Aktywne Wpisy
Sylvio19 +2092
Miruny, 2 lata temu mój kuzyn z którym nie miałem właściwie żadnego kontaktu zadzwonił do mojego ojca z prośbą o pożyczke 50 tysięcy złotych na ratowanie jego firmy transportowej (ma kilka busów i tracił płynność) Ojciec się zgodził. Kuzyn pieniędzy oczywiście nie oddał. Jak gdyby nigdy nic lata sobie z żonką na wakacje i biorą nowe samochody w leasing czym chętnie chwalą się na facebooku. Ojca zbywa tekstami typu "nie mam kasy
Obiboq +50
To są konkretne wymagania :D
#tinder
#tinder
Słowem wstępu - uważam się za doświadczonego piechura, schodziłem w zimie całe Tatry Zachodnie, byłem zimą na Giewoncie, Kościelcu, Kozim Wierchu, Szpiglasie, Granatach i na Rysach, a nawet na Niżnych Rysach poza szlakiem (z jednym Mirkiem - pozdrawiam). Mam też ukończony kurs turystyki zimowej.
Z dwójką mało doświadczonych znajomych planowaliśmy od dłuższego czasu wyjście w Tatry na Starorobociański Wierch, a że rzadko się widujemy, data była zaplanowana sporo wcześniej i wędrówka odbyłaby się niezależnie od pogody. Dzień wcześniej sprawdzałem pogodę i była niezła: do 13 błękitne niebo, brak wiatru, lawinowa dwójka, nocne opady śniegu około 5cm. Przynajmniej w takich warunkach zdarzało mi się chodzić wcześniej po Tatrach Zachodnich. Wyglądało na to, że w takich okolicznościach dałoby się wejść na Ornak i z niego zejść przed 13 przy wyjściu o 6 rano z Kościeliska, bo o Starorobociańskim trzeba było raczej zapomnieć. Mieliśmy raczki, kije i stuptuty, byliśmy dobrze przygotowani. Jednak w nocy z piątku na sobotę nadeszły duże opady śniegu w całych Tatrach, co najmniej kilkanaście centymetrów świeżego puchu. Wieczorem wzrósł też stopień zagrożenia lawinowego z 2 do 3 i to zdążyliśmy wcześniej odnotować. Plany uległy zmianie i postanowiliśmy dojść do schroniska, a następnie zobaczyć, czy może dałoby się wyjść na przełęcz Iwaniacką i być może wyżej w kierunku Ornaku.
Żółty szlak na przełęcz od schroniska na Hali Ornak był nieprzetarty więc zabrałem się za torowanie; kolegom się bardzo podobało brnięcie do przodu w takich warunkach. Bajkowa sceneria, wszystko białe, lekki mróz, błękitne niebo. Gdy dotarliśmy na przełęcz, było około 10, byliśmy tam pierwsi tego dnia, a zaraz za nami dołączyła grupka, w której znalazł się jeden Ambitniejszy Turysta, który wyraził chęć wyjścia do góry na Ornak i zobaczenia, jak daleko da się dojść. Jako że było jeszcze za wcześnie na schodzenie na dół do Chochołowskiej, postanowiliśmy razem z nim spróbować swoich sił. Za nami natomiast w pewnym oddaleniu podążało jeszcze dwóch piechurów na rakietach śnieżnych; wyglądali na bardzo mocnych, tacy typowi ambitniejsi turyści w drogich ubraniach Milo, sprzęcie Grivela i butach LaSportiva.
Ruszyliśmy w grupie 4 + 2 do góry i brnęliśmy w śniegu po pas, co oczywiście było bardzo męczące. Na początku trzymaliśmy się zielonego szlaku, ale później gdzieś się zgubił, więc szliśmy na czuja do góry pośród coraz rzadszej kosodrzewiny. W tym miejscu zauważyłem, że śnieg ma strukturę wafla, tzn. górna warstwa jest miękka, następnie warstwa lodu i pod nią znowu warstwa śniegu - idealne warunki dla lawiny, ale my byliśmy w terenie zarośniętym, nigdzie nie było widać żadnego pola śniegu. Zresztą patrzyłem na mapę Sygnatury i wprawdzie są na niej zaznaczone strzałkami kierunki schodzenia lawin, ale na naszej trasie żadna z nich nie przebiegała. Czułem się pewnie i bezpiecznie. Po około 30 minutach przedzierania się przez śnieg dogonili nas rakietowcy i poszli przodem, bowiem w rakietach znacznie lżej się idzie w kopnym śniegu. Osoby z przodu zaczęły rozglądać się za szlakiem wpatrując się w telefony z GPSem. Mówiłem im, że to nie ma sensu, bo szlak zimowy nie musi iść śladem letniego, idzie się po prostu tak, by było bezpieczniej. Do wyboru były głazy z lewej strony i kosodrzewina lub rzada kosodrzewina po prawej i wchodzenie na odkrytą przestrzeń, wielki płat śniegu, którego jeszcze nawet nie widziałem, bo niewiele było widać zza kosówki. Robiłem się coraz bardziej zmęczony i powiedziałem do moich kumpli, którzy szli przede mną, że nie ma sensu dalej iść, bo jest za duży śnieg. O żadnej lawinie nie myślałem, bo stałem w krzakach. Oni odparli, żebyśmy spróbowali jeszcze trochę podejść, bo jest ładna pogoda i porobią trochę zdjęć z wyższa i wrócimy. Rakietowcy i Ambitniejszy Turysta byli około 10 metrów przed nami.
