Wpis z mikrobloga

Witam wszystkich na #wojnawkolorze następcy tagu #iiwojnaswiatowawkolorze.

80 lat temu...

ZWYCIĘSTWO ZE SKAZĄ

Gdy byłem dzieckiem, dwie bitwy były symbolem dla pokolenia moich rodziców. Powstanie Warszawskie i Monte Cassino. Otaczał je niemal nabożny kult i traktowano je niemal jak świętość. Dzisiaj podchodzimy do tego już inaczej, bardziej krytycznie, a mniej emocjonalnie. Ale trzeba pamiętać, że przez całe dekady ''andersowcy'' i ''akowska reakcja'' byli na cenzurowanym w PRL. Umniejszano, lub pomijano ich wysiłek, traktowano z pogardą, znieważano. W powojennej Polsce władzę objęli ludzie, którzy wartości, jakimi kierowali się żołnierze generała Andersa, czy Powstańcy Warszawscy - zwyczajnie nienawidzili. Przede wszystkim umiłowania do wolności, umiłowania do Polski i polskiej tradycji. Postrzegano tę historię emocjonalnie, wykrzywiając ją - co prawda w dobrej wierze - i zniekształcając. Była symbolem.

Kampania pod Monte Cassino wryła się w pamięć wielu żołnierzy i dowódców alianckich, którzy brali udział w kampanii włoskiej. Trwała wszak pięć miesięcy i zaangażowała szereg narodów: Amerykanów, Brytyjczyków, Nowozelandczyków, Hindusów, Francuzów, Algierczyków, Tunezyjczyków, Marokańczyków i wreszcie - Polaków. Kolejne, nieudane szturmy przeklętej góry, stały się zagadnieniem nie tylko operacyjnym, ale także prestiżowym dla obu stron. Nieprzypadkowo bowiem Niemcy wystrzeliwali tysiące złośliwych, epatujących czarnym humorem ulotek, przedstawiających góry włoskie, oblizujące się ze smakiem na widok kolejnych zastępów połykanych przez siebie alianckich żołnierzy. Dla Niemiec batalia ta dawała promyk nadziei, że być może tę wojnę jeszcze da się wygrać. U Aliantów - wzbudzała pragnienie rewanżu i otwarcia drogi na Rzym. Zdobycie tej góry, przełamanie Linii Gustawa i pokonanie broniących jej elitarnych oddziałów Wehrmachtu - były zagadnieniem samym w sobie. Niemcy bezczelnie naigrywali się z potęgi całego obozu alianckiego. Była to największa i najdłuższa bitwa Aliantów Zachodnich z Niemcami jak dotąd.

Byli tam korespondenci wszystkich liczących się gazet zachodniego świata. Cały świat patrzył na gruzy klasztoru benedyktynów, zrujnowanego w całkowicie bezsensownym nalocie alianckich bombowców...

Jak to było naprawdę pod Monte Cassino? Czy bitwa ta odwróciła bieg wypadków na froncie włoskim? Czy Polacy rzeczywiście otworzyli drogę na Rzym? Czy naprawdę je zdobyli?

Odpowiedź na to pytanie jak zawsze w takich przypadkach brzmi: tak, ale nie. Dzisiaj przyjrzymy się tylko pierwszej części tego zagadnienia.

Wiosną 1944 roku marszałek Harold Alexander, głównodowodzący sił alianckich w basenie Morza Śródziemnego, zaplanował kolejną odsłonę szturmu na Monte Cassino po nieudanych trzech poprzednich atakach. Operacja przyjęła kryptonim ''Diadem''. Podstawową różnicą względem poprzednich operacji było zgromadzenie znacznie większych sił. Choć Alianci mieli przewagę 4:1 w piechocie nad Niemcami, to przewaga w artylerii i broni pancernej była przygniatająca i wynosiła 10:1. Do ataku wyznaczono nie jeden, jak dotąd, a aż cztery korpusy. Od lewej flanki, sięgającej wybrzeża były to: amerykański II. Korpus gen. Geoffreya Keyesa (dwie dywizje piechoty, wsparte grupą pancerną i później jeszcze kolejną dywizją piechoty), Francuski Korpus Ekspedycyjny gen. Alphonse'a Juina (trzy dywizje kolonialne, dywizja zmotoryzowana, grupa taborowa i inne jednostki), brytyjski XIII. Korpus gen. Sidneya Kirkmana (trzy dywizje piechoty, dywizja pancerna i brygada pancerna), oraz wreszcie - polski 2. Korpus gen. Władysława Andersa (dwie dywizje piechoty i brygada pancerna). Naprzeciw nich znajdowało się w sumie cztery niemieckie dywizje: na lewej flance - 71. i 94. Dywizje Piechoty, a na Monte Cassino - 1. Dywizja Spadochronowa i 5. Dywizja Górska. Polacy otrzymali ważne zadanie - uderzenie w rejonie klasztoru i otaczające go wzgórza San Angelo, 575, 569 i 593, oraz osłona strategicznie ważnej drogi nr 6, prowadzącej na Rzym, ale jednak ciężar walk wyraźnie miał być przesunięty bardziej na lewo od ich pozycji.

