Wpis z mikrobloga

Babciną kuchnię przyjęło się wspominać z rozrzewnieniem. W ośmiu przypadkach na dziesięć, na dowolnym blogu kulinarnym znajdzie się wpis poprzedzony przydługawym wynurzeniem o tym, jak meksykańska abuelita, włoska nonna czy żydowska bobe kształtowała sznyt kuchenny autora poprzez dziesiątki wspólnie przegotowanych, wakacyjnych dni. Sama z łezką w oku wspominam czulent, kugel, pieczoną gęś czy genialne latkes, wychodzące spod ręki mojej babki.

Babcia ze strony ojca natomiast, pomimo szeregu cnót, zdawała się być antytezą wszystkich gastrobabć świata, świeć Panie nad jej duszą.

Lodzia wypalała albowiem po półtorej paczki czerwonych Sobieskich dziennie. Notorycznie w każdym z trzech pokoi jej mieszkania natknąć się można było na popielniczkę, a w niej górkę popiołu i odpalonego kiepa, który zapomniany dogorywał do połowy filtra, wypełniając pomieszczenia piekielnym swądem. Tak traktowane kubki smakowe i opuszki węchowe babci wymagały pięciokrotnego zwiększenia dawki progowej soli i cukru, będąc jednocześnie czułymi na śladowe ilości przypraw czy ziół, generując zwykle reakcję rodzaju "tfuyj, jakbym perfumę jadła!".

Babcia słynęła także z nienawiści do warzyw i owoców. Bynajmniej z powodów zdrowotnych, wręcz przeciwnie – od czterdziestki dokuczały jej nadwaga i cukrzyca – po prostu nie smakowały i cześć jak czapka. Tolerowane były jedynie cebula, puszkowany groszek i fasolka szparagowa, resztki życia której odbierało morze masła z tartą bułką. Mielonymi i gołąbkami można było gwoździe wbijać. Na obiad lubiła podsmażaną kiełbasę lub kluski z mąki i jajka, lane do rondla z sosem pieczeniowym Knorr (reklamowanym wówczas przez samego Jerzego Chojnickiego). Zmysł gastronomiczny Lodzi znajdował nawet odzwierciedlenie w jej ulubionych powiedzonkach: "toż nie granat, dupy nie rozerwie" oraz "zupa i dupa to nie wszystko". Ojciec i ciotki nabawili się nerwicy i wrzodów, próbując doprowadzić do ładu lodziową dietę.

W 2002 nadeszły ciemne dni. Matce udało się znaleźć pracę. Szkoła nie prowadziła stołówki. Czekała mnie codzienna konfrontacja z babciną kuchnią.

Najgorsze były poniedziałki.

Kończyłam lekcje o 15:00 dwoma wuefami, a moje dziesięcioletnie, dorastające ciało domagało się substancji odżywczych tu i teraz. Dostawało je w formie nieśmiertelnej potrawki drobiowej, zawsze okraszonej ciepłym "oskubiesz se, Martynka".
Na porcelanowym talerzyku z kaczuszką wjeżdżały dwie kulki ryżu marki "ryż biały 1 kg", nakładane łyżką do lodów (trzeba tu przyznać, że technikaliów przyrządzania ryżu a'la klej do tapet z pojedynczymi twardymi ziarnami nie zgłębiłam do tej pory), groszek z puchy z cukrem zaciągnięty skrobią ziemniaczaną (czyli w sumie kisiel), beszamelopodobny sos (tu nie trzeba tłumaczyć, jak bardzo można to #!$%@?ć) oraz gwiazda programu – szyja indycza wyjęta z wczorajszego rosołu, czasem w duecie z kurzym kuprem. Dziadek był o tyle łaskaw, że kurze st00pki wysysał już w niedzielę.

Smaku nawet dobrze nie pamiętam, specjalnie nie zjadałam w poniedziałki śniadań, by móc szybko wepchnąć w siebie te frykasy i spłukać wiadrem kompotu. Większe wrażenie odcisnęła konsystencja, budząca wesołe, chlewikowo-korytkowe skojarzenia.

