Wpis z mikrobloga

W zeszły wtorek pożegnałem moją mamę. 2 lata temu prosiłem o wsparcie gdy szła na operację. Opiszę Wam tę historię, może komuś się przydadzą informacje lub ktoś będzie chciał o coś zapytać. W lipcu 2 lata temu, mama dowiedziała się o raku jelita grubego. Od tego momentu wszystko szło jak należy tzn: niebieska karta, wybór szpitala (uniwersytecki w Krakowie), naświetlania z chemią i w końcu sama operacja (listopad). W dzień wypisu mama źle się czułą, więc poszliśmy do ordynatora zapytać czy wszystko w porządku. Wezwał szefa piętra, który zapewnił nas, że mamę wypisują w wyśmienitym stanie. Jak tak to ok. Na drugi dzień wieczorem wzywamy karetkę, noc mama przeleżała w miejscowym szpitalu. Rano badania i o 14tej informacja, że muszą operować bo coś się dzieje. Chcieliśmy mamę przewieźć do Krakowa, ale w telefonicznej rozmowie powiedzieli, że jej nie przyjmą, że trzeba rano przez przychodnię itd. Nasi lekarze powiedzieli, że do rana mama nie przeżyje. Operacja trwała prawie 3 godziny. Ropień, zapalenie otrzewnej, czyszczenie, nowa stomia i po operacji sepsa na intensywnej terapii. Masakra. Organizm wyłączył praktycznie wszystkie ważne organy. Na oiomie mama leżała prawie miesiąc, po wybudzeniu opowiadała jakie miała schizy w trakcie. Po przeniesieniu na oddział wewnętrzny - rehabilitacja i nauka chodzenia. Po operacji wycięcia nowotworu miała wrócić na dokończenie chemii lecz niestety zrobiła to dopiero pół roku później. W tym czasie jeszcze kilka razy leżała na wewnętrznym, gdyż przez zrosty na jelicie miała komplikacje z trawieniem. Po tych przejściach mama wróciła do Krakowa na chemię. Przy badaniu tomografem, niechcący zahaczono o płuca. Coś ich zaniepokoiło, więc drugie badanie dokładne i co? Drobno komórkowy rak płuc.Klika guzów nie do operacji. Decyzja chemia. Okazało się, że nie zbadali nowotworu jelita (jak to mówili: za mało raka w raku) więc dostawała słabszą chemię. Po całej serii kolejne badanie i niestety wszystko urosło. Kolejna decyzja: spróbujemy naświetlań. Po kilku seriach lekarz na Prokocimiu przerwał naświetlania bo nie dawały żadnej poprawy. Więc ładujemy ciężką chemię. Po dwóch seriach mama czuła się już bardzo źle. Do trzeciej jej nie zakwalifikowali i kazali jechać do szpitala im. Jana Pawła II i powiedzieć, że mama źle się poczuła w drodze na chemię, bo oni nie mogą załatwić karetki bo procedury. W szpitalu na SORze zrobili jej USG i wyszło, że ma mało płynu w płucu, Po 8 godzinach szukania dla niej miejsca podjęliśmy decyzję, że wracamy do domu. Na drugi dzień pojechaliśmy do miejscowego szpitala. Na badaniu USG mama chciała się położyć (do tej pory w tej pozycji miała badania) a lekarz kazał jej siedzieć. Nagle zonk bo w płucu było ponad 1,5 litra wody. Od dłuższego czasu miała tętno ok 140 a po ściągnięciu spadło do 90. Od tamtej pory traciła już siły, do chemii się nie bardzo nadawała. Byliśmy nawet na konsultacji w Nowym Sączu gdzie lekarz z Kielc rozkręcił bardzo dobry oddział onkologii, dowiedzieliśmy się co dalej robić, ale nie było szans na dostanie się do tego szpitala. Po powrocie mama przestała praktycznie chodzić i zaczęła mieć kłopoty z mową. Zapytałem wujka Google o taki problem i wyskoczyło mi, że może to być polineuropatia po chemii. Pani doktor z Krakowa odrzuciła