Wpis z mikrobloga

Wycieczka na WAT.
Pewnego dnia dowódca plutonu przekazał nam informacje, że jedziemy na tydzień do SPA. Każdy patrzył się na siebie, bo nie wiedział o co chodzi. W sumie fajnie by było, ale przecież to niemożliwe - pomyśleliśmy. Dowódca rozglądając się po naszych zdziwionych twarzach rzucił: No na WAT jedziemy! Ale zajebiście - pomyślałem. Tylko zaraz zaraz... Po co żołnierze na WACie? No jak ro po co? Dni otwarte mają i chcą pokazać, że nie są uczelnia wojskowa tylko z nazwy i my za tych żołnierzy będziemy tam robić - Odparł dowódca. Mogliśmy im wysłać BGSy, byłaby to najbardziej wojskowa rzecz na Wacie, ale i tak nie wiedzą jak je zawiązać. Plotki chodzili, że nawet jany mają na rzepy. No nic, spakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę.

Dzień pierwszy - przyjazd.

Przywitała nas grupa 5 Waciakow, która miała za zadanie zapoznać nas wstępnie że szkoła i odprowadzić do miejsc zakwaterowania. Nie wiem dlaczego mieli na sobie oporządzenie taktyczne - prawdopodobnie chcieli osłabić nasze morale, ale widząc dwóch w miękkim obuwiu (jak się okazało mieli zwolnienie lekarskie), nie zrobiło to żadnego wrażenia. Poza tym wszyscy mieli na sobie Lubawe założona odwrotnie (magazynki mieli na plecach) oraz hełmy metalowe przekręcone tył na przód. Jak nam później tłumaczyli, ich główny taktyk wymyślił jak zmylić przeciwnika aby cały czas myślał że stoimy do niego tyłem, a tak naprawdę cały czas jest pod obserwacja. No normalnie harcerstwo jakieś - pomyślałem. Pewnie do odlania się, ściągają spodnie do kostek. Popatrzyliśmy chwilą na nich, później na siebie i wzięliśmy swoje 30 kg plecaki. Waciaki mówili że mają wózek widłowy na nasze bagaże, ale zmierzyliśmy ich litościwie wzrokiem. Gdy powiedziałem do kumpla, aby wziął mój plecak bo muszę szybko skoczyć się odlać, ten bez chwili zastanowienia wziął jednym ruchem dwa plecaki po 30 kg i poszedł przed siebie. Waciaki widząc to, szeptali między sobą "wooowww jaka moc u Panów!". Przed wejściem do pokoju, zostaliśmy uprzedzeni że z racji braku lepszych miejsc, mamy trochę surowy poziom zakwaterowania tj. taki jaki ma ich I rocznik. Okej, na pewno lepsze to niż spanie w lesie na szyszkach - odparliśmy bez refleksji. Waciaki zaciekawieni tym stwierdzeniem zapytali niepewnie czy mamy na myśli bytowanie, bo oni tylko słyszeli o tym z opowiada. No raczej kur...a. Odparłem z dumą i zamknąłem drzwi za sobą. Słyszałem później tylko podekscytowane szepty za drzwiami. Jak się okazało, warunki lepsze od naszych; pokoje dwuosobowe, łóżka wygodne i nawet wanna. Był tylko jeden problem, wanna była opracowana na potrzeby WAT i miała takie jakby czujniki obecności. Wg instrukcji na ścianie woda leciała tylko wtedy, gdy dwie osoby były w środku. Miało to niby zgrywać że sobą ludzi... w teamy. Już teraz zrozumiałem, o co chodziło gdy jeden Waciak powiedział do drugiego aby nie rozpychał się nogami dzisiaj wieczorem. Długo się nie zastanawiając, szybko rozwiązaliśmy ten problem. Wyjęliśmy płyty balistyczne z naszych kamizelek i ułożyliśmy na jednym miejscu w wannie. Każdy po dwie, co dawało w sumie 4 płyty o wadze ok 40 kg, czyli tyle ile jeden Waciak na masie.

Dzień drugi - rozpoczęcie.
Wstałem rano, bo obudziły mnie dziwne dźwięki zza okna. Spojrzałem przez zasłonę i zobaczyłem zaprawę Waciakow, pierwsze 3 roczniki miały aerobik, a czwarty i piąty zumbę.

Śniadanie odpuściliśmy, bo serwowali posiłki bez glutenu i kotlety sojowe - stąd pewnie u nich te problemy z siłą. Kumpel miał kilka konserw i pasztet, co w istocie zrobiło robotę na cały dzień.