Od tamtej pory potrawki próbowałam jeszcze dziesiątki razy, w harcerskich stołówach, uniwersyteckich jadłodajniach, u jakichś szalonych Kaszubów – w sosie z cukrem, agrestem i RODZYNKAMI (zaszczytne top 3 regionalnych abominacji, wyżej jedynie czernina na słodko), u teściowej, w monachijskim skłocie i w zadętej knajpie, serwującej ją w formie risotto. Z sosem serowym, z cielęciną i velouté, z marchewką z groszkiem na gęsto, na sypko, z fasolką zamiast w.w., zmieszaną w jeden byt lub kompletnie zdekonstruowaną. I trzeba tu oddać honor bloggerom – faktycznie, nigdzie nie smakowała tak, jak u Babci i żadna z nich nie przeniosła mnie w czasy, gdy odrabiając pszyrę siedziałam w kłębach papierosowego dymu drżącego w rytm czołówki Mody na Sukces.

#gotujzwykopem #nostalgia #polskiedomy
Pobierz drobnenataryfe - Babciną kuchnię przyjęło się wspominać z rozrzewnieniem. W ośmiu prz...
źródło: comment_1673437171X6uOIIx3zAzhJGARpcnYro.jpg
  • 25
via Wykop Mobilny (Android)
  • 5
@PannaPlamkaZDomuKleks: styl mojej mamy, ile ja się zupek chińskich ożarłam jak nie wiedziała co mi dać. Myślę że byłaby taką babcią XD
najgorszym moim przekleństwem i tak było to że codziennie w podstawówce dawała mi do szkoły chleb z margaryną i serem topionym w plastrach. Nie jestem w stanie do tej pory nawet w sklepie spojrzeć na tego typu wynalazek. Przez lata później nie jadłam śniadań, dopiero jak zaczęłam chodzić do
@drobne_na_taryfe:

Sama z łezką w oku wspominam czulent, kugel, pieczoną gęś czy genialne latkes, wychodzące spod ręki mojej babki.


Czyli twoja druga babcia potrafiła gotować bardzo dobrze? Wychodzi na to że równowaga w galaktyce została zachowana :)

I jeszcze to oskubiesz se. Jak ja tego nie lubię. Do dziś mam jakąś manie z tym, jedzenie na talerzu ma być wprost do zjedzenia bez dłubania ( ͡° ͜ʖ ͡°
@drobne_na_taryfe: A talent był dziedziczony na dzieci? Bo jak tak pomyślę, u mnie jedna babcia nie potrafi gotować i większość ciotek też nie. Wyjątkiem jest jedna co kończyła gastronomie.

A z drugiej strony babcia potrafi i tam wszyscy potrafią gotować.
@drobne_na_taryfe: I to jest opis wart plusa. No i to co na talerzu wyglada „schludnie” - znaczy sie, nikt ci koparka Ł-34 nie naklada na ten talerz. My mamy jakies dziwne przyzwyczajenia ( zauwazylem to i na zdjeciach na wykopie i u joutubowych kucharzy rowniez) ze nakladamy wszystko pod korek ( z talerza sie ulewa) gotujemy pod korek (fasolka burtuje z garnka) a u kucharzy to czesto widze wlasnie w przypadku
@drobne_na_taryfe: popisowym daniem mojej babci były parówki, lekko rozcięte, nadziane cienkim plasterkiem sera i zapiekane w piekarniku. Gdy nastała moda na egzotyczne przyprawy i dodatki moja babcia również znalazła w sobie żyłkę do kuchennych eksperymentów i finezyjnych dań. Od tamtej pory popisowym daniem babci były parówki zapiekane z żółtym serem i szczyptą mielonej słodkiej papryki. Na szczęście ja udoskonaliłam przepis babci i oprócz odrobiny papryki dodaję do zapiekanych parówek nieco ostrego