały czworonóg zaczął biec w dół stoku, reszta nie śpiesznie udała się w górę. Biegnący ku nam nagle wyhamował w połowie drogi, popatrzyła się na nas i zaczął biec w górę nachylenia do miejsca z którego ruszył. Gdy tak sobie jechałem zakosami w górę stoku miałem ubaw z tego psa że porzucił pościg za nami a teraz się przestraszył i biegnie w przeciwnym kierunku. Zresztą te jego ruchy ledwo biegiem mogłem nazwać, choć było widać że stara się ile sił. Co za mięczak, pomyślałem sobie wtedy boi się konfrontacji i z zadowolenia dodałem w myślach że dobrze iż chociaż jego kumple są na tyle mądrzy że im się nie chce biegać za nami.
Minęliśmy kolejny nawrot drogi prowadzącej ku górze.
Gdy wyłoniliśmy się za zakrętu ukazał nam się szałas z którego pochodził biały czworonóg. Był jakieś 30 metrów od drogi i jakieś 10 metrów niżej. A przy drodze czekały już te dwa starsze psy które były z białym i spokojnym krokiem udały się w górę stoku. Zanim nadjechaliśmy zziajany biały ukazał się tuż przy drodze. Dobrze że jechałem ostatni. Pierwszy jechał Pawełek i biały tylko się lekko poderwał i kilka razy szczeknął tak dla zasady, Grzesia już trochę pogonił, w tym czasie Pawełka przejął pierwszy pies i zaciekle go gonił i obszczekiwał, Grzesia przejął po białym drugi w kolejce a #!$%@? śnieżynka czekała na mnie.
Taką energię wkładał w szczekanie na mnie zanim do niego dojechałem że czułem iż to właśnie mnie sobie wybrał na ofiarę. Spróbowałem zastosować starą sztuczkę, czyli tuż przed czworonogiem odkręcić do końca gaz zostawić zagrożenie w tyle. Przestałem się śmiać z kondycji śnieżynki gdy odkręciłem gaz do końca i niewiele się stało. Zredukowałem bieg o jeden to trochę pomogło ale czworonóg już był przy moim kolanie, niby się rozpędzałem ale on też to robił. Machałem prawą nogą tak aby odgonić psa, tylko że on był tak wielki że gdyby chciał mógł by mnie w tyłek ugryźć a kanapę mam prawie na wysokości 1m. Na szczęście skupił się na łydce. Ja przestałem się rozpędzać po tym gdy kilka razy zawieszenie dobiło w dziurach. Przecież nie mogę pogiąć felg albo uszkodzić amortyzatorów już lepiej nich mnie ugryzie, tak sobie wtedy myślałem. Szybko spojrzałem jak idzie kolegą. Pawełek już chyba się wyswobodził z zagrożenia i teraz pierwszy czworonóg wracał poboczem. Grześ jeszcze walczył z drugim który atakował go z lewej strony. Śnieżynka nie odpuszczał, za to odpuścił drugi z psów i grzecznie czekał na mnie, skubany wiedział że będę musiał obok niego przejechać i nawet sobie bezczelnie usiadł na tyłku.
A ten Pierwszy znudził się już zabawą i wracał do obozowiska. Gdy byłem kilkanaście metrów przed drugim ten podniósł tyłek i kilka metrów przed motocyklem zaczął się rozpędzać jak w sztafecie podczas przekazania pałeczki. Szkoda że nie było jakiegoś sędziego czy coś, bo bym się poskarżył na nieznajomość zasad biegów z kijkiem. Biały oszust powinien dostać dyskwalifikacje, zamiast przekazać mnie drugiemu ten dalej atakował moją prawą nogę a drugi atakował moją lewą kończynę.
Musiałem wtedy idiotycznie wyglądać. Gość jedzie na motocyklu a obydwoma nogami macha w powietrzu odganiając się od czworonogów.
W końcu tak się wkurzyłem na nie że zacząłem zwalniać i stanąłem, one widząc to że się zatrzymuje zrobiły to samo kilkanaście metrów prędzej. Krzyknąłem wtedy w ich kierunku.
-Dawaj śnieżynka, będziemy się #!$%@?ć!
Wyglądało to tak jak by biały popatrzył się na mnie następnie na drugiego, obydwa wzruszyły łopatkami i popatrzyły się na siebie wymownie, jak by mówiły: -no świr! Istny świr!
I sobie poszły do szałasu.
A już chciałem skopać im tyłki.
