Wpis z mikrobloga

145 020 + 124 = 145 144

Wczoraj dostałem zaproszenie na pielgrzymkę rowerową do Sanktuarium Świętego Krzyża w Górach Świętokrzyskich. Skorzystałem bez zająknięcia, w końcu ktoś z zemną chciał jechać. Umówiliśmy się na szóstą rano, powiedziałem mu aby zjadł duże śniadanie, zabrał jadła i pojedziemy. Przygotowań sam dużo nie robiłem, kilka kanapek, przełożenie dętki z wentylem samochodowym do torby podsiodłowej. Zjadłem duże śniadanie, wypiłem kawę i zrobiłem też w termos. Tylko że zapomniałem złapać jej w plecak hmmm bardziej jego, gdyż termos jest rodzaju męskiego. A w nim była, czarna mocna kawunia.
Wyjazd z kilkuminutowym opóźnieniem, ale się pojawił, prawie łezka mi się w oku zakręciła z powodu wspólnego wyjazdu. Sama jazda była na spokojnie, raczej ja prowadziłem a mnie nawigacja kierowała. Jechaliśmy najkrótszą trasą asfaltową, było ciepło w miarę, szkoda że nie wziąłem okularów słońce mnie raziło. Po ponad dwudziestu kilometrach był pierwszy krótki postój, kazałem mu zjeść i napić się. Trzeba uczyć jeżdżenia dłuższych dystansów niż tylko do pracy i z pracy. Trochę zaczynałem mu odjeżdżać zwłaszcza na wzniesieniach, motywowało go to, by nie schodzić z roweru a wjeżdżać do końca sam tak stwierdził. Kolejny postój to zmiana ustawienia siodła, bo zaczęły boleć cztery litery. W końcu na którym jeżdżę jest na rowerze który jest serwisowany. Rzecz jasna zachęciłem go na postoju do zjedzenia i napicia się. Nie obejrzeliśmy się i zaczęła się wspinaczka do sanktuarium, udało się wjechać nam obydwóm z przerwą pod Krzyżami Katyńskimi. Weszliśmy do samej bazyliki, zaczęła się msza, zostałem posłuchać, wyciszyć się i podziękować sile wyższej.
Następuje koniec mszy, ja uciekam, mam trzy godzinki by wpaść na obiadek na który zostałem zaproszony, trochę mało czasu a ponad 70 kilometrów do pokonania jest. Kolega i tak tam miał zostać po kompletować i pomedytować. A ja łogień i powrót dłuższą trasą. Na moim kilkunastoletnim mtb rowerze a w dodatku, tuż po wymianie napędu. Pędziłem, pozdrawiając kolarzy, minusa mają u mnie, jak jeździłem rowerem z barankiem co w serwisie czeka, zawsze rękę unosili. A teraz mnie nie którzy olewali, zwłaszcza w strojach klubowych i jadących we dwóch, słabo kolarze. Dlatego dobrze że jestem uśmiechniętym rowerzystą, co pędzi tym co ma i z uśmiechem nie dla cyferek. Starałem się dusić, bez postoju jechać, najbardziej zadowolony byłem z zdobycie w Bodzentynie podjazdu. Masakra jakaś dla człowieka z nizin, końcówka jego daje w kość. Człowiek się zastanawia czy rower nie zbuntuje się i nie zrzuci kierowcy wprost na plecy. Ale tempem dziadkowym, zdobyłem i zjazd, rzecz jasna na hamulcu. Kręciłem wciąż, trochę stając na pedały, bo tyłek zaczął boleć. Przyczynę tu upatruje w siodle, jest na moje pośladki za szerokie, doinwestować w nowe chyba będę musiał. W drugim mam takie za niecałe 50pln i daje radę, wąskie żelowe i chińskie, dokupię takie dla białego potworka być może.
Wracałem przez Kielce, zmieniłem tylko trasę by jechać wzdłuż trasy na Małogoszcz gdyż jest tam fajna droga dla rowerów. Spojrzałem na zegarek, patrzę po pierwszej, będę na styk myślę. Pędziłem bez spiny do przodu, z ostrożnością. Nawigacja mi nie była już potrzebna, bardziej okulary by się przydały, dostałem strzała w oko od owada. Po chwili już końcówka miasta wojewódzkiego, jeszcze chwila i będę w domku, nagle koło tylne bunt. Czuję jak ciśnienie się zmniejsza, jak rower opada w tylną stronę a do domku 2 kilometry. Szybko sprawnie wymieniam dętkę, dumny że rano wymieniłem w torbie z nowej na nową tylko że z innym wentylem. Zaraz miasteczko gdzie mieszkam, zdążyłem na obiadek i zakończyłem z dumą małą pielgrzymkę.
Wnioski:
- bardziej niż rower liczy się rowerzysta,
- kolarz jest kolarzem, a rowerzysta jest rowerzystą,
- mój tyłeczek lubi wąskie siodła,
- nie zapominaj okularów, chronią przed słońcem i owadami,
- uśmiechaj się pozdrawiaj,
- pilnuj młodszych stażem, może kiedyś oni Cię będą pilnować.
Pozdrawiam.

#rowerowyrownik #orlenbikechallenge

Skrypt | Statystyki
  • Odpowiedz