Wpis z mikrobloga

Baldach wielki jak łopian. Cz.10

Po drodze zatrzymaliśmy się w pewnym miasteczku. Mieścina raczej należała do tych uboższych. Zasadniczo prawie wszystkie miasta i wioski w Armenii gorzej wyglądają nisz ich odpowiedniczki z Gruzji. W tej miejscowości zauważyłem jedną z manii miejscowych, nie ważne jakim samochodem jeździłeś. Mogło to być nawet żiguli. Ważne aby miało felgi aluminiowe. Nie wiem czy pamiętacie lat 90-e i tuning polegający na przyklejeniu wielkiej naklejki na tylną szybę. Naklejka oczywiście Nike albo inny Adidas.
Do nich naklejki nie trafiły, ale po jednym BMW było widać że co po niektórzy sami przerabiają z opłakanym skutkiem zderzaki, tłumiki i uczą się lakiernictwa na własnych autach.
Jezioro Sevan mnie zaskoczyło.
Gdy znaleźliśmy dogodne miejsce pod namioty Grześ jak to on rozebrał się do rosołu i pobiegł do wody. Po drodze krzyczał:
- Ale będę pływał, w końcu się wymyję, no chodźcie mięczaki.
Gdy wbiegł do wody nagle zrobił w tył zwrot trzymając się za klejnoty krzyczał.
-Ja pierdzielę ale zimna chyba są nie poważni aby woda w czerwcu miała taką temperaturę.
Po czym się zreflektował i przypuścił drugi szturm tym razem kroczek po kroczku.
Pawełek dodał że to jezioro leży na wysokości 1900m n.p.m Tak to całkiem sporo i tłumaczy jego niską temperaturę. Jeszcze jedna ciekawostka. W krainie wielkich jezior mazurskich same jeziora zajmują 486 kilometrów kwadratowych, Jezioro Sevan jest dziesięć razy większe i ma 5000 kilometrów kwadratowych.
Ranek był słoneczny i ciepły, wracaliśmy do Gruzji, do tej pory nie wiem czy tamtejsza straż graniczna nie wiedziała jak wymusić łapówkę, czy może byli zbyt nie śmiali aby wprost zaproponować jakąś kwotę, trzymali nas dość długo usprawiedliwiając to jakimiś pierdołami. A my się nie domyśleliśmy że być może trzeba ich za sponsorować.
W okolicy obiadu znaleźliśmy się w jakimś miasteczku, dla odmiany po jedzeniu chaczapuri które średnio nam smakowało poszliśmy do pizzerni.
Przecież przepis na pizze jest wszystkim znany i nie da się go popsuć.
Prawda że się nie da?
O ile nać pietruszki na pizzy człowiek jakoś zje, o tyle nie rozumiałem co kucharz od tego placka miał na myśli, kładąc na każdym trójkącie po potężnym surowym kapeluszu pieczarki.
Jesz swój kawałek, smak raczej średni i nosem przesuwasz ten wielki surowy kapelusz grzyba.
Nie wiem czy to miała być ozdoba czy też miejscowe odmiana światowej sławy placka z Włoch. A może byli po kuchennych rewolucjach i blondynka w kręconych włosach na pierwszym spotkaniu powiedziała:
-Wy to dajecie ludziom?! To jest obrzydliwe! Aż mnie mdli na to jedzenie. Wiesz do czego to się nadaje? Żeby wylądować na tej ścianie. Po czym słychać mlaśniecie jedzenia na ścianie i odgłos tłuczonego talerza.
-Pizzeri w samej Gruzji są setki, co ty zaproponujesz klientom aby twoja pizza była niepowtarzalna w smaku? Dodała celebrytka.
.............
-Wiem! Dołożę im po surowym wielkim kapeluszy pieczarki. Powiedział uradowany Bezhan (ewentualnie mógł być to Givi, imię jak nazwa firmy co robi kufry do motocykli).
-Podoba mi się! To jest świeże! Dodamy tylko suszoną natkę pietruszki firmy Prymat. Zakończyła Polka.

O ile ta sytuacja zdaje się być irracjonalna to jednak chyba jedyna z możliwych, ponieważ nie widzę innego sposobu aby kogoś normalnego przekonać do takiej abstrakcji w składzie placka dla Włoskiej biedoty.
Ewentualnie kucharz mógł być nie normalny ale tego akurat nie zakładałem.