Operacja ''Diadem'' jak ją nazwano, rozpoczęła się o 23:00 11 maja 1944 roku od nieprawdopodobnie silnego ostrzału artylerii. Strzelało w sumie 1660 dział przez półtorej godziny. ''Artyleria gruchnęła na pozycje niemieckie. Z nocy zrobił się dzień. Miejscami było tak jasno, że można było czytać... modlitewnik'', wspominał Antoni Łapiński. Potem ruszyło natarcie, prowadzone przez oddziały ścieżkowe, wytyczające drogę przez pola minowe.

12 maja na całej długości frontu przypominał maszynkę do mielenia mięsa. Ataki były bardzo krwawe i posuwały się powoli. Amerykański II. Korpus w ogóle nie poczynił postępów i wstrzymał natarcie już rankiem. Niemcy miesiącami przygotowywali się do obrony. Ich pozycje osłaniały się wzajemnie. Wybudowali mnóstwo stanowisk ogniowych wprost w skałach, wydrążyli tunele, by móc cofać się i uderzać znienacka, rozmieścili tysiące min. Alianckie lotnictwo i artyleria były bezradne - niemieckie stanowiska były niewidoczne, a i często wręcz niezniszczalne. Trzeba było je eliminować po kolei siłami piechoty. Atakujące kompanie z 13. i 15. Wileńskich Batalionów Strzelców z 5. Kresowej Dywizji Piechoty zostały ostrzelane przez Niemców zanim w ogóle weszły do walki. Pierwszy z nich wycofał się już o 12. 12 maja. Taki sam los spotkał atakujący wzgórze Massa Albaneta 1. Batalion Strzelców z 3. Dywizji Strzelców Karpackich. Shermany z 3. szwadronu 4. pułku pancernego ''Skorpion'' w ogóle nie dojechały na pierwszą linię, bo Niemcy je wystrzelali po drodze. Normą było, że gdy jakiś polski (a wcześniej brytyjski, czy amerykański) pododdział wbił się w niemieckie pozycje, to obrońcy zaraz uderzali z boków i tyłu, okrążając nacierających. CI potem tkwili na kamienistych wzgórzach, nie mogąc się ruszyć w żadną stronę, bez amunicji, środków opatrunkowych, żywności, wody. Szturm na ''Widmo'', prowadzony przez 15. Batalion początkowo udał się, ale Niemcy - górujący z okolicznych wzniesień - zaraz wypchnęli Polaków z zajętych pozycji. Niemiecki 3. pułk spadochronowy płk Ludwiga Heilmanna - mający w sumie 800 żołnierzy na froncie - był w stanie odpierać uderzenia dwóch dywizji.

Niemieccy obserwatorzy znajdowali się dosłownie wszędzie i mieli doskonały wgląd w alianckie pozycje i kierunki natarć. Gdy tylko jakiś pododdział ruszał w ciągu dnia na pozycje, zaraz nakrywał go ogień niemieckiej artylerii i moździerzy. Nie żałowano amunicji - stosunek liczby wystrzelonych pocisków armatnich obu stron wynosił 1:1, co było rzadkością dla niemieckiej artylerii, której wiecznie brakowało zapasów. Od stycznia Niemcy byli świetnie wstrzelani i to tak, że Alianci nie byli w stanie za dnia ewakuować rannych, czy zbierać zabitych. Ich ciała leżały potem w słońcu, napuchnięte i oblepione przez wielkie tłuste muchy. Niemiecka artyleria przerywała kable telefoniczne, odcinając polskie jednostki od sztabów. Meldunki z najwyższym trudem przenosili więc bohaterscy gońcy, na których zaciekle polowali snajperzy. Z równie ogromnym poświęceniem pracowali sanitariusze i noszowi, którzy musieli ściągać rannych pod ostrzałem artylerii, czy dostarczać żywność, wodę i środki opatrunkowe na pierwszą linię. Droga do ''Domku Doktora'' - wysuniętego punktu opatrunkowego - była zapchana leżącymi na noszach rannymi.

