Wpis z mikrobloga

Nasz wielki wódz Anoncio pozdrawia, chciał, żebym to przekazał:
#przegryw #stulejacontent #rozwojosobistyznormikami #przemyslenia
Chciałbym podzielić się z wami tym co przeżywam, może będzie nieco przydługo, jednak wyciągam tu pewien bardzo ciekawy wniosek, który chciałbym przedyskutować z wami komentarzach.
Mam aktualnie 21 lat. Jeżeli miałbym opisać siebie w wykopowym slangu, jestem przegrywem. Co składa się na ten mój przegryw? Całkowity brak zdolności przebywania w towarzystwie, tzn nie potrafię poprowadzić normalnej rozmowy, nie wiem o czym rozmawiać z kimkolwiek. Stan taki utrzymuje się niemal odkąd pamiętam; już w przedszkolu byłem wykluczony z grupy, inne dzieci mnie biły i poniżały. Z racji, że mieszkam na wsi (co będzie ważne dla dalszej historii), w najbliższej okolicy jedyne przedszkole znajdowało się w tym samym budynku co wiejska szkoła podstawowa, toteż musiałem tkwić w tym środowisku przez niemal siedem lat. Siedem długich lat poniżania mnie i bicia. Z racji wątłej postury i całkowitemu brakowi talentów sportowych, niemal każdy WF był dla mnie gehenną. Pamiętam raz, jak będąc w piątej klasie podstawówki pobił mnie pierwszoklasista. Może i potrafiłbym dorównać mu sprawnością, ale od dzieciństwa było mi wpajane, że nie ma gorszej rzeczy, niż uderzyć kogoś. Ja nawet nie próbowałem oddawać, moją obroną było wówczas jedynie nieskuteczne zasłanianie się przed ciosami innych. Wmawiali mi ciągle, że pod żadnym pozorem nie mogę się bić, nawet kiedy ktos zaczyna, to mam uciekać, co dodawało mi łatkę tchórza.
Pomimo tych prześladowań, uczniem byłem bardzo dobrym. Miałem może średnią 5.4. W dużym stopniu była to zasługa mojej matki, która uważała, że albo będę uczył się najlepiej w szkole, albo nie zasługuję na nic, poza jedzeniem. Codziennie pilnowała mnie, żebym spędzał co najmniej kilka godzin przy książkach. Nie wolno było mi mieć żadnych innych zainteresowań poza szkołą. Dosłownie. Interesujesz się historią? A do szkoły Ci sie to przyda? Kiedy okazywało się, że nie, najczęściej byłem odciągany od swoich pasji, miała liczyć się dla mnie jedynie szkoła. No bo jak to, dziecko może mieć inne pasje niż nauka matematyki? Pamiętam, że w szóstej klasie zacząłem się buntować. Raz, że widziałem, że moja matka naprawdę przesadzała, że zatruwała mi życie, że nie miałem w ogóle czasu dla siebie, a dwa, że moje dobre oceny sprawiały, że moi klasowi prześladowcy jeszcze bardziej mi dokuczali. Przestałem się uczyć. O ile w domu wciąż musiałem siedzieć nad książkami, o tyle w szkole specjalnie oddawałem puste kartkówki, żeby dostawać gorsze oceny. I tak o ile w klasie piątej miałem wspomnianią średnią 5.4, tak już na koniec szkoły było to może 4.3, co moja matka mam wrażenie pamięta mi do dzisiaj.
