Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
08.07.2022
Muszę wylać z siebie żal i ból, bo już go nie uniosę. Jest takie pytanie, które utkwiło mi w pamięci: Czy wybierając się w podróż pociągiem dookoła świata, zabierasz swój bagaż na sobie czy stawiasz gdzieś obok? Dźwigasz go cały czas na barkach? No nie, przecież to idiotyczne. Więc czemu robię to z moim życiem?
Moje dziecko umiera. Jest ciężko chore od urodzenia i już byliśmy w tym miejscu, pochowaliśmy je w myślach kilka razy, ale to zupełnie niczego nie zmienia. Nie można się tego nauczyć, ani do tego przyzwyczaić. Ja też w środku umieram. Wydawało mi się, że znam ból, że przedtem ból był nie do zniesienia, że to największy ból jaki kiedykolwiek spotkał mnie w życiu i nie ma nic gorszego. Błąd. Z miesiąca na miesiąc moja perspektywa się poszerza, dowiaduję się o istnieniu nowych poziomów bólu i ze zdziwieniem odkrywam, że potrafię je znieść i dalej żyję. Jak to możliwe? Czy jest gdzieś granica? Jak mogę żyć kiedy ona umiera? Jak mogę być tak złym, niegodziwym człowiekiem?
Czasem myślę, że byłoby łatwiej gdyby to się skończyło, że można by pójść dalej, przestać być zawieszonym w próżni i zacząć opłakiwać stratę. Bo co ja teraz opłakuję, jakie mam prawo płakać kiedy ona żyje? Czy można być w żałobie przed śmiercią? Wtedy ja też umrę, tak powinno być, nie ma innej opcji, jeśli nie umrę to do reszty zwariuję. Żyję tylko dlatego, że ktoś przecież mógł się pomylić, może ona nie odejdzie, tylko stanie się warzywem i będzie można się nią opiekować zamiast tylko odwiedzać?.. Przecież to moje dziecko, potrzebuje mnie, prawda? Potrzebuje mnie zawsze, nawet kiedy umiera, prawda? Teraz już mam wrażenie, że to ja potrzebuję jej bardziej niż ona mnie. W przypływie siły i heroizmu mówię jej, że ją kocham i dlatego pozwalam jej odejść. Gówno prawda, nie pozwalam. Jeszcze nie, jeszcze nie, proszę, jeszczenie jeszczeniejeszczenieproszęjeszczenie…
Na szczęście, albo niestety, mnie nie posłuchała. Więc trwam w śmierci, zagłębiam się w niej i katuję tym, że na pewno można było coś jeszcze zrobić. Tylko co? Może trzeba było zostać lekarzem albo pielęgniarką? Czasem żałuję, że w jakimś przebłysku intuicji tak się nie stało. Tylko, że to bez sensu, bo gdyby ktoś kiedyś wybrał inaczej, to nie bylibyśmy teraz tutaj.
Niewiele jest osób które wiedzą, ci nieliczni patrzą na mnie jak na tykającą bombę. Płaczę, chudnę, nie potrafię o siebie zadbać, nie potrafię pomóc moim bliskim, jestem surowym sędzią i nie mam dla siebie litości. Mam coraz większą potrzebę żeby krzyczeć i wyć, gdzie można to zrobić, tak żeby ludzie nie dowiedzieli się jak daleko posunięte jest moje szaleństwo?

---
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #62c83217de46618213546ae8
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: karmelkowa
Przekaż darowiznę
  • 3
Dopoki nie umrze zawsze jest jeszcze ta glupia nadzieja, ktora szepcze ze moze sie jeszcze z tego jakos wywinie. I za kazdym razem gdy do glosu dochodzi rzeczywistosc Twoje serce dostaje w ryj...
Jak umrze bedziesz przechodzil zalobe. Czasem trwa to miesiac, czasem kilka lat..
Ale strata dziecka boli cale zycie, czlowiek sie przyzwyczaja, zyje wlasnym zyciem, zyje z tym bolem, ktory od czasu do czasu dopuszcza do glosu...
Nie boj sie
@AnonimoweMirkoWyznania: Jeśli to możliwe spędźcie z nią te ostanie chwile razem. Pokaż jej jeszcze ten kawałek świata, spróbuj wywołać uśmiech, tak aby nie żałować tych ostatnich chwil. Nie powstrzymasz tego co ma się wydarzyć. Masz prawo do łez, smutku, żalu i złości.