Świetnym przykładem tego jest krwawa batalia o wzgórze 593, leżące na prawo od Monte Cassino. Choć Polacy z 4. kompanii 3. Batalionu Strzelców 3. DSK zdołali je zająć - w ciężkich walkach wręcz z niemieckimi spadochroniarzami - to Niemcy wypchnęli ich zaraz z tych pozycji. Dokładnie to samo wydarzyło się na wzgórzu 569. W walce nikt nie dawał pardonu i o pardon nie prosił. ''Nasza piechota doszła do bunkrów i zaczęła je niszczyć granatami, miotaczami płomieni i bronią maszynową, wybijając broniących się i wyciągając za łby dosłownie nieprzytomnych z przerażenia Niemców. Co chwila dochodziło do walki wręcz. Obustronna zawziętość i determinacja doszły do szczytu. Bito się bagnetami, kolbami, nożami i kamieniami. Obie strony prawie nie brały jeńców. Z zapamiętaniem niszczono się wzajemnie'', pisał Piotr Medyna.

Walki na ''Widmie'' wspominał sierżant Antoni Kmietowicz z 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców: ''Daję serię z thomigana w okienko założone blachą do połowy. Następnie rzucamy granaty na przeciwległą ścianę i szybko biegniemy do okien, strzelając. Gdy znalazłem się na oknie, zobaczyłem pod ścianą tuż pod nogami schron, na którym leżał twarzą w dół zabity Niemiec, a w schronie szmery. Jedna i druga seria w otwór schronu, a po tym dwa granaty. W parę sekund ze schronu wydobywa się dym, kurz i duszące charczenie konających tam Niemców.''

Polskie natarcie na Monte Cassino załamało się po jednym dniu szturmu. 5. Kresowa Dywizja Piechoty straciła w kilkanaście godzin 51 oficerów, oraz 716 szeregowców i podoficerów. 3. Dywizja Strzelców Karpackich straciła 39 oficerów i 540 żołnierzy. W 48 godzin straty wyniosły 125 oficerów i 1838 żołnierzy.

Tu muszę wyraźnie podkreślić: celem ataku nie było samo wzgórze klasztorne, bo jego zdobycie - samo w sobie - nic nie dawało. Wysiłek Polaków był skoncentrowany na wyżej wymienionych wzgórzach, które pozwalały otoczyć Monte Cassino i dawały wgląd w głąb niemieckich pozycji. Tam właśnie toczyły się walki, a nie o klasztor.

Ale nawet jeśli pozycje niemieckie na samym Monte Cassino trwały, to ich prawa flanka zaczynała stopniowo pękać pod naporem wojsk francuskich, brytyjskich i amerykańskich.

14 maja 1944 roku na lewym skrzydle polskiego 2. Korpusu, brytyjski XIII. Korpus i Francuski Korpus Ekspedycyjny dokonały przełamania w Dolinie Liri. Wbrew obiegowej opinii, Francuski Korpus Ekspedycyjny nie składał się wyłącznie z Arabów. Cała 1. Dywizja była etnicznie francuska, w pozostałych jednostkach nie brakowało także białych francuskich mieszkańców kolonii, tzw. pieds-noirs. Powierzony im do opanowania teren to dzikie góry w dolinie Liri i masywem Petrella o wysokości 1500 metrów, na lewej flance osi ataku Polaków. Niemcy ten teren uznali za nie do przebycia przez współczesną armię ze względu na brak możliwości zaopatrywania posuwających się wojsk. Obsadzili go więc słabo, wystawiając tylko posterunki obserwacyjne. Francuzi sformowali marokańsko-tunezyjską improwizowaną grupę bojową złożoną z górali z Atlasu. Marokańskie patrole posuwały się nocą, likwidując nożami napotkane posterunki. W dzień szli wąwozami, niewidoczni dla niemieckich obserwatorów.