tę teorię i zasugerowała mały udar. Znajoma neurolog zleciła rezonans mózgu. I kolejny zonk: przerzut raka. Guz. Na drugi dzień byliśmy już na Neurologii w Kielcach. Lekarze podjęli decyzję o usunięciu guza bo miał ładny kształt i był usadowiony w łatwym do usunięcia miejscu. Po operacji mama czułą się w miarę ok. Po kilku dniach lekarze zasugerowali przeniesienie mamy do szpitala w Czerwonej Górze by zrobić "talkowanie" płuca, żeby nie zbierała się woda. W dzień przenosin mama już czuła się źle, w nowym szpitalu siedzieliśmy przy niej do wieczora, na noc ją uśpili. Rano tata zadzwonił, że chyba jest lepiej bo zjadła śniadanie. Mimo to pojechaliśmy z siostrą do niej i okazało się, że czekała na nas bo po 10 minutach od przyjazdu zmarła. W sumie wiedziałem, że kiedyś to nastąpi i od początku choroby mówiłem sobie, że muszę zrobić wszystko by nie umierała sama i na szczęście się udało. Był piątek 9 sierpnia. Po weekendzie kremacja i we wtorek pogrzeb. Od dowiedzenia się o chorobie minęło dokładnie 2 lata. Lekarze twierdzą, że rakiem pierwotnym był rak jelita grubego, reszta to przerzuty, ja myślę, że rak płuc był drugim pierwotnym a jelito było wyleczone. No ale to gdybanie tylko. Mama miała 70 lat. Trochę za mało. Myślę, że spokojnie kilkanaście lat temu mogła zrobić kolonoskopię, tym bardziej, że jej mama też miała tego raka. Ja mam dziś 45 i w najbliższym czasie czeka mnie ta przygoda. Reasumując: ciężko jest po jej śmierci bo miałem z nią naprawdę wspaniały kontakt, była zajebistą babcią dla moich dziewczyn. Badajcie się mirki bo warto wcześniej wykryć jakieś nieprawidłowości. I miejcie kontakt z rodzicami bo nigdy nie wiadomo kiedy odejdą.
#rak #nowotwory #zdrowie #mama #choroby #zalesie #sluzbazdrowia
  • 15
@soldado U Mnie był rak trzustki. Co najlepsze sąsiad onkolog wypisał moją mamę ze szpitala bez leków i skierowania do hospicjum. Tak jak w 2005 roku zapieprzałem po całej Łodzi szukając apteki która zrealizuje mi czerwoną receptę tak czytałem 2 lata temu jak jeden mirek miał tak samo. Nie mam siły by żyć w tym Kraju ( ͡° ʖ̯ ͡°)
@soldado: rak to najwieksze dziadostwo. Mój dziadek walczył ponad 5 lat. Zaczęlo sie od wycięcia guza prostaty. Od tej pory nieustanna walka, chemie, naswietlania, testowanie nowości. Zapowiadało sie niezle az w koncu organizm sie poddal. Jutro pogrzeb, miał 66 lat więc stanowczo za wczesnie... z jednej strony- badac sie, a z drugiej nie wiem czy chcialabym ostatnie lata spedzic na leczeniu i meczarni. Czy nie lepiej dowiedziec sie za pozno i
via Wykop Mobilny (Android)
  • 1
@soldado: wyrazy współczucia mirku.
Z twojej opowieści poza troską twoją i rodziny o mamę przebija najmocniej niesprawność służby zdrowia.
Gdyby od początku do końca zajęto się mamą kompleksowo, diagnozowano i leczono właściwie zamiast grać nią w ping-ponga między szpitalami, to może jeszcze byłaby z nami.
Sam miałem raka, co prawda łatwiejszy przypadek chyba, ale byłem leczony w uk i pomimo, że tam ludzie wieszają psy na służbie zdrowia, to jednak terapia
@szpongiel: gdzieś popełniliśmy błąd bo gdy okazało się, że lekarz od chemii umywa ręce, nie mieliśmy lekarza onkologa, który podpowiedziałby, pokierował i właśnie kompleksowo się zajął. A tak to jak piszesz bujaliśmy się między szpitalami i zero styczności z onkologią.