Marzyłem o tym, że może gdy pójdę do gimnazjum moje prześladowania się skończą. O ja naiwny. Jako, że gmina w której mieszkam liczy zaledwie parę niewielkich wiosek, toteż wszyscy z mojej dotychczasowej szkoły poszli do tego samego gimnazjum co ja, oddalonego od mojego domu o jakieś 20 km. (wyobraźcie sobie te dojazdy zdezelowanym PKS-sem i wstawanie o 4:30 rano żeby zdążyć na 8;00 na zajęcia), toteż w mojej nowej klasie było sporo osób, które gnębiły mnie już wcześniej. Gimnazjum pamiętam jak koszmar. Bicie mnie, ponizanie, znęcanie jedynie się nasiliły. Był to też okres, kiedy pierwszy raz się zakochałem, ale jako klasowy śmieć nie miałem co liczyć na odwzajemnienie moich uczuć. Pamiętam ją dokładnie. Miała na imię Gosia, chodziła ze mna do klasy. Ja, kompletnie nie wiedząc jak się podrywa po prostu powiedziałem jej kiedyś o tym na przerwie. Wyśmiała mnie, rozgadała to wszystkim w klasie a ja po raz kolejny miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
Zauważyłem, że byłem wówczas bardzo uzależniony psychicznie od matki. Mówiłem jej dosłownie o wszystkim, nawet kiedy chciałem coś przed nią ukryć, kiedy chciałem mieć jakieś sekrety, i tak zawsze się jej wygadałem. W trzeciej klasie gimnazjum złamałem rękę jadąc na rowerze. Trafiłem na tydzień do szpitala, a od tamtego czasu zaczęła się istna gehenna. Przez niemal rok, nawet kiedy już zapomniałem że miałem to złamanie, nie wolno było robić mi dosłownie nic. Wychodzić z domu, nawet sprzątać pokoju ,,bo ręka musi się zrosnąć!", byłem traktowany dosłownie jak niepełnosprawny, matka nawet łóżko za mnie ścieliła. Ojciec pracował wówczas za granicą i widywałem go raz na trzy miesiące. Moja matka stosowała często szantaże emocjonalne, kiedy chorowała mówiła że to dlatego, że byłem niegrzeczny, albo robiłem coś nie po jej myśli.
Kiedy kończył się okres gimnazjum, ja chciałem iść do liceum, żeby móc jakoś rozwijać się w moim ukochanym kierunku, jakim była historia. Matka powiedziała, że chyba żartuję, że po technikum nie będę miał żadnego zawodu, a chyba żartuję, że pójde na studia, bo jej nie stać. Niemal cały czas byłem namawiany na zawodówkę, ostatecznie udało mi się wynegocjować technikum, gdzie mógłbym chociaż zrobić maturę. Technikum informatyczne oczywiście. Jednak nawet przez cały czas jego trwania byłem namawiany do przepisania się do szkoły zawodowej ,,bo od grania w gry jeszcze nikt pracy nie miał"- tak, ona myslała że informatyka to granie w gry.
Technikum było o tyle lepsze, że przynajmniej byli tam choć nieco dojrzalsi ludzie, którzy już mnie nie bili. Jednak wciąż byłem odrzucony przez klasę, często szykanowali mnie, dokuczali, raz nawet spuścili mi na przerwie powietrze z wszystkich kół w Seicento, które dostałem, by móc w ogóle dojeżdżać do szkoły. Wyobraźcie sobie to upokorzenie, kiedy wszyscy wychodzili do domów, a ja stałem tam i pompowałem te koła będąc nagrywanym przez kolegów z klasy. (dobrze w ogóle, że miałem pompkę obok zapasówki).
