O tym jak Węgier pomagał mi w Budapeszcie

Zbrojony_beton
Zbrojony_beton
Witajcie Mirki I Mireczki.
Chcę Wam opisać historię, która mnie spotkała na Węgrzech.

Zastanawiałem się czy warto o tym pisać publicznie ale po kilku dniach stwierdziłem, że naprawdę warto a nawet należy. W tym roku postanowiłem spędzić urlop z moją rodziną na Węgrzech a dokładnie w Budapeszcie i przeznaczyłem na


to 6 dni. Było wspaniale, wynająłem cały parter jednorodzinnego domu, do dyspozycji miałem duży taras z ogrodem a na terenie posesji miałem miejsce do parkowania samochodu. Okolica eleganckich, luksusowych domów z widokiem na góry, żyć nie umierać.
Pierwszy dzień po przyjeździe przeznaczyłem na rozpakowanie i aklimatyzację, drugi
poświeciłem na tor Formuły 1 - Hungaroring, na którym odbywały się oficjalne testy F1, oczywiście był tam R.Kubica (przywiozłem całe gigabajty zdjęć i filmów) a zwiedzanie Budapesztu rozpocząłem od trzeciego dnia.
Feralnego trzeciego dnia po powrocie na parking mój samochód powiedział: dalej nie jadę!!! Odpalał, ale obroty tańczyły, brakowało mocy, strzały z wydechu, smród paliwa. Po piętnastu minutach prób zdaliśmy sobie sprawę, że potrzebujemy pomocy. W Polsce interesowałem się wykupem assistance i u mojego ubezpieczyciela kosztowało nieco ponad 300 zł, ale przecież ja jadę tylko do Budapesztu a to zaledwie 370 km więc po co mi, (teraz już wiem po co).
Teraz przechodzę do tego co najważniejsze, mianowicie do potwierdzenia, że przyjaźń Polsko-Węgierska naprawdę istnieje, że nie są to tylko hasła internetowe, grafiki i memy, ona naprawdę żyje. Wystarczy zacząć rozmowę od Hello I am from Poland i już widać uśmiech na twarzy. Znalezienie osoby chętnej do pomocy zajęło nam około 5 min. Ja i mój syn stanęliśmy pod sklepem spożywczym i zagadywaliśmy mężczyzn o pomoc, na szczęście radzimy sobie z j. angielskim w stopniu komunikatywnym i jak się okazało Węgrzy mówią po ang. a młodzi to już chyba wszyscy. Pomógł nam Węgier o imieniu László około 35 lat, czytaj: Laslo. Bardzo dobrze władał angielskim. Po krótkiej rozmowie powiedział, że idzie po córkę i wróci do nas za 20 min. Zrobił jak powiedział co ciekawe nawet nie wątpiłem, że jest to jakiś wykręt. Sięgnął po swój telefon i zaczął dzwonić tu i tam, w końcu zaproponował nam holowanie do mechanika. Nie chciał przyjąć żadnych pieniędzy więc położyłem mu na siłę na fotelu, był z nami cały czas, tłumaczył z węgierskiego na angielski, dał mi swój telefon bym mógł porozmawiać z konsultantką ASO - chodziło o diagnozę kompem na miejscu. Napisał mi tekst po węgiersku dla mechanika. Przyszedł do mnie nawet na drugi dzień gdy ja byłem umówiony z mechanikiem. Był wyraźnie przejęty naszym problemem. Powiedział nam, że wie jak się czujemy bo gdy on był kilka lat temu w Polsce w Zakopanem zepsuł mu się samochód i wymieniał cały silnik.
Koniec końców był taki, że zabrałem auto do kraju lawetą. Ja mam w aucie instalacje gazową a to był dla mechanika kolejny problem i nikt nie dawał mi gwarancji jak długo to potrwa i ile będzie kosztować a awaria pechowo trafiła się w czwartek tuż przed weekendem, musiał bym przedłużyć rezerwację (kolejna kasa) a inny mechanik godny polecenia był kilkanaście kilosów dalej, więc kolejny problem z holowaniem.
Mimo najszczerszych chęci ze strony Laslo to było najlepsze rozwiązanie. Na pożegnanie zarecytowałem mu porzekadło: "Polak Węgier dwa bratanki i do tańca i do szklanki" co zresztą od razu zrozumiał i powtórzył po węgiersku. :)

Moi drodzy mam krótkie przesłanie: Jeżeli zobaczycie Węgra w potrzebie to nie zostawcie go na pastwę losu, zawsze można w jakiś sposób pomóc.