Wpis z mikrobloga

Afgan z BTR-a cz.11

Dochodziły wczesne po południowe godziny gdy zaczęliśmy zacieśniać więzi z naszymi wschodnimi sąsiadami.
Część z nich to byli studenci a część ludzi już po studiach i aby się głębiej zintegrować potrzeba było więcej alkoholu. Jako przewodniczka (do źródła taniego wypitku) zgłosiła się jedna z Ukrainek, Grześ zabrał ją na motocykl i pojechali szukać sklepów. Mała wioska a posiadała 3 sklepy, w których znów wystąpił efekt Gruziński. Gdy kolega pytał się po polsku i angielsku o cenę jednego litra wina (sprzedawanego z poda lady w butelkach po napojach) w różnych sklepach podawali od 50 do 30 lari za litr.
Gdy po nim wchodziła Ukrainka i pytała po rosyjsku ceny kształtowały się od 25 do 40 lari.
Grześ nic nie kupił i gdy wrócił jeden z właścicieli posesji spytał się czy nie potrzebujemy wina i zaproponował że może nam kupić za 17 lari i kupił kilka litrów. Ja w tym czasie woziłem jedną z dziewczyn z pięknie zaplecionymi warkoczami o kolorze żyta. Zabawna to była przejażdżka, ponieważ gdy jeździliśmy po górskich drogach a ja odkręcałem manetkę to ona piszczała tak po dziewczęcemu.
Było to dla mnie nowe zjawisko, a zjawiska nie znane człowiek chce lepiej zgłębić, więc słuchałem kiedy ona zaczyna piszczeć i jak się to ma do prędkości i stopnia przyspieszeń.
Gdy odkręcałem manetkę do końca pasażerka praktycznie równocześnie zaczynała piszczeć gdy prędkość wynosiła powyżej 50km/h robiła to samo podnosząc głos w miarę przyspieszania.
Chciałem przetestować jak się zachowa gdy wybijemy się z jednej z dziur i przelecimy parę metrów w powietrzu ale trzymała się mnie tak mocno że nie byłem w stanie wstać co uniemożliwiało takie sztuczki.
Ruszyło mnie sumienie i w ładnym widokowym miejscu położonym na szczycie jakiegoś pagórka się zatrzymałem. Zapytałem czy nie było zbyt strasznie, z uśmiechem powiedziała że nie i że się jej podobało. Pociągnąłem rozmowę dalej i pytałem się jak się żyje na Ukrainie,jakie ma plany i marzenia. Co by chciała robić w przyszłości i gdzie mieszkać.
Ona mi odpowiadała na pytania i zaczęła opowiadać o dwójce jej dzieci....
O mężu który jest tutaj z nią..............
Rozmowa nie trwała zbyt długo.
Myślę że jak wracaliśmy ludzie zapewne zastanawiali się co to za maszyna która wydaje dźwięk wysoko kręconego silnika i piszczenie jednocześnie.
Następnego dnia musiałem pożyczyć kilka litrów bęzyny od kolegów aby dojechać do stacji. I się od Pawełka nasłuchałem że zamiast oszczędzać paliwo to jeżdżę po górach z dziewoją.
Myślałem wtedy że jak bym miał pchać motocykl ostatnie 10km do stacji to też bym nie żałował przejażdżki z jasnowłosą.
Wieczorem integracja przeszła w taki stan że Grześ prowadzał się pod ramię z Ukraińskim przewodnikiem wycieczki. Nowy kolega Grzesia uważał się za wielkiego patriotę i aby to udowadniać swoim ziomkom nosił koszulki z symbolami swojego kraju a nas w kółko zapewniał o przywiązaniu do kraju.
Choć miałem wrażenie że na początku odnosił się do nas raczej z dystansem, który znikł po kilku litrach wina i gdy wręczył Grzesiowi jakiś Ukraiński symbol stwierdził że koniecznie teraz Grześ musi się odwdzięczyć czymś co ma nasze narodowe barwy.
Zamarzył mu się odblask kolegi który był srebrno czerwony. Jednak mój towarzysz wycieczki zbyt lubił ten gadżet dlatego wyrzucił wszystko z apteczki i wręczył mu samą saszetkę, przy okazji tłumacząc że ma polskie symbole biały krzyż i czerwone tło.
Ukrainiec to łyknął i ucieszył się z narodowego symbolu Polski.
Ba tak mu się prezent spodobał że chwalił się swoim współtowarzyszą że otrzymał takie cudo. Dziewczyny jako te mniej pijane ze śmiechu prawie pospadały z ławy. Przewodnik tego nie zauważył.
Rano gdy doszło do płacenia za trzy namioty i kilka chaczapuri, znów okazało się że Gruzini oceniają po miejscu pochodzenia i stanie posiadania.
Babcia zażądała około 200zł za namioty i placki. Ukraińcy płacili 10zł od namiotu. My mieliśmy zapłacić po 40zł.
W końcu stanęło że zapłaciliśmy łącznie 120zł. Gdyż Pawełek był twardym negocjatorem i tłumaczył babce że my nie mnogo dziengów mamy.

