Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
#neet #feels #zalesie

Mam tu konto, ale mimo że na Wykopie jest się w miarę anonimowym to jakoś łatwiej "wywnętrzyć się" przez ten skrypt, a chciałbym być szczery na ile to możliwe, choć nie mam pojęcia ile ludzi tu pisze prawdę, a ilu dla jaj udaje.

Mam 26 lat, a w tym roku stuknie mi 27, i jestem tzw. neetem czyli osobą, która nie pracuje oraz się nie uczy. Prostolinijnie można stwierdzić, iż jestem nieudacznikiem, który jest utrzymywany przez rodziców. Tak jakoś wyszło, że nie przynoszę chluby rodzinie. Nie spędzam całych dni przed komputerem. Gotuję i piekę ciasta, zresztą lepiej od mamy. Sprzątam nie tylko u siebie, lecz w całym domu. Robię pranie. Na wiosnę pomagam tacie (jest emerytem) w ogrodzie przy sadzeniu warzyw. Szykujemy też drewno na opał. Czytam, słucham audiobooków. Trudno stwierdzić czy jestem leniwy, nie mnie to oceniać, ale chyba się zagubiłem.

Wiem, że są na tagu ludzie, którzy gloryfikują ten stan lub z lekceważeniem wyrażają się o pracujących, nazywając ich niewolnikami. We mnie chyba nigdy nie było pogardy do kogokolwiek. Oczywiście wkurzałem się na innych, czułem czasami żal, lecz nigdy nikim nie gardziłem. Nie żywię nienawiści do Polek czy kobiet w ogóle. Nie pluję na Oskarków lub Julki. Szczerze, to odczuwam niesmak, gdy czytam wpisy na tagu #przegryw To dla mnie coś abstrakcyjnego, ale wiem że im też jest źle.

Czuję się trochę, a nawet chyba z postawy przypominam księcia Myszkina z Idioty Dostojewskiego. Odkąd pamiętam była we mnie duża pokora i zawsze wychodziłem z założenia, że każdemu jest ciężko, że jakaś forma cierpienia dotknie, dotykała albo dotyka wszystkich i często współczuję ludziom, a nawet mi ich żal. Jednocześnie będąc mizantropem nie stawiam się ponad kimś, uważam że jestem tak samo "mały" jak inni, ani że jestem bardziej inteligentny, ani że w jakikolwiek sposób stoją ponad innymi.  Zabrzmi to głupio, ale nawet ludzie źli potrafią wzbudzić moje współczucie, bo zawsze tkwi we mnie ta myśli, że dla nich życie też mogłobyć okrutne i uczyniło ich takimi.

Najgorsze w tym wszystkim, że nie czuję sensu. Dręczy mnie: Po co to wszystko? Nie wierzę w Boga. Jestem chyba tym typem, który potrzebuje solidnego fundamentu. Nie zadowala mnie teza, iż sens trzeba życiu nadać. Dla mnie sens powinien być czymś jasnym, jak grawitacja trzyma człowieka przy Ziemi, tak powinien istnieć jakiś twardy sens, który trzymałby człowieka psychicznie, duchowo. Niektórzy twierdzą, że życia trzeba doświadczać, a ta ulotność jest największym pięknem. Niestety nie ma siły, która by mnie do tego przekonała. Nie chcę nikogo obrazić, ale dla mnie to banały, ale też nie przekonuję nikogo, że jest ślepy, a ja dojrzałem prawdy - pustki i bezsensu istnienia.

Wątpię czy jakakolwiek terapia by mi pomogła. Z natury jestem osobowością bardzo stałą: z określonym wewnętrznym kodeksem, wartościami oraz poglądami. W którymś wywiadzie Zbigniew Herbert powiedział, że jako poeta pominął okres rozwoju i wyszedł "jako zrobiony człowiek". Mam wrażenie, że właśnie takie coś nastąpiło u mnie. Nie byłem tzw. kucem, chociaż mam dłuższe włosy. Pominąłem jakieś etapy kształtowania i klarowania się światopoglądu. W tej sferze nic się nie zmienia. Współczujący pesymista, taki byłem prawdopodobnie od początku.

Może za niedługo jeszcze coś napiszę.

---
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #63b245465934cff40f7f2068
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: karmelkowa
Doceń mój czas włożony w projekt i przekaż darowiznę
  • 7