Wyruszyli 11 maja. W ciągu 6 dni pokonali około 30 kilometrów i w dniu 17 maja wyszli na niemieckie tyły. Linia Gustawa została przerwana. Niemcy związani walką z polskim i brytyjskim korpusem nie mieli już odwodów na załatanie tej wyrwy. Niemcy pchali w wyłom większość swojej artylerii, skierowali tam również sporą część 1. Dywizji Spadochronowej (m.in. cały 1. pułk) Sukces ten był oczywiście wspólnym dziełem - nacierający Polacy związali walką większość niemieckich sił - 9 batalionów, podczas gdy Brytyjczycy i Francuzi walczyli z pięcioma. Trzeba więc zawsze pamiętać, że był to wysiłek kolektywny, osiągnięty wspólnymi siłami czterech korpusów alianckich.

Dla Niemców oznaczało to załamanie obrony. Mimo ściągania kolejnych sił w rejon Linii Gustawa, oczywistym było, że nie powstrzymają Sprzymierzonych. Oddziały niemieckie na Monte Cassino były coraz bardziej wyczerpane i systematycznie spychane z kolejnych pozycji obronnych. Marszałek Albert Kesselring, obawiając się „małego Stalingradu”, nakazał wycofanie się. Rozkaz musiał jednak powtórzyć, bo jego żołnierze wcale nie zamierzali się wycofać i dalej chcieli walczyć...

Polski nasłuch przechwycił ten rozkaz i dlatego nakazano wznowić natarcie w kierunku Widma i San Angelo, trzymane przez II. batalion 100. pułku strzelców górskich. Polski nacisk przybierał na sile podczas drugiego szturmu 17 maja, szczególnie, że Polacy zmienili taktykę i uderzali niewielkimi oddziałami szturmowymi. 16 maja wieczorem 16. Lwowski Batalion Strzelców zajął ''Widmo'', z kolei od rana 17 maja 17. Lwowski BS atakował San Angelo, które zajęto dopiero następnego dnia. Gorzej poszło z obsadzonymi przez spadochroniarzy wzgórzami 593 i 569, które zajęto po ciężkim szturmie, okupionym wysokimi stratami, dopiero 18 maja. Potem udało się wyprowadzić skuteczne uderzenie na Massa Albaneta i wówczas zaatakować sam klasztor.

25 maja Polacy - siłami 18. Lwowskiego BS i 6. pułku pancernego im. Dzieci Lwowskich z 2. Brygady Pancernej - zajęli położone kilkanaście kilometrów dalej, na nowej linii obronnej - ''Linii Sengera'' - ufortyfikowane Piedimonte, górujące nad drogą nr 6. Wyłamanie tej pozycji pozwoliło uniknąć powtórki z Monte Cassino. Batalia była jednak kosztowna. Czołgi wylatywały na minach, rozbijały je pociski niemieckich armat, spadały w przepaść ze stromych dróg...

* * *

Niektórzy być może pamiętają mój rozpoczęty cykl o przyczółku pod Anzio, leżącym o 60 km na południe od Rzymu. Jeśli będzie zainteresowanie, chętnie dokończę opis tej kampanii. Przypomnę, że operacja ''Shingle'', rozpoczęta 22 stycznia 1944 roku, miała być odciążeniem dla wojsk alianckich walczących na Linii Gustawa, by wiązać niemieckie siły na jej tyłach. W decydującym momencie Alianci mieli uderzyć zarówno na Linię Gustawa, jak i z przyczółka na tyły niemieckie i doprowadzić do załamania się niemieckiej obrony.

Tyle teoria. Dowodzący amerykańskim VI. Korpusem pod Anzio generał John Lucas okazał się być tak straszliwie ślamazarny i niezdecydowany, że w krótkim czasie Niemcy - choć pierwotnie nie mieli tam prawie żadnych sił - zdołali zmobilizować się i zablokować przyczółek na pół roku. Pod Anzio zapanował pat, a Niemcy nazywali je złośliwie „samowystarczalnym obozem jenieckim”.

Zwycięstwo pod Monte Cassino pozwoliło na wyrwanie się z przeklętego przyczółka. Opracowany plan ''Buffalo'' zakładał, że siły z przyczółka uderzą prosto przed siebie na północny wschód, gdzie odetną drogę ucieczki niemieckiej 10. Armii w rejonie Valmontone. To doprowadziłoby do powstania kotła i zniszczenia poważnych niemieckich sił.

