Wpis z mikrobloga

Czołem Mireczki. Niedawno pisałem w tym wpisie o możliwości kontynuacji tej historii. Otóż tak. Moja prababcia niestety nie była w posiadaniu tekstu, co przyczyniło się do przesunięcia uzyskania tekstu w czasie. To co teraz posiadam dostałem od potomków Pana Andrzeja. To co napisał Pan Andrzej ciężko nazwać pamiętnikiem. Nie zawiera on osobistych przemyśleń, itp. Jest to suchy opis faktów które miały miejsce w jego życiu w ciągu trwania całej wojny. Jest to dość lichy materiał ponieważ jest spisany na 24 kartkach A4. Został on spisany w 1997 roku, a na wstępie jest napisane że kieruje to do kroniki rodzinnej i daruje ten spis pewnej osobie z rodziny. Dlatego też istnieje wielkie prawdopodobieństwo że nie opublikuję tego tekstu.

Tekst składa się na krótki wstęp, opis życia przedwojennego, walki w kampanii wrześniowej, służbę w AK, aresztowanie, obóz koncentracyjny, wyzwolenie i zakończenie.

We wstępie jest ogólny opis agresji III Rzeszy i ZSRR na Polskę. Opis życia przedwojennego mówi sam za siebie. W walkach w Wojsku Polskim jest wspomniana bitwa pod Sądową Wisznią. Jeśli chodzi o służbę w AK to najwięcej jest o walce z Własowcami którzy rabowali i gwałcili okoliczną ludność. Teraz dochodzimy do wspomnień o których mamy największe pojęcie, czyli aresztowanie, obóz i wyzwolenie.

Mój pradziadek napisał że to Bogdan z Maksem załatwili niemieckiego żołnierza. Z kolei Pan Andrzej pisze że to Bogdan z Danem tego dokonali. Zabity niemiecki żołnierz był Własowcem, czyli Rosjaninem w służbie III Rzeszy. W tym momencie jest wspomniany mój pradziadek z imienia i nazwiska, pierwszy i ostatni raz. Później mówi o nim "kolega". Kiedy zostali wyprowadzeni z chlewu, a cała wieś została spędzona na drogę, to padł rozkaz "ersehiessen" (rozstrzelać). Nie ma szczegółowego opisu tortur, lecz są one wspomniane. Tutaj umieszczę fragment który pokazuje jak różne obietnice składali Niemcy Panu Andrzejowi i mojemu pradziadkowi. Mojemu pradziadkowi obiecano wolność w zamian za przyznanie się.

...na początku nie rzucili się na mnie jak dzikie zwierzęta ale bardzo uprzejmie i grzecznie przywitali mnie, chcieli częstować papierosem, prosili, żeby usiąść, itp. Zagaili rozmowę, podkreślając, że oni rozumieją i doceniają moje bohaterstwo i jeżeli będę z nimi szczerze rozmawiał - no to co prawda do domu mnie nie puszczą, ale skierują do łagrów, gdzie spokojnie przeczekam wojnę.

Opowiadałem im różne bzdury o partyzantce radzieckiej i nic więcej.

Zdenerwowani, że im nie chcę nic konkretnego powiedzieć, związali mnie tak, jak Bohun związał Zagłobę...


Później jest fragment o myśli samobójczej i butelce w celi co jest wspomniane w pamiętniku. W wersji mojego pradziadka, to on odwiódł go od samobójstwa. Z kolei sam zainteresowany pisze że usłyszał głos wewnętrzny żeby tego nie robić.

Dowodem na to jakim ścierwem byli Rosjanie jest to że niektórzy Własowcy twierdzili że są świadkami jak Pan Andrzej zabija innego Własowca, "a ten dureń" oświadczył że zabójstwo miało miejsce w zupełnie innym miejscu. Niestety Niemcy postawili Pana Andrzeja przed Własowcami i wszyscy zgodnie stwierdzili że to on zabił ich kamrata.

Też przy okazji odbiegnę od Pana Andrzeja i wspomnę o fragmencie z pamiętnika. Jest tam napisane że jeden z niemieckich żołnierzy włożył młodemu chłopakowi do kieszeni kompas, a zaraz po tym drugi żołnierz go przeszukał, znalazł kompas i dokonał egzekucji. Od prababci się dowiedziałem że to był radziecki kompas. Wnioski nasuwają się same.

Później są wspomniane tortury i pobyt u Gestapowców. Wszystko się zgadza.

Starałem się udawać nierozgarniętego chłopca ze wsi i mam wrażenie, że mi to dużo pomogło.


Pojawia się też dwudziestodolarówka. Pan Andrzej i mój pradziadek będąc skierowani do czyszczenia samochodu znaleźli dwudziestodolarówkę. W wersji mojego pradziadka ten banknot został na swoim miejscu, nieruszony. Pan Andrzej twierdzi że banknot zmietli razem ze śmieciami do kosza.

Później są wspomniane prace w Katowicach i planowana ucieczka która się nie powiodła przez wywiezienie do Niemiec. Mój pradziadek pisze o kopaniu fundamentów pod fabrykę, Pan Andrzej o budowie budynków mieszkalnych.

