Wpis z mikrobloga

Nadopiekuńcza matka

Andrzej S. urodził się w 1954 roku. Jego mama była pielęgniarką, ojciec natomiast pracował jako inżynier budowy okrętów.

W podstawówce Andrzej ma kłopoty z koncentracją podczas nauki, dostaje szału gdy coś nie idzie po jego myśli. Mimo tego jest wzorowym uczniem i dumą rodziców.

Ojciec chłopaka umiera na raka płuc kiedy jego syn ma 11 lat. Wtedy matka całkowicie poświęca się synowi. Bierze dodatkowe prace, aby zapewnić mu dostatnie życie.

Andrzej S.: „O tym jak w cieplarnianych warunkach byłem wychowywany, niech świadczy fakt, że jedyne przykrości jakie mi utkwiły w pamięci z dzieciństwa, to włożenie pantofli na niewłaściwe stopy, co spowodowało nieopisaną radość kolegów i koleżanek ze szkoły, a mnie ze wstydu niemal wcisnęło pod ziemie.

Matka była nadopiekuńcza, mimo tego, że syn był już dorosłym mężczyzną wciąż traktowała go jak małego chłopca.

Andrzej S.: „Denerwowała mnie jej bezgraniczna dobroć i opiekuńczość, chciałem choć raz zadecydować o sobie. Do pasji doprowadzały mnie uwagi rodzaju: „włóż szalik, bo się przeziębisz”, „uważaj, nie wylej”, „nie poparz się”.

W szkole średniej jego kłopoty z przyswajaniem wiedzy nasilają się. Choć jest niezwykle inteligentny, nauka sprawia mu coraz większe trudności.

W III klasie ucieka z domu, ale po miesiącu wraca, twierdząc, że było mu żal matki.

Zmienia szkołę i wzorowo zdaje maturę. Matka chce by został inżynierem tak jak jego ojciec. Andrzej zdaje egzamin na Politechnikę Gdańską i rozpoczyna studia na wydziale budowy okrętów. Po pół roku je przerywa. Od nowego roku akademickiego rozpoczyna studia, tym razem na Politechnice Szczecińskiej, ale je również rzuca. W czasie studiów zdarzały się sytuacje, że matka odwiedzała profesorów, prosząc ich aby traktowali go wyrozumiale.

Andrzej S.: „Siadałem do książki z lękiem i zdenerwowaniem, kilkakrotnie czytałem te same zdania, aby zrozumieć ich sens. Uczyłem się znacznie wolniej niż koledzy z akademika.

W wieku 22 lat Andrzej rozpoczyna naukę w szkole policealnej. Tak, dobrze myślicie, z tej szkoły również rezygnuje. Matka na razie o niczym nie wie.

W Boże Narodzenie 1976 r. musi powiedzieć matce, że znów przerwał naukę. Jest zdenerwowany, wie, że będzie to trudna rozmowa. Siedzi przy stole i przecinakiem rozbija orzechy. W końcu – w okolicy 1 w nocy postanawia podjąć dręczący go temat. Kobieta już wie, że jej syn rzucił szkołę, kłócą się. Matka uderza go w twarz, jego okulary spadają. Kobieta kładzie się na kanapie, zaczyna płakać. Wtedy podejrzany zobaczył przecinak, którym wcześniej obierał orzechy. Podnosi go i zadaje kilka ciosów. Zezna „Bałem się, żeby nie spojrzała, bo zobaczy, że to ja, jej własny syn, zadaję jej ciosy”.

Przez kilka dni łykając relanium na uspokojenie pozbywa się ciała matki. Ciało poćwiartował – niektóre kawałki wrzuca do ubikacji, głowę, ręce i nogi wystawia na balkon. Kości stara się spalić – bezskutecznie. Przypomina sobie historię kolegi, który poparzył się zasadą sodową. Podejmuje próbę rozpuszczenia pozostałych części ciała. Udaje się.