23 maja 1944 roku oddziały anglo-amerykańskie uderzyły na niemieckie pozycje wokół przyczółka pod Anzio. Niemcy i tak osłabili swoje oddziały otaczające przyczółek, ale stawili ciężki opór. Zażarte walki trwały dwa dni. Wieczorem 25 maja oddziały rozpoznawcze widziały już zapchane niemieckimi pojazdami Valmontone. Jednostki VI. Korpusu połączyły się z wojskami amerykańskiego II. Korpusu atakującymi od południa.

Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki.

Jednak w tym momencie do sprawy wmieszał się gen. Mark Clark, dowódca amerykańskiej 5. Armii. Chorobliwie ambitny i niebywale próżny pragnął uszczknąć coś dla siebie. Jego obsesją było zdobycie Rzymu i zapewnienie sobie wiecznej chwały. Dlatego też nakazał zmienić oś natarcia i uderzać prosto na Rzym. Rozciągnięte dywizje amerykańskie musiały nagle skręcić w lewo o 90 stopni i atakować na północ, co wywołało olbrzymi bałagan i korki. Dowódcy jednostek nie wierzyli, że można tak zmarnować wielką szansę. Clark zbywał ich protesty, mówiąc, że Niemcy nie dadzą rady stawić zorganizowanego oporu.

Niemcy o tym najwyraźniej nie wiedzieli i obsadzili znajdującą się na północ, zapasową linię obronną, zwaną ''Linią Cezara'', budowaną na wypadek wyłamania się z przyczółka pod Anzio. Była to TRZECIA - po Linii Gustawa i Linii Sengera - linia umocniona, która powstrzymała Aliantów. Tylko przypadek sprawił, że nie zamieniła się ona w kolejne cmentarzysko Aliantów. Alianckie patrole z teksańskiej 36. Dywizji Piechoty przypadkiem znalazły zapomnianą dróżkę, pozwalającą obejść niektóre niemieckie pozycje.

Jak więc widać z powyższego, samo zdobycie Monte Cassino wcale nie otwierało drogi na Rzym, bo Niemcy mieli przygotowane kolejne linie obronne, których jednak nie zdołali już należycie obsadzić.

Niemcy wycofali się z linii 2 czerwca w kierunku Rzymu. Odwrót był uporządkowany, a samo miasto ogłosili otwartym, co oznaczało, że nie będą go bronić. Była to jedyna ważniejsza stolica europejska, której Hynkel nie kazał bronić „do ostatniego żołnierza”.

Po południu w sobotę, 4 czerwca 1944 r. amerykańskie oddziały wkroczyły do Rzymu. Następnego dnia wszedł do niego tryumfalnie generał Clark.

Jego marzenie ziściło się. Był sławnym zdobywcą Rzymu, pierwszym od piętnastu wieków, który wkroczył od południa. Dumny niczym paw, chętnie pozował dziennikarzom do zdjęć na tle Kapitolu i Koloseum. Tablicę z nazwą miasta kazał zdemontować i wysłać do Stanów. Ale jego chwała trwała tylko przez jeden dzień.

6 czerwca 1944 roku rozpoczęło się lądowanie we francuskiej Normandii, spychając brutalnie front włoski na dalszy plan w mediach. Ani Rzym, ani tym bardziej Monte Cassino już nikogo nie obchodziły. Upiorny klasztor, zajmujący czołowe miejsca w gazetach przez minione pół roku, nagle rozwiał się niczym pył.