Podążyłem za kolegami. Dotarliśmy do bazy meteorologicznej. Obok biegła droga kierująca się ku szczytom pojechaliśmy nią,po pokonaniu pierwszych łach śniegu zatrzymaliśmy się na zielonym skrawku ziemi gdzie kamieni było najmniej. Do zmierzchu zostały trzy godziny, wraz z Grzesiem udaliśmy się na wspinaczkę, jako cel obraliśmy najbliższy szczyt. Ja zasadniczo się nie wspinam ani nawet nie wchodzę na szczyty. Dlatego walnąłem jak nowicjusz że za 30 minut będziemy na górze. Po 30 minutach byliśmy u podstawy pagórka. Kolejne 1,5 godziny zajęła nam wspinaczka
Na szczycie kolega wyciągnął wino i telefon z muzyką. Wtedy przeżywałem okres fascynacji muzyką grupy Pink Floyd i tak się składało że miał na odtwarzaczu utwór High Hopes.
To było przeżycie!
Patrzeć ze szczytu jak zachodzi słońce i słuchać głębokiego utworu o przemijaniu. Tego chyba nie zapomnę do końca życia.
Natomiast z pamięci próbuję wymazać to że pod koniec utworu dostałem diarrhea (tak to po angielsku abyście mieli trudniej). Nie każdy ma to szczęście i możliwość załatwiania swoich potrzeb na 3500m n.p.m
Gdy zeszliśmy zapadła już prawie noc. Wiał wiatr i temperatura była coraz mniej zachęcająca do dłuższego przesiadywania na zewnątrz. Gdy rozkładałem śpiwór przypomniałem sobie że kilka dni temu rozerwał mi się w nim zamek. O ile do tej pory mi to nie przeszkadzało tak w tamtej chwili zaczęło bardzo przeszkadzać. Nie dałem rady zasnąć do momentu gdy zgięty w pół wybiegłem z namiotu. Drugie pośpieszne wyjście w ustronne miejsce przypłaciłem nieomal upadkiem, ponieważ kałuże pozamarzały. Gdy wróciłem do namiotu nawet nie ściągnąłem spodni i bluz w nich było mi cieplej leżąc w śpiworze, jak do tamtej pory to z zimna nie mogłem zasnąć no i za jakiś czas znów musiałem iść pozwiedzać okolicę. Gdy o brzasku w końcu zapadłem w objęcia Morfeusza obudziła mnie przechodząca przez nasz obóz grupa wspinaczy, kierowali się na prawdziwy szczyt taki pokryty w całości przez śnieg.
Dwie godziny później wstaliśmy a zasadniczo ja się wywlokłem śpiący i zmęczony. Natomiast Grześ stwierdził jak zawsze że świetnie mu się spało i pobłogosławił wysokość na jakiej rozbiliśmy namioty gdyż nie dostał o dziwo kaca.
(dla ciekawskich wysokość 3280m n.p.m podaje dokładnie gdyż może to być wartościowa informacja przy planowaniu picia w górach).
Zjechaliśmy na dół i w pierwszym miasteczku znów przypomnieliśmy sobie że własnie trwa nigdy nie ugaszony konflikt o Górski Karabach. Na każdej kolejowej stacji wsiadali do pociągów żegnani przez rodziny żołnierze. Gdy wyjeżdżaliśmy z tego kraju zginęło ponad czterdziestu Ormian. My kierowaliśmy się nad największe jezioro w Armenii.

#podroze #mpetrumnigrum #motocykle
  • 10
Nie wiem o co chodzi i nie chce mi się czytać, ale blondi z pierwszego akapitu na pewno było bardzo zimno


@kuddelmuddel: Zaplusowałeś 2 wpisy do tyłu, A to jest dalszy ciąg tamtej relacji z wycieczki. Dlatego myśląc że jesteś zainteresowany zawołałem Cię.
gdzie błędy?! Jak niestety z targowaniem kiepsko, zwłaszcza za granicą i by tam że mnie zdzierali aż miło. A i psów dzikich nie lubie( ͡° ʖ̯ ͡°)


@Polczlowiekpolzakolak: Błędy sa na pewno gdyż tekst poprawiała mi strona wykopu. Po prostu jak czujesz że próbują cie robić w wacka, to się upieraj przy swoim. A jak Rosji chcą Tobie zabrać prawo jazdy to nie masz nic do stracenia
Z każdą kolejną częścią lepiej się czyta.


@ptaszyl: Po pierwsze miło że ktoś napisał komentarz.
Po drugie mi się właśnie wydaje że jest odwrotnie, czyli czym więcej pisze tym jest gorzej.
Albo moja świadomość tego jak niedoskonale pisze ciągle rośnie.