Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
tl;dr Mirki, powiedzcie mi, czy faktycznie praca w korpo jest taka beznadziejna jak w moich doświadczeniach?

Sprawa wygląda tak - jeszcze nie skończyłam studiów, kiedy zaczęłam dostawać różne zlecenia od znajomych, dalszych znajomych i osób, którym zostałam polecona. W sumie bez żadnej większej refleksji po studiach zostałam freelancerką i trwa to do dzisiaj, dobrych parę lat. Nigdy nie dawałam nigdzie ogłoszeń, a mimo tego klientów nigdy nie brakowało. Nie żądałam nigdy dużej kasy (choć może i mogłabym), więc bogata nie jestem, ale też nigdy nie miałam problemów, żeby związać koniec z końcem. Bardzo mi odpowiada swoboda takiej pracy. Oczywiście trzeba umieć się zmobilizować, plus dobrze organizować sobie czas (nie brać za dużo rzeczy na raz itp.), ale za to nikt się nie wtrąca do tego co robisz. Masz gorszy dzień, musisz coś załatwić - spoko, o ile z niczym nie zalegasz, robisz sobie wolne. Zmęczysz się - w każdej chwili możesz zrobić sobie przerwę, iść na spacer, ugotować coś do jedzenia, uciąć sobie drzemkę. Oczywiście zdarza się, że zarywasz noc czy tam pracujesz w weekendy, ale człowiek ma przynajmniej poczucie, że sam decyduje o swoim czasie i swoim życiu.

No i teraz problem, bo zaczynam się zastanawiać, jak długo jestem w stanie to ciągnąć. Boję się trochę, że np. pewnego dnia zabraknie zleceń. Nie płacę żadnych składek (NFZ mam dzięki uczelni, na której robię doktorat, ale składek emerytalnych już za mnie nie zapłacą, czyli mogę albo pracować do śmierci albo umrzeć pewnego dnia z głodu). Oszczędności też jakichś wielkich nie mam. Zakładać działalność trochę się boję, bo co jeśli zabraknie mi pewnego dnia na ZUS? Nie mam aż takiego marginesu, żeby się tym nie martwić i spać spokojnie.

Przechodząc do rzeczy - zastanawiam się, czy nie zmienić jednak trybu życia. ALE ciężko mi się przemóc, bo zdarzyło mi się kiedyś pracować w korpo przez 3 miesiące i niestety było to fatalne doświadczenie. Wyjechałam wtedy za granicę i musiałam mieć na początek coś w miarę stałego, żeby pokryć wszystkie początkowe opłaty (mieszkanie, różne ubezpieczenia itp.), a kraj taki, że niestety oszczędności w złotówkach nic tam nie znaczą. Dzięki temu, że koleżanka mnie wprowadziła do firmy, w której sama pracowała, mogłam zacząć praktycznie od samego przyjazdu. Niestety:

- płaca była bardzo niska. Tu trochę moja wina, że nie sprawdziłam i nie porównałam z innymi firmami, bo zaufałam koleżance. Niestety praca, w której wymagają od ciebie perfekcyjnej znajomości trzech języków i solidnej wiedzy lingwistycznej za niewiele ponad minimalną bardzo nadwyrężyła moją motywację (jakbym się dobrze zakręciła, dostawałabym więcej za rozdawanie ulotek)
- praca na tzw. openspejsie. Ciężko się skoncentrować, bo hałas, jednocześnie człowiek boi się poruszyć, żeby nie zwrócić na siebie uwagi. Dwa biurka dalej siedział mój szef tak że mógł się non-stop gapić w mój monitor. Nie wiem czy miało mi to pomóc, ale jedyny rezultat był taki, że chodziłam cały czas zestresowana
- godziny pracy od 9 do 19 - niby w środku była przerwa na lunch, ale i tak po 4-5 godzinach moja efektywność spadała praktycznie do zera. Ostatnią godzinę całą energię poświęcałam na udawanie, że coś robię, przełączanie tabelek czy tam coś, bo zwyczajnie nie byłam w stanie niczego z siebie wykrzesać. Nie wiem, może to ja jestem beznadziejna i się po prostu nie nadaję, ale tak było. W normalnych warunkach zrobiłabym sobie 2-godzinną przerwę i pracowała dalej, albo po prostu nie siedziała 10 godzin przed kompem, bo moim zdaniem mija się to z celem. No ale cóż
- mimo że niby open space, to i tak po 3 miesiącach znałam tylko 3 osoby: głównego szefa (tego który siedział praktycznie obok mnie), koleżankę, która mnie zaprosiła do tej firmy i jeszcze jedną osobę, która niby miała mnie wprowadzić w moje zadania. To niestety wszystko, nikt mnie nigdy nie zagadał, nikt się nie uśmiechnął, wszyscy odwracali wzrok i mnie olewali
- niestety wprowadzenie do moich zadań ("szkolenie") trwało dosłownie 20 minut, po czym dostałam informację, że jeśli czegoś nie rozumiem, to mam pytać. Miałam wątpliwości w wielu rzeczach, więc tak, owszem, pytałam, najczęściej mailowo. Rezultat był taki, że szef mnie wziął na dywanik i powiedział, że mam nie zawracać głowy swojej przełożonej, bo ona ma swoje zadania i nie może mi ciągle pomagać. >_<
- co do innych zadań - robiłam parę rzeczy po osobie, która pracowała tam przede mną. To co zostawiła, roiło się od błędów, myślałam, że oszaleję, bo praktycznie wszystko trzeba było robić od nowa. Klienci, z którymi czasem miałam kontakt narzekali na problemy (oczywiście ja dostawałam po głowie). Nie wiem jak można pozwolić na coś takiego, pozwalać korzystać z produktu, który nie jest w ogóle sprawdzony. Z drugiej strony rozumiem osobę, która pracowała przede mną, pewnie tak samo jak ja miała 0 wsparcia, wszyscy mieli w nosie co robi, byle wyrabiać się na (bardzo krótkie) dedlajny
- na które ja niestety notorycznie się nie wyrabiałam. W pewnym momencie przestałam rozumieć sens ich istnienia, bo zwyczajnie się nie dało, jeśli nie chciałeś zrobić połowy rzeczy totalnie byle jak.

Z tego co wymieniłam najbardziej wkurzało i demotywowało mnie podejście "byle jak, byle zrobić", i to praktycznie do wszystkiego, bo jak patrzyłam na rzeczy robione w innych działach, było dokładnie to samo. To kompletnie nie moja bajka.

No i teraz pytanie - co zrobić? Czy to ja miałam po prostu pecha, czy tak wygląda praca w każdej większej firmie/korpo? Czy to ja się nie nadaję i po prostu nie potrafiłam się przystosować? Powinnam szukać normalnej pracy, czy zostać przy tym co robię i kombinować jak zarobić więcej?

#korposwiat #pracbaza #korpo

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: dope
  • 9
Co wlasciwie sie robi w korpo? Albo co Ty wlasciwie robilas w korpo? Zawsze slysze ten zwrot i zastanawiam sie jak to wyglada, siadasz przed komputerem, pokazuje sie pulpit i... co?
, ale składek emerytalnych już za mnie nie zapłacą


@AnonimoweMirkoWyznania: Spoko i tak nie będziesz miała emerytury i tak, więc co za różnica? XD

btw. czy czasem uczelnia nie płaci za doktoryzacje? Kiedyś chyba doktor miał zajęcia dla studentów i dostawał za to hajsy?