Czas było się pożegnać i jechać w dalej. Droga na początku błotnista z potokami płynącymi po niej, przerodziła w suchszą i szerszą.
Z zadumy i podziwiania widoków wyrwało mnie szczekanie pasów które biegł w moją stronę. Jechałem pierwszy i też pierwszy miałem paść ofiarą jednego ze sporych psów.
(Notabene wspominałem kiedyś że w Gruzji nie mają małych psów? Są albo kaukazy albo ich mieszańce i pochodne. Odnosiłem wrażenie że jak któryś ważył mniej niż 30 kg to trzymali go w domu jak u nas psy zaczepno-obronne czyli Yorki czy inne Chihuahua. A zaczepno-obronne bo one zaczepiają a właściciel musi je bronić)

Pierwszy pies rzucił się na moją nogę ale najwyraźniej nie uczęszczał na szkolenia z form prześladowania motocyklistów i gdy dodałem nagle gazu aby ujść z całą nogą ten nie wyhamował i wpadł pod tylne koło. Słyszałem tylko pisk.
W lusterku zobaczyłem mojego nie niedoszłego prześladowcę który już grzecznie kuśtykał na trzech łapach do domu, i to kuśtykał skrajnią jezdni nie zwracając uwagi na moich kolegów którzy mnie doganiali. Widząc to uświadomiłem sobie że te psy wiedzą jak kulturalnie się zachować czyli nie zaczepiać nie na swoim podwórku i iść skrajem drogi ale aby to zastosowały muszą uznać przegraną.
Pawełek odbił od głównej drogi i poprowadził nas do podobno ciekawej wioski.
Czy wioska była ciekawa? Na pewno była specyficzna.
Ale zacznę od początku. Nie było psów za to były świnie. Nie nie atakowały nas tylko zaciekle ryły w głównej drodze, którą to drogą ciężko było nazwać gdyż nie wiem czy była chociaż szerokości ciężarówki. Nawierzchnia byłą tak rozryta i mokra że na oponach szosowych mielibyśmy naprawdę spore problemy z dojazdem do budynków. Miejscowość była położona na lekkim zboczu góry. W zabudowie dominowały Gruzińskie wieże i tak samo jak niższe od nich domy były zbudowane całe z kamienia, takiego samego jak jest używany w całej górzystej części Gruzji.
Domy prawdopodobnie powstały w tych samych latach co wierze.
Okna były bardzo małe i odnosiłem wrażenie że to raczej jest obudowana drewnem szyba, a jedyna opcja uchylenia to wyciągnięcie całego okna z kamiennych ścian. Do mieszkania trzeba było wejść często po drewnianych schodach. A pod domem były jakieś pomieszczenia lub pomieszczenie zapewne kiedyś używane do przechowywania płodów lub może trzody.
Teraz pewnie macie przed oczami dom z łupek skalnych połączony cementem i z normalnymi schodami zrobionymi z desek. I tutaj następuje błąd poznawczy gdyż każdy zazwyczaj sobie kojarzy to co jest opisywane z czymś co widział podobnego, czy to ze zdjęć czy rysunków a rzadziej z własnych wizji.
Wioska to był żyjący skansen. Coś jak by w naszych skansenowych chatach z drewna z małym wejściem oraz mikro oknami wprowadzić ludzi, którzy zasadniczo nic by w tych chałupach nie zmienili.
Zabudowa raczej nie były oddzielone płotami, jeśli jakieś stały to z tyłu a płot to często były kije lub deski powbijane w ziemię lub skręcone drutem.
Tylko dachy były nowoczesne zazwyczaj była to płaska blacha jak w Polsce występował w okresie międzywojennym.
A w środku wioski pośród wałęsających się świń i miejscowych stał on, Ford Transit.
Ten bus to jest wręcz nieodłączna część tego górzystego kraju. Akurat wszyscy trzej dobrze znamy ten pojazd i wszyscy trzej twierdziliśmy że jeżeli to auto nie ma na sobie tony towaru to nie istnieje u niego pojęcie trakcji.
Dlatego tak się zdziwiliśmy gdy go na tej błotnistej drodze dostrzegliśmy.
Transit w Gruzji jest niczym u nas za komuny Nysa,Tarpan,Żuk razem wzięte.
Pomaga: budować, karmić, leczyć, kształcić, i przewozić całe rzesze ludów Kaukazu.
Jest to tak popularny i masowy samochód że widzieliśmy sklepy które specjalizują się w częściach tylko do transita i to nie każdego a wyprodukowanego zazwyczaj od początku lat dziewięćdziesiątych do dwa tysiące dziesiątego.
Pamiętam gdy w połowie naprawdę stromego podjazdu po szutrowo-kamiennej drodze pomiędzy płotami i domami stał omawiany bus. Głupio się mi zrobiło gdyż parędziesiąt metrów prędzej się zatrzymaliśmy i rozmawialiśmy na temat jak ruszyć i jechać pod tą górę i czy przedniego koła nie będzie w moim motocyklu się podnosić.
Ta droga to była jedyna z istniejących więc zapewne bus zjechał z góry ale przecież musiał też i kiedyś wyjechać pod górę z tej wioski.
Może zawsze kierowca woził na pace co najmniej pół tony aby docisk opon pędnych do podłoża był lepszy?
Inaczej sobie tego nie wyobrażałem gdyż już zdarzało mi się pchać w Polsce Tranzita z pustą paką którego na mokrej trawie zatrzymał zwykły kopiec kreta.