Nasza droga wiodła ku odległym górą, przed deszczem schowaliśmy się na nieczynnym od dawna przystanku autobusowym połączonym z potężną poczekalnią.
Budynek był zamieszkały przez dwa nieduże konie. Przyszły się przywitać, przynajmniej my tak myśleliśmy. A tak naprawdę przyszły ściągnąć haracz za przebywanie pod ich dachem.
Nasze koszulki im nie smakowały, zresztą nie chętni byliśmy na taki obrót sprawy. Następne były plastiki w motocyklu, jakoś nie dały się odłamać, może nazbyt szybko interweniowaliśmy.
My je delikatnie ale stanowczo odpychaliśmy a one delikatnie ale stanowczo miały do w dupie.
Jednak ważyły kilkukrotnie więcej i mają naturalne poczwórne oparcie na podłożu. Nie chcieliśmy doprowadzić do tego że się wkurzą i zaczną robić demolkę kopytami. Dlatego przepychanki były raczej delikatne i bez machania rekami oraz podniesionych głosów.
Dalsza droga zaprowadziła nas do parku narodowego a podłoże zmieniło się na gruntowe.
Podziwianie ładnych widoków przerwał kapeć w moim tylnym kole. Po kilkudziesięciu minutach nadjechała ta rodzinka od której chłopaki dostali butelkę wina w Omalo.
Rozmowa się przeciągnęła gdyż zaczęli konsumować obiad. Gdy chłopiec był czymś mocno zajęty Pani “domu” kilka razy go zawołała. Wtedy do chłopca śmiejąc się powiedział Pawełek.
-Choć bo tata ci wleje.
-Tata nie bije. Odpowiedział dziesięciolatek.
-A mama? Dopytywał kolega.
-Mama bije słowami....
Spojrzałem na twarz mamy nie była jakoś specjalnie zmieszana.
Coś nie udolnie nam szła ta naprawa dętki. O ile łatki się trzymały to dziurawiliśmy dętkę podczas zakładania. Zdecydowałem się zastosować broń ostateczną, wyciągnąłem sprej do przebitych kół.
Przejechaliśmy kilkanaście kilometrów gdy znów straciłem powietrze, dopuściłem resztę spreju i szybko pognaliśmy przed siebie byle wyjechać z górskiego parku. Już za szlabanem zeszły resztki powietrza z koła. Za dwie godziny miała być noc a my staliśmy w bardzo kiepskim miejscu do naprawy i noclegu. Po za asfaltem wszędzie były mocno nachylone zbocza i dosłownie ani jednego metra na rozbicie się na dziko.
Pawełek postanowił poszukać u ludzi możliwości przespania się. Znalazł bardzo blisko, mieliśmy spać w takiej pace od ciężarówki, która kiedyś służyła do przewozu ludzi i sprzętu. W środku okazało się że jest sporo mrówek, nawet całe mrowisko znaleźliśmy w materacu i pościeli.
Właściciel zaproponował mikro pokój pod dachem. Przedziwny był to dom bo jakby dwu kondygnacyjny gdzie z pomieszczeń na piętrze wychodziło się nie do innego pomieszczenia tylko na zewnętrzny łącznik z barierkami. Pokój miał dwa łóżka jednoosobowe które zajmowały 70% pomieszczenia. Ja miałem spać pomiędzy łóżkami. Ramy pod materacami były stalowe z odpadającą białą farbą. Tapety przyklejone na ściany i sufit były tak niechlujnie zrobione że “średnio inteligentny szympans by to lepiej od Pana zrobił” jak mawiał mój nauczyciel od rysunku technicznego.
Mimo tego że pokój był kompletnie za darmo to gdyby tylko znalazła się jakaś łąka to bez zastanowienia bym się zwinął i rozbił na niej. A w nocy pewnie bym żałował gdyż przeszła potężna burza.
Wróćmy jednak do opony. Po rozpakowaniu rzeczy znów dobraliśmy się do mojej tylnej dętki.
Puki nie montowaliśmy jej z powrotem i nie zakładaliśmy łyżkami opony wszystko było dobrze. Lecz oponę trzeba było zamontować i za każdym razem każdy z nas przyszczypywał dętkę. Po kilku takich ściąganiach i zakładaniach opony na dętce było kilkanaście łatek a następnego dnia wulkanizator pokazał mi jeszcze dwadzieścia i stwierdził że to się nie opłaca naprawiać. Miał rację.
Na szczęście Pawełek tego wieczora poratował mnie swoją dętką i teraz prawie bez łyżki zakładaliśmy oponę byle tylko nie przyszczypnąć dętki. Udało się można było iść spać.