Idziemy na zajęcia aby poznać jak żyje WAT. Zaczynamy od WFu - że względu na warunki bezpieczeństwa nie zostaliśmy dopuszczeni do udziału w nim, ponieważ nikt nie miał podkolanówek uciskowych i opasek na czoło. No #!$%@?, przynajmniej ominie nas ta parada równości - pomyślałem. Obserwowaliśmy ich w różnych ćwiczeniach, a w międzyczasie poznawaliśmy ich normy zaliczeniowe. Dziwne trochę, bo drążek robili w parach, jeden drugiemu trzymając nogi. Najlepsza para miała 10 i chwalili się że pobili o 1 swój rekord sprzed pół roku. Zapytałem jak wygląda u nich bieg, a oni odparli że mają zamiennie 3 km lub 30 sekund skakanki. Mężczyźni najczęściej wybierali skakankę. Już materace są od nich twardsze.

Taktyka - chcieliśmy porozmawiać o zasadach ubezpieczeń marszowych, ale oni upierali się, że po to chodzą w kolumnie czwórkowej i trzymają się za ręce, aby było bezpiecznie. Nie mieliśmy już pytań.

Szkolenie ogniowe - ogólnie chyba nikt tam tego nie lubił. Każdy Waciak twierdził aby ograniczyć ich strzelania z dwóch do jednego rocznie, ponieważ przez huk wystrzałów budzą się w nocy z krzykiem. Gdy jeden z naszych powiedział, że mamy kilka strzelań miesięcznie, chcieli nas poddać badaniom psychologicznym. Później pytali skąd u nas tyle ślepej amunicji biedaki, a ja na to, że już tylko z ostrej walimy, to pytali co to znaczy "ostra".

Ogólnie było jeszcze parę przedmiotów ale szkoda pisać. Jakieś gender i stosunki międzyludzkie. Akurat to ostatnie też w parach, więc udaliśmy że mamy zatrucie pokarmowe. Wróciliśmy zrezygnowani do pokoju i tam zastała nas niespodzianka. Była u nas sprzątaczka i zobaczyła pozostawione płyty balistyczne w wannie. Zawołała do pokoju wszystkich dowódców pododdziałów i oficera dyżurnego aby zapytać, co to takiego. Nikt nie widział. Zabrano je i oddano do działu badawczego. Tam praktykowali waciaki z piątego rocznika i stwierdzili że to płyty chodnikowe z betonu - nikt tam jeszcze kevlaru nie znał. Zbliżał się wieczór, dobrze że to już ostatni dzień - cieszyliśmy się wszyscy. Jeden kumpel przyglądał się w lustrze jak daleko posunął mu się spadek masy, a inny próbował zmyć z siebie pumeksem zapach tego miejsca. Bał się, że jego własny pies go zagryzie, bo nie znosił zapachu damskich perfum, a na WAT wszyscy takich używali. Nagle ktoś puka do drzwi. Okazało się, że to 5 Waciakow przyszło się pożegnać i prosić o jakieś gifty na pamiątkę. Mówili co chwilę "daaj panie" Było nam żal, więc dawaliśmy im kolejno linijkę taktyczna, to myśleli, że to do zabawy z lampką nocną i wyświetlania wzorków na ścianie. Następnie kolega dał kompas, to myśleli że to wykałaczka w środku i zbili szybkę aby wyjąć igłę magnetyczna. Zaczęło być zabawnie, ale nie pokazywaliśmy im tego, w końcu byli już doświadczeni i tuż przed promocja. Następy był lighstick, to nie wiedzieli jak go rozświetlić. Kumpel go przełamał i dał jednemu, to przez 10 minut bawili się w Harry Pottera i udawali że rzucają jakieś zaklęcia. Zostało nam już tylko kilka łusek 12,7mm jeszcze po strzelaniu na poligonie w Biedrusku ale bałem się, że sobie krzywdę zrobią. Na koniec pomyśleliśmy sobie, że trzeba też ugościć ich po zmecholsku. Wyciągnęliśmy pierwsze 0.5l, zaprosiliśmy do stołu i rozlaliśmy kolejkę. Po pierwszej zaczynali sobie wyznawać miłość, a po drugiej 2 zasnęło, a 3 się porzygało. Powiedziałem do jednego kumpla, tego od plecaka, aby wyniósł ich na korytarz. Trzech wziął pod jedną rękę a dwóch pod druga. Rzucił ich zaraz za drzwiami i wsadził im do kieszeni po lightsticku, aby myśleli że rzucili zaklęcie na przeniesienie w czasie i przestrzeni. Leżeli tak jeszcze rano jak zbieraliśmy się do wyjazdu. Gdy wsiadaliśmy do autobusu, zrobili dla nas defiladę cała szkoła. Połowa #!$%@?ła na misia. Dobrze ze to już koniec.

  • 7