Po południu dotarliśmy pod skalne miasto zwane Wardzia.
Obiekt był już zamknięty dlatego rozbiliśmy się na kempingu z drógiej strony rzeki.
Dziwne to było miejsce. Trawa w większości nie skoszona, wychodki w stylu rosyjskim. Natomiast Pawełek przeczytał w przewodniku że jest na terenie kempingu kompleks z wodami termalnymi.
Rozejrzeliśmy się we trójkę i ciężko było znaleźć ten kompleks. Z jednej strony rwąca rzeka o kolorze cementu, z drógiej strony jezdnia położona wyżej od nas. Na końcu jakaś kiepsko prezentująca się szopa a przy wjeździe drewniany sklepik w którym właściciel kempingu pobierał opłaty za namiot i sprzedawał oranżadę oraz przekąski. Zapytany o źródła termalne powiedział że później porozmawiamy.
Później przyjechał pop i zaczął kosić wysoką trawę na kempingu. A po kapłanie przyjechał jakiś gość po pięćdziesiątce wraz z kilkoma ludźmi i którzy zaczęli szykować ucztę pod jednym z zadaszeń. My usiedliśmy nieopodal aby skonsumować kolację. Pod wieczór zostaliśmy zaproszeni przez Gruzinów do wspulnego stołu. Tam dowiedzieliśmy się że urodziny zorganizował gość po pięćdziesiątce dla swej lubej która miała dokładnie trzydzieści lat. Miała też szesnasto letnią córkę.
Gdy próbowałem to jakoś powyliczać zawsze przed oczami pojawiał mi się prokurator, zresztą spróbujcie to sami policzyć.
Czym było później tym toasty były częstsze a przemowy krótsze. Pod koniec gdy większość już była mocno wstawiona należało tylko wznieść kieliszek do góry i powiedzieć na zdrowie.
Któryś z nas zapytał się gościa po pięćdziesiątce dlaczego nazywają go afgan.
-Bo walczyłem w Afganistanie gdy jeszcze istniał związek radziecki.
-Czym się tam zajmowałeś? .
-Byłem w obsłudze bojowego wozu piechoty.
Ktoś z naszej trójki zadał nie lubiane przez wojskowych pytanie.
-Ilu ludzi zabiłeś?
-Mnóstwo, co najmniej setkę. Obsługiwałem ciężki karabin maszynowy przytwierdzony do wozu.
Więcej pyta nie było, bo albo gość delikatnie dał nam do zrozumienia abyśmy się #!$%@? albo był niezłym fantastom.
Jedno i drugie ucinało temat.
Brat afgana był bardziej rozmowy i przyjacielski. W kółko powtarzał że lubi Polaków, że na stałe nie mieszka w Gruzji i kilkukrotnie prosił nas abyśmy mu zaśpiewali polską piosenkę.
Długo nas trzeba było prosić, Pawełek zaintonował hej sokoły a Gruzin stwierdził że to jest Rosyjska piosenka i on nas prosi o typowo Polską.
Nie pamiętam co chłopaki mu zaśpiewali. Ale chyba się podobało. Gdy już wszyscy byli mocno wstawieni poszliśmy do właściciela kempingu aby po korzystać z tych tajemniczych termalnych źródeł.
Wszystko mieściło się w tej szopie/stodole, fakt była spora a w głównym pomieszczeniu stał dziwny basen o głębokości jednego metra i sporej powierzchni a jego ściany wewnętrzne i zewnętrzne pokrywała gruba warstwa soli.
Do basenu cały czas lała się gorąca i słona woda, podobno swoje źródło miała kilkaset metrów pod nami a ciśnienie tam występujące było na tyle duże że wypychało na powierzchnie dziesiątki litrów solanki na minutę.
Dookoła basenu były porozkładane deski i palety aby nie brodzić w błocie które tworzyło się gdyż z basenu nieustannie wylewała się woda gdyż żadnego odpływu nie zrobiono a nowa woda ciągle napływała. Błoto wraz z wodą wypływało na zewnątrz chyba pod ścianą z desek.
Gdy oddaliśmy klucze od tego przybytku okazało się że właścicielem jest pop którego dziś widzieliśmy a gość od kempingu wpuścił nas tam nielegalnie, dlatego kazał nam czekać. Jednak podobno zapłaciliśmy tylko połowę normalnej ceny. Podobno.