Pisałem już że Pawełek to świetny nawigator po bezdrożach?
Znów znalazł jakąś ciekawą trasę prowadzącą przez mało uczęszczane asfalty i szutrówki. W końcu na dobre odbiliśmy od asfaltu przejeżdżając przez wieś zauważyliśmy potężny pomnik Stalina umiejscowiony u kogoś w ogródku.
Na dobre oddaliliśmy się od ostatniej wioski, teren zrobił się górzysty ale początkowo w typie Bieszczad aby po dwóch godzinach jazdy przejść w nagie skały z resztkami śniegu na stokach i ośnieżonymi szczytami.
Urzekła mnie ta wyjątkowa bujność roślin na początku trasy. Chyba nawet nie spotykana w Polsce a po Armenii wręcz oszołamiająca. Rośliny zielne nieraz były wyższe od motocyklisty a pojedyncze liście przewyższały wielkością fotel prezesa(nie ważne jakich rozmiarów by był). Czym wyżej wjechaliśmy roślinność stawała się niższa a bliżej siedzib ludzkich wręcz przystrzyżona przez owce i krowy.
Gdy dojechaliśmy do jednej z wiosek, na samotnej chałupie dostrzegliśmy polską banderę. I młodych przyjaznych ludzi który nam machali.
Na płocie było napisane guest house. Postanowiliśmy sprawdzić “pensjonat”
Był to przybytek w stylu górsko-Gruzińskim. Czyli w Polsce rodzina mieszkająca w czymś takim najprawdopodobniej miała by zabrane dzieci.
Woda była w wielkim zbiorniku na zewnątrz, za kran robił wąż gumowy z zaworkiem a za kibel służyła sławojka bez dołu na fekalia, stała sobie zwyczajnie nad dość mocno opadającym stokiem. Więc gdy wrzucałeś tam srajtaśmę z brązową plamą to wesoło sobie taki kawałek leciał porwany przez wiatr.
W obejściu były dwie grupy jedna Polaków amatorów wspinaczki którzy właśnie wyjeżdżali a druga dwudziesto-paro letnich Ukraińców obojga płci.
Postanowiliśmy zostać ze względu na wesołe usposobienie Ukraińców które zapowiadało niezłą imprezę.
Nasi krajanie chwilowo denerwowali się na jednego z dwóch synów babci u której się zatrzymaliśmy. Miejscowy miał ich zawieść za 400zł swoją terenówką do oddalonego o 35km miasteczka. Tam o ustalonej godzinie mieli wsiąść do pociągu. Czas uciekał a chłop nie umiał załatwić bęzyny mimo tego że co chwilę mówił że zaraz będzie.
Polak przewodnik górski z tej grupy mówi że nie poznaje Gruzji. Był tutaj 4 lata wcześniej to wszystko było tańsze o połowę, ludzie sami go zapraszali na darmowy nocleg lub aby rozbił się z namiotem w ich ogródku. Można było stopa zatrzymać.
A dziś ceny dwa razy większe, ludzie chcą sporo kasy za spanie we własnym namiocie u nich w ogródku albo na łące. Na stopa jak cie zabiorą to chcą zapłatę. Aby się dostać do tej wioski miejscowi chcieli od nich nawet po 500zł. Gdzie prędzej kwot a wynosiła 100zł.
W końcu pojechali a babcia zaproponowała nam chaczapuri, w którym jak się przekonaliśmy dominującym nadzieniem były chrząstki i ścięgna. I tak właśnie zapamiętałem to jedzenie ubogich z tego kraju.
Długo szukaliśmy miejsca na rozbicie się z namiotami. Nie ze względu na brak miejsca tylko na bardzo nierówne i skaliste momentami podwórko.

#mpetrumnigrum #podroze
#motocykle
  • 8
Nie wiem czy to miała być ozdoba czy też miejscowe odmiana światowej sławy placka z Włoch. A może byli po kuchennych rewolucjach i blondynka w kręconych włosach na pierwszym spotkaniu powiedziała:

-Wy to dajecie ludziom?! To jest obrzydliwe! Aż mnie mdli na to jedzenie. Wiesz do czego to się nadaje? Żeby wylądować na tej ścianie. Po czym słychać mlaśniecie jedzenia na ścianie i odgłos tłuczonego talerza.


@mpetrumnigrum: xDDDD
@mpetrumnigrum: jak prosisz o opinię to krótko: 1) z polskiego byłem słaby i gramatyka mnie nie boli aż tak, ale interpunkcja i orty. 2) dobrze mi się czyta Twoje wpisy, trochę chaotycznie, trochę geograficznie, trochę dokument, trochę reportaż z nutką anegdoty. Pisz dalej - najważniejsze jest dokumentowanie tego.