Zostali wywiezieni w góry Harz, okolice Nordhausen, wszystko się zgadza.

Nie myślcie, że przyjechaliście na wczasy, przyjechaliście do ciężkiej pracy. Jeżeli jest między wami Żyd, to ma prawo żyć jeden miesiąc, ksiądz trzy miesiące, pozostali sześć miesięcy. Módlcie się żebyśmy wygrali wojnę, wówczas będziecie mogli tu pracować do końca życia, jeżeli przegramy - z wami będzie koniec. Nie ma stąd powrotu. Gestapo wszystko wie, nawet to co wy myślicie".


Pan Andrzej pisze że stracił 1/3 swojej wagi i miał myśli samobójcze.

Później jest wspomniana praca w tunelach, praca przy wywozie gruzu, ucieczka w góry Harz i wyczekiwane wyzwolenie.

Wytworzyła się bardzo nieprzyjemna atmosfera w wąwozie w bezpośrednim sąsiedztwie z Niemcami, przecież mogli nas wystrzelać i to nas zmusiło do desperackiego przedarcia się przez front na stronę amerykańską. Jakież to było przeżycie! Wykorzystując nierówność terenu, tyralierą, skokami pod gradem kul armatnich i karabinowych z obu stron, parliśmy na przód, zdobywając "wolność", do której tak bardzo tęskniliśmy, której tak bardzo pragnęliśmy i dla której umieraliśmy na tej niemieckiej ziemi. Nie wszystkim jednak dopisało szczęście, część z naszej grupy zdobyło wolność, ale niestety nie tę ziemską, odeszli bezpośrednio do nieba z płaczem i skargą na los, który przygotował człowiek człowiekowi.


Później pisze o podróży z kolegą rowerami na zachód w obawie że front może się cofnąć, lecz w końcu wrócili do Nordhausen, zamieszkali w opuszczonym hotelu i tam mieszkali do końca maja. Zakładam że tym kolegą był mój pradziadek, gdyż mój dziadek mówił mi o pięknym niemieckim rowerze przywiezionym przez pradziadka z Niemiec, który wisiał na ścianie w szopie.

Pod koniec maja Amerykanie przewieźli nas do obozu "Dora", gdzie przebywałem prawie do końca czerwca. Podczas pobytu w obozie "Dora", po przewiezieniu nas z Nordhausen miałem bardzo przykry wypadek. Umieszczono nas w baraku (około 200 osób), w którym między innymi było dużo warszawiaków. Między nimi był jeden awanturnik, który sterroryzował cały barak i bił i mordował jego mieszkańców. W przeddzień naszego przyjazdu do baraku tak pobił swego kolegę, połamał mu żebra, że musiano go zabrać nieprzytomnego do szpitala. Ludzie przerażeni ustępowali mu z drogi, tolerując jego wybryki. W drugim dniu po przyjeździe przywieziono z centralnej kuchni obiad i blokowy zaczął rozdawać ludziom ustawionym w kolejce. W pewnym momencie ten szaleniec wyrwał chochlę blokowemu i zaczął sam rozdawać obiady. Rozdawanie polegało na tym, że kto mu się podobał dostawał obiad, a kto mu się nie podobał dostawał chochlą w głowę i musiał uciekać. Ja dostałem obiad, ale mój kolega nie. Na moją interwencję szaleniec chwycił młotek i chciał mnie uderzyć w głowę. Błyskawicznie wyrwałem mu młotek z ręki. Wówczas pobiegł do swojego pokoju, a ja wróciłem do swego. Za chwilę przybiegł z wielką furią, uzbrojony w nóż sprężynowy. Moi koledzy przerażeni uciekli przez okno. Zostaliśmy sami. Szaleniec skoczył w moim kierunku i oświadczył, że mnie tym nożem przybije do ściany, wykonując błyskawiczny ruch, ale ja byłem szybszy. Wywiązała się rozpaczliwa walka w wyniku której powaliłem go na łóżko i ścisnąłem mu rękę z nożem tak mocno, że bez trudu nóż zdobyłem. Przyznam się, że byłem wściekły i miałem chęć dać mu dobrą nauczkę, ale on zaczął tak rozpaczliwie wołać pomocy, że przybiegli jego koledzy i wówczas on uciekł. Odtąd skończyło się jego panowanie, a ja zostałem przypadkowym bohaterem, dzięki swej sprawności fizycznej.

W 1945 r., w pierwszych dniach lipca wróciłem do kraju, za którym tak bardzo tęskniłem. Ze łzami w oczach witała mnie rodzina, sąsiedzi i znajomi.


Po wojnie Pan Andrzej skończył studia i został nauczycielem. Wyjechał na północny-wschód Polski i tam dożył kresu swoich dni.

Ciekawostką jest też to że Pan Andrzej i mój pradziadek, pomimo swojej przyjaźni, byli cichymi rywalami o względy mojej prababci. Kto wygrał to chyba wiadomo ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Wiem że nie jest to rzecz której oczekiwaliście, ale ta obozowa historia uczy mnie że nawet okruchami nie powinno się gardzić. Pozdrawiam.

#pradziadekkingszajsa #historia #iiwojnaswiatowa
  • 1