Kiedy skończyło się technikum, nie marzyłem o żadnych studiach. Tzn, marzyłem, ale wiedziałem, że moja matka ze swoją rentą i wypłatą ojca, który podjął pracę w Polsce nie pozwoli na opłacenie ich. Zacząłem szukać pracy. Jako, że w moich okolicach usługi niemalże nie istnieją, zatrudniłem się w fabryce prefabrykatów. Potrafiłem pracować po kilkanaście godzin dziennie w brudzie,deszczu, śniegu, hałasie i zapyleniu za niecałe 2,5 k miesięcznie. Nie miałem praktycznie czasu dla siebie, nie miałem nikogo bliskiego, wszystkie kontakty urwały mi się zaraz po szkole. CHciałem znaleźć nową pracę, jednak gdy tylko o tym wspominałem rodzicom, że chcę to zrobić, od razu naskakiwali na mnie, że gdzie ja tyle pieniędzy zarobię, że przecież to bardzo dobra praca (taaa, czy taka dobra to później powiem). Wytrzymałem tam pół roku. Nie wytrzymałem psychicznie, gdy oglądając zdjęcia moich znajomych, którzy podczas ferii zimowych ze swoimi dziewczynami latali sobie na zagraniczne wakacje, ja stałem 13 godzin w deszczu gdy na zewnątrz były niecałe 2 stopnie. Pamiętam, że miałem wówczas wysoką gorączkę, a wtedy zadzwonił do mnie z domu majster który powiedział, że mam zostać jeszcze dwie godziny, bo będę musiał załadować jednego tira. Następnego dnia miałem do pracy na rano. Cisnąłem pilotem od suwnicy w ziemię, poszedłem do domu. Piekło, jakie rodzice urządzili mi od następnego dnia pamiętam bardzo dokładnie. Matka od razu zachorowała, miała wysoką gorączkę, miałem znaleźć pracę w ciągu dwóch dni albo (tu cytat) wy***lać z domu. No to co zrobiłem? Znalazłem pierwszą lepszą. Na magazynie, za najniższą. Niby najniższa, niby rampa załadunkowa. Ale ja byłem szczęśliwy jak nigdy, że nie muszę moknąć i pracuję pod zadaszeniem. Ta sprawa pokazała mi jedynie, jak bardzo uzależniony jestem psychicznie od rodziców.
Jednak pracując tam przez ten rok, oglądając to jak moi dawni znajomi korzystają z życia, studiują, rozwijają się, zakładają rodziny, chciałem być tacy jak oni. Powiedziałem sobie, że muszę zacisnąć zęby. Powiedziałem rodzicom, że chcę studiować zaocznie, że chcę wyprowadzić się do Wrocławia, tam znaleźć pracę, wynająć jakąś stancję. Dosłownie potraktowali mnie, jakbym powiedział, że od dziś zamierzam hodować nosorożce- uznali to za tak abstrakcyjną i niemożliwą do zrealizowania wiadomość, że po prostu stwierdzili, że zwariowałem. Jakież było ich zdziwienie, kiedy pokazałem im list od rektora z informacją, że zostałem przyjęty. Wówczas też zacząłem szukać pracy we Wrocławiu, wciąż pracując jako magazynier. Rodzice robili dosłownie wszystko, żebym tylko tego nie zrobił. Zabraniali mi jeździć na rozmowy kwalifikacyjne, zabierali mi kluczyki od samochodu, używali takich argumentów jak ,,będziesz musiał sam ścielić sobie łóżko" (serio). Kiedy już udało znaleźć mi się pracę, nagle... Ojca zwolnili. Było to o tyle tragiczne, że zostawaliśmy w trójkę na rencie matki, która wynosiła kilkaset zł. Cóż mogłem zrobić w tej sytuacji... Pokornie wróciłem po tygodniu na ten magazyn, żeby rodzice mieli za co żyć. Ojciec kilka dni po tym znalazł pracę na tej samej fabryce, w której poprzednio pracowałem ja. Pomimo, że mi ciągle gadał że to wspaniała robota, wytrzymał tam jedynie miesiąc. Powiedział, że to kołchoz. Wrócił po miesiącu do swojej poprzedniej. Podejrzewam, że był to bluff z jego strony, tzn że zwolnił się sam, żebym ja nie wyjeżdżał.