Nazajutrz Pawełek czuł się podle najchętniej przesiedział by cały dzień w cieniu. Dlatego do miasta wykutego w w głębi góry poszliśmy tylko we dwójkę.
Wardzia jest to wielopoziomowy kompleks pomieszczeń który został stworzony na przełomie XII iXIII w. Służył jako schronienie dla władców przed najazdami znacznie silniejszych wojsk wroga. Zazwyczaj Mongołów.
Pomieszczenia są wykute w skale i łączyły się w wielki kompleks posiadający blisko 3 000 pomieszczeń i mieszczący kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wejść było kilka wszystkie dobrze ukryte,
2/3 pomieszczeń zostało zniszczonych po obsunięciu się części góry podczas sporego trzęsienia ziemi które nawiedziło ten region pod koniec XIII wieku.
Ostatni ludzie wynieśli się stamtąd w XVI wieku.
Kompleks nie jest duży a jego zwiedzanie jest dość szybkie gdyż znaczna część nie była udostępniona dla turystów i tak naprawdę odwiedziliśmy tylko kilkadziesiąt komnat.
Jednak ten zabytek zrobił na mnie wrażenie. Szczególnie ślady oskardów na ścianach i to że te ślady miały w okolicach ośmiuset lat. W takich chwilach zawsze się zastanawiam co czół, jak żył i o czym myślał człowiek który zostawił ten ślad na ścianie, właśnie ten którego dotykam.
Ruszyliśmy w dalszą drogę gdy Pawełek poczuł się lepiej.

#mpetrumnigrum #podroze #motocykle
  • 4
@mpetrumnigrum: Gruzję miałem okazje zwiedzić, co prawda samochodem ale bardzo miło wspominam. Te transity to szczera prawda. Znam w Polsce taka miejscówkę gdzie mieszkają Gruzini którzy skupują tu u nas transity i czesci do nich i jeżdżą nimi do Gruzji:)