Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
19/100

Devilman: Crybaby (2018), ONA, 10 odc.
studio Science SARU

Jedna z najnowszych pozycji na liście, także najnowszy p. Yuasa. Serial absolutnie odrażający, wykuwająca się na naszych oczach klasyka kina exploitation, czasami bezczelne guro na ekranie. Najwierniejsza przy tym jak dotąd adaptacja oryginalnej mangi p. Nagai, którego i tak dział edytorski ciął na lewo i prawo, bowiem niekiedy pozwalał sobie w rozmaitych scenach na zbyt wiele. Ponadto absolutny fenomen, od którego nie sposób oderwać wzroku. Devilman: Crybaby to ponadto produkcja wypuszczona w całości jednego dnia przez platformę Netflix, pewnego zimowego wieczora w zeszłym roku. Niewątpliwie można ją nazwać najsmutniejszym, jak i najbardziej szokującym do tej pory tworem p. Yuasy, jednak to o wiele zbyt mało, Debilmanowi trzeba zwyczajnie stawić czoła.

Tytułowa beksa to Akira, chłopak o niespożytych pokładach empatii i dobrej woli do bliźniego, zaciągnięty pewnego wieczora na dekadencki rave przez kolegę, spotkanego po latach Ryou. Ku zdziwieniu tego pierwszego, demony są jak najbardziej prawdziwe, przerażające, okrutne, nie do powstrzymania. Mógłby pokonać je w teorii inny demon, którym Akira niemalże się staje – potężnemu Amonowi nie udaje się opętać chłopaka, dzięki czemu ten przejmuje jego siłę, drapieżną naturę i instynkty, zachowując przy tym ludzkie serce. I oto widzimy beksę z dnia na dzień stającego się aroganckim #!$%@?, któremu nikt nie podskoczy, a panny wszystkie wariują z jego powodu. I byłaby ta sielanka może i trwała w najlepsze, gdyby nie powód, dla którego Ryou w ogóle zaciągał Akirę na tamten pamiętny rave – demony są prawdziwe, i życzą nam jak najgorzej.

Pierwsze odcinki zupełnie usypiają czujność widza. Wydawać by się mogło, że będziemy oglądać przygody pół-demona, który masakruje hordy piekielne i miewa szkolne przygody godne najbardziej mokrych z gimnazjalnych fantazji. Aż tu sukcesywnie zazębiają się kolejne elementy fabuły, a intryga Ryou, mająca na celu udowodnić światu istnienie demonów, przybiera wyjątkowo paskudnego oblicza. Po czym w ogóle traci i to oblicze, a nam usuwa się spod nóg reszta racjonalnego gruntu. Do końca serialu spadamy coraz głębiej, końca nie widząc, w coraz to bardziej oszalałe pokłady ludzkiej degeneracji, przy której nawet same demony wymiękają. Sama końcówka tak właściwie nie ma do czego się porównywać, bowiem nawet End of Eva pozostał gdzieś daleko w tyle i kwili poturbowany. Zafundował nam p. Yuasa seans wyjątkowo okropny, oj zafundował.

Od lat animacji dogląda ten sam duet, pp. Yuasa i Eunyoung Choi. Na rok 2018, Devilman to tego duetu dzieło najbardziej spójne i kompletne. Znane z dawnych lat poturbowane, rysowane okropnie modele przybierają na pozór wzorcowe kształty i kolory, które wciąż wyginają się plastycznie, stanowiąc żywą emfazę dla wydarzeń na ekranie. Mają w sobie coś z gładkiego okrąglactwa Tatami Galaxy, a jednocześnie zupełnie nie, zwłaszcza dzięki ostrym jak żyletka oczom, wciąż łypiącym w kamerę. Niezwykle plastycznie i kreatywnie potraktowano lejącą się tankowcami juchę, nie zaniechano seksualnych zarówno metafor, jak i scen jak najbardziej jawnych. Pod tym względem produkcja to brewerie bez trzymanki, odwołuje się do bezpruderyjnych lat 70-80-tych.

Bohaterką serialu jest niewątpliwie muzyka, przebogata i rozmaita, a do tego dzieląca się dosyć nierówno na dwie płaszczyzny. Z jednej strony mamy wesolutkie hity jak ze szkolnej komedii, z drugiej zaś ciężką techniawę, ufryzowaną na lata niesłusznie minione niekiedy, acz wcale niezbyt nachalnie. Przeważnie jednak będą to kawałki elektroniczne, wysoce rytmiczne, żeby nie zadrwić – bardzo symetryczne. Zwłaszcza utwory towarzyszące któremukolwiek z pojawień się przeobrażonego Akiry na ekranie to pretekst do zerwania bębenków muzyką demoniczną w swoim rytmie.

Oprawa głosowa jest miód malina. Show kradnie przede wszystkim wcielający się w Ryou p. Ayumu Murase, o tej nieprawdopodobnie niejednoznacznej barwie, ni to męskiej, ni to żeńskiej. W Japonii do szału doprowadzały widzów szczególnie segmenty, w którym Ryou mówi po angielsku bez napisów, a czasami mówi, i owszem. Aktor urodził się Stanach, zaś tutaj dostał do odegrania kwestie wypowiadane z akcentem dla niego raczej obcym, wywołując u mnie konsternację. Jego gra w ścisłym finale to z kolei forma pewnie jeszcze długo trudna do pobicia. Nie ma tu mowy o teatrze jednego aktora, lecz czasem tego by się od serialu oczekiwało. Jako ciekawostka, raperów grają faktyczni japońscy raperzy.

Nie ośmielę się podsumowywać Devilmana w żaden ni to zmyślny, ni błyskotliwy w zamyśle sposób. Produkcja to nader solidna, a przy tym śmiało interpretuje i tak ponury materiał źródłowy w oprawie nienadającej się zupełnie do telewizji, stąd pewnie i decyzja o produkcji dla Netfliksa. Dla wrażliwców – nie nadaje się. Dla fanklubu p. Yuasy – zaprzeczenie zupełne jego ostatnich dzieł pod względem tonu, zaś technicznie twórcze ich rozwinięcie. Dla reszty – warto, o ile znieczuliliście się nieco przed seansem, inaczej może Wam się zrobić nieoczekiwanie i nieodwracalnie smutno, lub też źle w żołądku.
tobaccotobacco - #anime #bajeksto
19/100

Devilman: Crybaby (2018), ONA, 10 odc.
...

źródło: comment_X7nEfqI3nOccf844at4fhmIM6ux2Mi5g.jpg

Pobierz
  • 2
@tobaccotobacco: muszę to wreszcie z siebie wyrzucić - nie przepadam za Yuasą. Widziałem Tatami Galaxy, Devilmana, Kaibę, Ping Ponga, Kemonozume i wszystkie wywołały u mnie identyczną reakcję: niby fajne, ale w sumie takie sobie. Jedyne co mnie w pełni usatysfakcjonowało to film "Night is short...~~", reszta jakoś mnie nie kupuje, nie widzę tego czym się wszyscy tak zachwycają. Thanks for coming to my ted talk.
j.....k - @tobaccotobacco: muszę to wreszcie z siebie wyrzucić - nie przepadam za Yua...

źródło: comment_xuMQa6SCLyr5tVqFKepk0pM6b2g21ORt.jpg

Pobierz