Im więcej lat od wojny mija, tym więcej historyków coraz śmielej przedstawia Monte Cassino jako owszem, sukces - ale niemiecki i przykład świetnie prowadzonej obrony w walce z przeciwnikiem, mającym ogromną przewagę. Na takim stanowisku stoi m.in. dr Katriel Ben Arie, historyk izraelski, który obronę Monte Cassino nazwał bohaterską (!). Wskazuje on m.in. że Alianci przystąpili do szturmów kompletnie nieprzygotowani. Generałowie alianccy prowadzili wojnę w rodzaju starcia z poprzedniego konfliktu: na wyniszczenie. Jednak nie mieli żadnego wyobrażenia na temat terenu walk i nie zapoznali się z polem bitwy. Oglądali go niemal wyłącznie z map i zdjęć lotniczych, które nie oddawały jego ciężaru. Górska topografia całkowicie niwelowała ich przewagę. Czołgi, ciężarówki, transportery - stały w korkach na nielicznych drogach, a sukces odniesiono dzięki... transportowi jucznemu na mułach, jakimi dysponował korpus francuski. Pchano całe bataliony w jeden punkt, co pozwalało Niemcom na ich dosłowne rozstrzeliwanie. Alianci woleli prężyć swoje muskuły i liczyć, że zwiększenie liczby dział pozwoli im osiągnąć sukces we frontalnych atakach. Bitwa ta obnażyła skostnienie i sztywność myślenia w głowach alianckich dowódców. Jedynie polscy oficerowie odwiedzali wysunięte stanowiska i towarzyszyli żołnierzom.

Dość znana jest anegdotka o niemieckim kapitanie i pilnującym go Amerykaninie. Niemiecki oficer dowodził sześcioma armatami przeciwpancernymi. „Jeśli jesteś taki twardy, to dlaczego ty jesteś w niewoli, a ja ciebie pilnuję?”, zapytał Amerykanin.

Niemiec odpowiedział, że jego armaty strzelały raz po raz do amerykańskich czołgów, nadciągających w kierunku jego pozycji. „W końcu skończyła nam się amunicja, a Amerykanom nie skończyły się czołgi”.

Warto tutaj dodać, że późniejsze analizy bitewne wskazały, że gdyby Clark kontynuował natarcie na Valmontone, to nie tylko doprowadziłby do zniszczenia niemieckiej 10. Armii, ale wkroczył do Rzymu parę dni wcześniej, wydłużając o kilka dni okres swej chwały. Wzięcie w kocioł 10. Armii nie pozwoliłoby Niemcom obsadzić nowych linii obronnych i ponownie wstrzymać natarcia.

Wypuszczone przez Clarka jednostki niemieckie spokojnie obsadziły kolejną linię obronną - Linię Gotów - i utrzymywały pozycje aż do kwietnia 1945 roku, uniemożliwiając wkroczenie Aliantom do Austrii i Bawarii jeszcze jesienią 1944 roku. Gdy w sierpniu 1944 roku Alianci lądowali w południowej Francji w ramach operacji „Dragoon”, front włoski jeszcze bardziej został zmarginalizowany i ogołocony z najbardziej wartościowych jednostek: większości dywizji amerykańskich i całego korpusu francuskiego.

Wielkie zwycięstwo na Monte Cassino pochłonęło 55 tysięcy alianckich żołnierzy - w tym 4199 Polaków i 6255 Francuzów - i nie zmieniło niczego w walce na froncie włoskim.

#iiwojnaswiatowa #gruparatowaniapoziomu #qualitycontent #historiajednejfotografii #wojna #historia #ciekawostki #ciekawostkihistoryczne #wojskopolskie #polska #montecassino #anders #wlochy #rzym
IIWSwKolorze1939-45 - Witam wszystkich na #wojnawkolorze następcy tagu #iiwojnaswiato...

źródło: 443717947_879274810880068_1538287455556830346_n

Pobierz
  • 5
  • Odpowiedz
Mapa: operacja ''Diadem''

BIBLIOGRAFIA:
Anders Władysław, ''Bez ostatniego rozdziału''
Ben Arie, Katriel, ''Bohaterska obrona Monte Cassino 1944''
Caddick Adams Peter, ''Monte Cassino. Piekło dziesięciu armii''
Gałęzowski Marek, ''Czy atak na Cassino miał sens?''
Kersten Krystyna, ''Rząd RP wobec mediacji brytyjskiej (styczeń-marzec 1944 r.)''
Molendowski Leszek, ''Bohaterstwo – wstyd i hańba! Francuski Korpus Ekspedycyjny we Włoszech''
Parker Matthew ''Monte Cassino''
Wańkowicz Melchior, ''Bitwa o Monte Cassino''
Wawer Zbigniew, ''Monte Cassino 1944'

Jeśli macie
IIWSwKolorze1939-45 - Mapa: operacja ''Diadem''

BIBLIOGRAFIA:
Anders Władysław, ''Be...

źródło: 347798759_147323571569243_6984772843783876263_n

Pobierz
  • Odpowiedz