P. J Habemus-Papa siedział w swoim biurze, wypełniając stosy dokumentów. Powietrze tu było ciężkie i pełne kurzu, krzesło niewygodne, a biurko podarowało już Habemusowi-Papie tyle drzazg, że mógłby z nich skleić model Mayflowera.
Powtarzał pod nosem, a w słowach tych znajdywały się echa przeszłych wydarzeń. Mianowicie niewolnica, którą Habemus-Papa sprezentował swojemu szefowi, Abercrombiemu Pitchforkowi okazała się chora na wenerie, i chętnie podzieliła się tą przypadłością z pryncypałem. I tak oto, w ramach zemsty Pitchfork przeniósł Habemusa z jego przytulnego biura w centrali, do podrzędnego magazyny w dzielnicy portowej, a co by się nie nudził to dołożył mu także przerażającą wręcz ilość pracy biurowej. P. J ledwo już tam wytrzymywał, a minęły dopiero 3 godziny!
— Przynajmniej ty mnie teraz pocieszasz — wyszeptał Habemus, po czym wyciągnął z kieszeni płaszcza średniej wielkości buteleczkę, z zawartością koloru lekko podbrązowiałego. Następnie podszedł do znajdującego się tuż obok drzwi stołka z parą kieliszków, napełnij jeden z nich zawartością buteleczki, po czym wypił jednym tchem.
— Trzeba będzie podejść do Ezekiela po więc... Nie zdążył Habemus-Papa dokończyć zdania, gdy do jego małego biura z impetem wpadł człowiek, aż ściany się zatrzęsły, a butelka wcześniej stojąca na stołku przewróciła się i wylewała całą zawartość. W drzwiach stanął mężczyzna z podłużną twarzą, brązowym wąsem, lekko łysawy. Twarz jego promieniowała powagą i pewnością siebie. Kruczoczarny płaszcz i monokl jeszcze ten efekt wzmacniały.
— Pitchfork... — wycedził P. J przez zęby
— Witam kolegę, khe khe. Widzę, że nie za bardzo odpowiada ci to biuro — odpowiedział kąśliwe Abercrombie, spoglądając na rozlany napitek
— Nie m..
— Przychodzę z propozycją, otóż na Wielkich Równinach powstają co rusz to nowe osady, osady które potrzebują siły roboczej. A jedna z nich jest szczególnie intrygująca, nazywa się Louis Colony.
— Wiem do czego zmierzasz, odpowiedź brzmi, nie. Wolę już to zapyziałe biuro i robotę przy dokumentach niż tą twoją propozycje — odpowiedział mu oburzony Habemus-Papa
— Powiedziałem „propozycja”? Mój błąd, bo to jest polecenie, służbowe tak dokładniej. No, za 2 dni masz parostatek do St. Joseph, tam przesiądziesz się na barkę. Powodzenia i udanych interesów.
Powiedział Pitchfork po czym zostawił Habemusa-Pape samego, stojącego nad rozlanym alkoholem, wpatrującego się w drzwi.
Niektórzy myślą, że Rosja zostanie z niczym po tej wojnie jeśli chodzi o tereny Ukrainy. Ja tylko przypomnę ile głowic nuklearnych ma Rosja. #wojna #ukraina
#kilofyirewolwery
Paul John Habemus-Papa
P. J Habemus-Papa siedział w swoim biurze, wypełniając stosy dokumentów. Powietrze tu było ciężkie i pełne kurzu, krzesło niewygodne, a biurko podarowało już Habemusowi-Papie tyle drzazg, że mógłby z nich skleić model Mayflowera.
— Cholerny Pitchfork, cholerna niewolnica, cholerny syfilis...
Powtarzał pod nosem, a w słowach tych znajdywały się echa przeszłych wydarzeń. Mianowicie niewolnica, którą Habemus-Papa sprezentował swojemu szefowi, Abercrombiemu Pitchforkowi okazała się chora na wenerie, i chętnie podzieliła się tą przypadłością z pryncypałem. I tak oto, w ramach zemsty Pitchfork przeniósł Habemusa z jego przytulnego biura w centrali, do podrzędnego magazyny w dzielnicy portowej, a co by się nie nudził to dołożył mu także przerażającą wręcz ilość pracy biurowej. P. J ledwo już tam wytrzymywał, a minęły dopiero 3 godziny!
— Przynajmniej ty mnie teraz pocieszasz — wyszeptał Habemus, po czym wyciągnął z kieszeni płaszcza średniej wielkości buteleczkę, z zawartością koloru lekko podbrązowiałego. Następnie podszedł do znajdującego się tuż obok drzwi stołka z parą kieliszków, napełnij jeden z nich zawartością buteleczki, po czym wypił jednym tchem.
— Trzeba będzie podejść do Ezekiela po więc...
Nie zdążył Habemus-Papa dokończyć zdania, gdy do jego małego biura z impetem wpadł człowiek, aż ściany się zatrzęsły, a butelka wcześniej stojąca na stołku przewróciła się i wylewała całą zawartość. W drzwiach stanął mężczyzna z podłużną twarzą, brązowym wąsem, lekko łysawy. Twarz jego promieniowała powagą i pewnością siebie. Kruczoczarny płaszcz i monokl jeszcze ten efekt wzmacniały.
— Pitchfork... — wycedził P. J przez zęby
— Witam kolegę, khe khe. Widzę, że nie za bardzo odpowiada ci to biuro — odpowiedział kąśliwe Abercrombie, spoglądając na rozlany napitek
— Nie m..
— Przychodzę z propozycją, otóż na Wielkich Równinach powstają co rusz to nowe osady, osady które potrzebują siły roboczej. A jedna z nich jest szczególnie intrygująca, nazywa się Louis Colony.
— Wiem do czego zmierzasz, odpowiedź brzmi, nie. Wolę już to zapyziałe biuro i robotę przy dokumentach niż tą twoją propozycje — odpowiedział mu oburzony Habemus-Papa
— Powiedziałem „propozycja”? Mój błąd, bo to jest polecenie, służbowe tak dokładniej. No, za 2 dni masz parostatek do St. Joseph, tam przesiądziesz się na barkę. Powodzenia i udanych interesów.
Powiedział Pitchfork po czym zostawił Habemusa-Pape samego, stojącego nad rozlanym alkoholem, wpatrującego się w drzwi.