Zrobiłem pewnie mniej niż 10 kroków do przodu i usłyszałem jakiś szum. Podniosłem głowę i zobaczyłem jednego z rakietowców biegnącego w naszą stronę. Powiedział tylko:
- Lawina, #!$%@?.
Nie namyślając się zbytnio, ani nawet nie bojąc, pomyślałem sobie, że pewnie śnieg się lekko osunął i spanikował. Niemniej jednak błyskawicznie zawróciłem i szybkimi susami schodziłem po własnych śladach, a moich dwóch kumpli i Rakietowiec 1 za nami. Za moimi plecami jeszcze chwilę poszumiało i zawiało śnieżnym pyłem i się uspokoiło. Odwróciłem się i zobaczyłem naszą czwórkę, Ambitnego Turysty i Rakietowca 1 zabrakło. Rakietowiec 2 był cały w śnieżnym pyle i odchrząkiwał śnieg z ust. Tu się wystraszyłem, bo zrozumiałem, że właśnie 10 metrów ode mnie przeszła lawina. Na szczęście Ambitny Turysta znalazł się szybko 5 metrów poniżej szlaku, zahaczyła go skrajna część lawiny i zatrzymał się na jakimś drzewku. Miał lekko podarty plecak i szramę koło ucha i brak innych obrażeń. Natomiast nigdzie nie było widać Rakietowca 2 i tu się wystraszyłem nie na żarty, bo nikt z nas nie miał sondy, łopaty, nie mówiąc o jakichś detektorach, więc gdyby był pod śniegiem, to nie znaleźlibyśmy go w 4 minuty. Wbiegłem na lawinisko i zacząłem się gorączkowo rozglądać. Nie było go na naszej wysokości ani lekko poniżej, tylko powoli wstawał ze śniegu 100 metrów niżej, gdzie zatrzymało się czoło lawiny. Zwyczajnie wyhamowała, bo była niewielka. Później mówił, że starał się utrzymać na powierzchni, ale oczywiście to niemożliwe, gdy prze na człowieka tak ciężki żywioł. W każdym bądź razie na dole wygramolił się z lekkiego przysypania i nie nabawił żadnych obrażeń. Prawdopodobnie to on wyzwolił lawinę wchodząc jako pierwszy na zdawałoby się niewielką połać śniegu (zaznaczyłem ją na mapie czerwoną strzałką). Usłyszał huk jakby grzmotu i wszystko zadziało się o wiele za szybko dla człowieka na rakietach śnieżnych. No cóż, wygrał drugie życie, wystarczyłoby, że nadziałby się na jakiś wystający patyk ze śniegu... Jednogłośnie stwierdziliśmy, że schodzimy na przełęcz. Spotkaliśmy tam więcej ludzi, którzy nas widzieli z dołu i liczyli, czy wszyscy się znajdziemy, bo już chcieli dzwonić po śmigłowiec, a miejsce zejścia lawiny było dobrze widoczne. Na dole wymieniliśmy się telefonami w razie potrzeby, pożegnaliśmy i trójką poszliśmy ogrzać się do schroniska na Polanie Chochołowskiej.
Wnioski:
1. Nigdy więcej nie pójdę powyżej dolin przy lawinowej trójce.
2. Nie będę ufać ludziom w lepszych ciuchach.
3. Nie będę planować wędrówek wyłącznie na podstawie prognoz z mountain-forecast.com
4. Kupię sobie wreszcie lawinowe ABC, jeśli będę szedł wyżej przy lawinowej dwójce.
5. 1% podatku dalej będę przeznaczał na TOPR, bo to najlepsza służba ratunkowa na świecie i musi mieć najlepszy sprzęt. Tego dnia Sokół był w naprawie, więc pomoc dotarłaby za późno.
#gory #tatry #lawina
Dodając ten wpis liczyłem się, że pojawią się eksperci twojego pokroju objaśniający mi jak bardzo złym pomysłem było wychodzenie powyżej i opieranie się na strzałkach na mapie. Dziękuję, wiem o tym.
Ma wynikową kilku prognoz i dobry model, w zeszły weekend sprawdzała się dużo lepiej niż mountain-forecast.com
Odnośnie oceny ryzyka: pewnie zacząłbym o tym myśleć będąc wyżej na odsłoniętym terenie i przypomniałbym sobie wiedzę o ekspozycji stoku, odstępach, itd. Tutaj stok mimo że miał ekspozycję północną, to jednak był gęsto porośnięty, dużo drzewek zatrzymujących śnieg. Nikt o tym nie pomyślał, bo w końcu byliśmy
Takich idiotów powinno się batożyć publicznie przy pregierzach na rynku miejskim. I na dokładkę dawać im dożywotni zakaz zbliżania się do gór.
@DerMirker: Dokładnie. Dobrze, że się skończyło szczęśliwie.