Pomimo, że pracowałem wciąż na magazynie, to studia jednak podjąłem. Konkretnie historia na UWr. Na wykładzie z historii Śląska, mój profesor (swoją drogą prawdopodobnie jedyna osoba z długimi włosami, która jest jednocześnie łysa, studenci wydziału Nauk Historycznych na pewno wiedzą o kogo chodzi( ͡° ͜ʖ ͡°) ) powiedział zdanie, które było dosyć neutralne, ale mnie bardzo zabolało. Kiedy tłumaczył różnice między Dolnym, a Górnym Śląskiem w XIX wieku stwierdził, że Śląsk Dolny był wówczas bardziej zurbanizowany, uprzemysłowiony, mieszkała tam ludność bogatsza, niż na Śląsku Górnym, gdzie dominowały wioski i biedniejsza ludność. Jako, że we Wrocławiu funkcjonował wówczas jedyny uniwersytet w regionie, toteż nieliczni studenci ze Śląska górnego studiowali najczęściej tam. i wtedy padło zdanie, które postaram się sparafrazować ,,mieszkańcy Górnego Śląska po skończeniu studiów zostawali najczęściej autorytetami w swoich małych miejscowościach, księżmi, nauczycielami w wiejskich szkołach". Poczułem się, jakby to było o mnie. I taka jest prawda. Ja marzę jedynie o tym, nie, żeby mieć kupę kasy, żeby zdobyć stanowiska. Szczytem moich marzeń jest to, żeby nie musieć pracować fizycznie. Nawet po skończeniu studiów podejrzewam, że zawód nauczyciela byłby dla mnie szczytem marzeń za który dziękowałbym losowi.
Obecnie siedzę na wsi, nie mam kompletnie żadnych znajomych, nigdy nie miałem dziewczyny, nigdy nie bylem na żadnych wakacjach, nie licząc kolonii organizowanych przez Caritas w podstawówce. Oglądam moich znajomych, moją siostrę, która mieszka w mieście i jest utrzymywana przez swojego męża, który zabiera ją na egzotyczne wakacje. W porównaniu do nich jestem nikim. Coraz częściej upijam się, żeby nie myśleć o tym wszystkim, o tym, że nie potrafię nawiązywać normalnych relacji, że jestem takim gównem społecznym, które poza pracą w ogóle nie wychodzi z domu, bo i po co, skoro na tej wsi nic nie ma? Mam myśli samobójcze, jestem dosłownie wrakiem człowieka.
Podejrzewam, że mam chyba nawet jakąś chorobę psychiczną. Zresztą, znajomy z pracy wprost mi to powiedział. Po prostu jestem idiotą, a uważam się za pseudointeligentnego. Co mi po tym, że wydałem ksiażkę, skoro jedyne co zrobiłem, to zapłaciłem za jej druk? Nawet nie trafiła do sklepów, a raczej porozdawałem ją pomiędzy najbliższe biblioteki i rodzinę. Mam dość takiego życia. Po prostu dość. Każda próba zmiany mojego stanu jest sabotowana przez rodziców, którzy cieszą się, że syn siedzi ciągle w domu, bo ,,oni przynajmniej są spokojni". Nie chcę tak żyć, ale nie chcę też unieszczęśliwiać rodziców. Jestem zerem. Naprawdę sądzę, że coś z moim umysłem jest nie tak, bo to przecież niemożliwe, że każde środowisko odrzucałoby zdrowego człowieka. Piję już nawet codziennie. Czuję, jak staczam sie coraz bardziej. Prosty robol ze wsi marzący by być kimś. O tym, żeby poznać normalną kobietę już nawet nie marzę.
Wybaczcie, że rozpisałem się tak bardzo. Pozdrawiam tag #przegryw
Wybaczcie że długo. Chciałem po prostu komuś się wygadać.
  • 17
@Der_Deutscher_Kaiser: Serio? Że też są ludzie którzy poświęcają czas na pisanie takiego szitu. 2/10 dude

"Pamiętam raz, jak będąc w piątej klasie podstawówki pobił mnie pierwszoklasista" - jak to jest niby możliwe że jeszcze de fakto przedszkolak miałby odwagę podejść do starszego?( ͡° ͜ʖ ͡°) żeś #!$%@? nawymyślał srogo xD

"toteż wszyscy z mojej dotychczasowej szkoły poszli do tego samego gimnazjum co ja, oddalonego od mojego domu