Sąsiadom mówi, ze matka wyjechała do rodziny, rodzinę natomiast przekonuje, że matka akurat wyszła z domu.

Po pozbyciu się śladów po matce Andrzej S. prowadzi normalne życie. Spotyka się z kolegami, przyrządza w domu prywatki, chodzi nawet na kurs tańca towarzyskiego. Znalazł też swoją nową miłość, dziewczynie opowiada, że matka jest w Poznaniu.

31 maja 1977 r. o godzinie 12:20 elegancka, mocno pomalowana kobieta jak co miesiąc pojawia się na poczcie przy al. Wojska Polskiego, by odebrać rentę. W milczeniu podaje dowód osobisty i czeka na wypłatę gotówki. Kasjerka nie ma jednak odpowiedniej kwoty, prosi klientkę o drobne. Ta wciąż milcząc gestem ramion sugeruje, że nie ma. Urzędniczka jednak naciska, znów prosi o pieniądze. Ty razem klientka się odzywa. Pracowniczka poczty idzie na zaplecze, by tam rozmienić pieniądze. Ale głos klientki wzbudził w niej niepokój – był jakby męski – tym podzieliła się z kierownikiem, a ten wezwał milicję.

Kobieta, która od trzech miesięcy przychodziła na pocztę po swoją rentę okazała się mężczyzną. Na komisariacie zatrzymany przyznaje się do tego, że podrobił dowód osobisty swojej matki. Tłumaczy, że matka wyjechała, pozostawiając go bez pieniędzy – podrobiony dowód miał być sposobem na ich zdobycie. Milicjanci przeszukali mieszkanie podejrzanego – znaleźli kilkanaście kradzionych dowodów osobistych, czcionki drukarskie oraz jakieś chemikalia. Po kolejnych przesłuchaniach Andrzej S. w końcu przyznaje się do morderstwa matki.

Sala rozpraw pęka w szwach, każdy chce poznać historię matkobójcy. Na początku publiczność jest nastawiona wrogo do oskarżonego, z czasem to się zmienia. Ludzie zaczynają mu współczuć. On sam nie przejawia skruchy ani żalu z powodu tego co się stało. W pierwszym wyroku mężczyzna zostaje skazany na karę śmierci. Później wyrok zostaje zmieniony na 25 lat.

Podczas procesu okazuje się, że sąsiedzi oraz niektórzy z jego kolegów widzieli, że mężczyzna jest adoptowany. Sam Andrzej twierdził, że dowiedział się o tym dopiero po aresztowaniu. Ciężko teraz stwierdzić, czy mówił prawdę.

Andrzej S. jest wzorowym więźniem. Wielokrotnie nagradzanym przez władze penitencjarne. Dzięki doskonałej opinii w 1992 r. wychodzi na wolność po odsiedzeniu 13 lat.

W 2002 r. dziennikarka Gazety Wyborczej odnajduje Andrzeja. Nie chce jednak rozmawiać o matce, o tym co się stało, nie chce wracać do przeszłości. Ma żonę, jest ojcem. Jego bliscy nie wiedzą co zrobił w Wigilię 1976 r.

Obserwuj tag → #kryminalnyaz

#szczecin

Źródła:

az1zi - Nadopiekuńcza matka

Andrzej S. urodził się w 1954 roku. Jego mama była pie...

źródło: comment_KSxSnKSc6ColcDNrFho6BJOvmzEO55RO.jpg

Pobierz
  • 59
@Flypho i tak i nie. Może nie miał możliwości wyprowadzki? Ta nadopiekunczosc od 11 roku życia "ucięła mu jaja". Ja "trochę" go rozumiem, mam 34 lata, mieszkam tydzień w miesiącu z rodzicami i też czasem mnie szlag trafia. A katarek masz, a masz tu malinki, a spodnie ci kupiłam... Biorę ogromną poprawkę na wiek rodziców, ale mam chęć przygarnąć jakiegoś kota żeby go zaglaskali.