Wpis z mikrobloga

#tripreport #lsd #psylocybina #narkotykizawszespoko

Pierwszy poważny trip z dosyć poważną dawką - ale brałem pod uwagę następujęce czynniki - chłopa 100kg, pewne doświadczenie z popychaniem doświadczenia w odpowiednim kierunku, dzięki #thc, wcześniej testowałem też na sobie reakcję na grzybki (która jest średnia, ok 3g, mocne nudności od nadmiaru chityny, przeszło po wypiciu wody z limonką, miłe i futrzaste uczucie empatii dla świata i abberacje na brzegach obrazu, ale nic ponadto).

TL; DR - było #!$%@?ście, załaduj soundtrack o magicznej podróży do magicznej podróży, a nie zbłądzisz i magia się podzieje

Dawka: ~350uq LSD

Wiek:33

Założenia: chciałem się dowiedzieć czegoś o sobie. Chciałbym powiedzieć że tylko tyle i aż tyle, ale poświadomie liczyłem na jakiś przełom.
I ten przełom faktycznie był, ale nie tam i tak jak sobie to zaplanowałem - wiem jak to brzmi, planować tripa to jak osiodłać krowę, ale jak to powiedział Eisenhower, czy ktoś tam - przy pierwszym kontakcie z wrogiem planowanie idzie w diabły, ale mimo to - planowanie jest niezbędne. Temtu też szykowałem się do tego tripa jak do pierwszej komunii, data ustalona z góry miesiąc przed, pełen detoks - absolutne czyszczenie organizmu z jakichkolwiek przechwytywaczy neuroprzekaźników, także z kofeiny - przez ponad tydzień. Mózg czysty i niewinny niczym ministrant przed wieczorną wizytą na plebanii.

I tutaj wydaje mi się że to było kluczowe - jestem niemal pewien że to samo doświadczenie przy normalnie przyjmowanej przeze mnie dawce kofeiny (teoretycznie bezpieczne <400mg) byłoby znacznie bardziej pełne niepokoju i lęku

Trip w założeniu miał być w pomieszczeniu, w mojej wynajmowanej kawalerce, skierowany wewnętrznie - słuchawki nauszne, zaciemniajka na oczy, poprane, posprzątane wszystko tip top, z przygotowaną solidnie playlistą, którą wrzucam w komentarzu.

Śniadanko o 9, (kostka twarogu z bezkofeinowym dzikiem xd) no i #!$%@? taką playlistę, że pierwsza faza tripa zeszła mi na podziwianiu ile piękna jest we wszechświecie i jak da się to opisać muzyką - przy Vivaldim faza była nieziemska, dosłownie oblicze boga na wyciągnięcie ręki... i przycisnąłem na słuchawkach "next track".
Uczucie jakby prz najlepszym orgaźmie życia, ktoś chwycił cię za jaja. Jeszcze nie wiesz czy to lubisz czy nie, ale na pewno tego nie planowałeś.

Niemniej, wydaje mi się iż muzyka trochę weszła na pierwszy plan, wizuale były dosyć ubogie - następnym razem postaram sie dorzucić więcej bębnów i rytmicznych dźwięków. Aaale, jak ktoś majstruje przy chemii swojego mózgu tylko po to by pooglądać ciekawe obrazki, to to jest jak wyjść z batutą przed najlepszą orkiestrę świata i wsadzić sobie ową batutę w dupę.

Pierwsza faza, gdzieś do 2-3h, mimo iż bardzo przyjemna, była odrobinę rozczarowująca, bo to jednak nie to na co się nastawiałem. Podczas gdy rozkminiałem co poszło nie teges, cichaczem do mojej podświadomości wkradła się muzyka z Władcy Pierścieni, która czy to z racji Tolkienowskiej uniwersalistycznej historii o walce dobra ze złem, w której każdy odnajdzie swoją historię - czy z racji tego iż premiery wszystkich części trylogii Jacksona miały miejsce wtedy, gdy konstruowały się zręby mojej wczesnonastoletniej osobowości - przy pieśni Galadrielli byłem zaryczany już jak bóbr. Nie pamiętam kiedy ostatnio płakałem w tej dekadzie. Byłem pełen zrozumienia i współczucia dla mojego nastoletniego ja - i uświadomiłem sobie jaki ciężar wówczas na siebie nakładałem (wygląd, problemy w domu z kasą, akceptacja i pozycja wsród rówieśników, uzależnienie od pornografii i mastrubacji), jaki bezlitosny byłem dla samego siebie i jak wiele z tego ciężaru wciąż ze sobą targam - i jak wiele z tego obrazu nie ma absolutnie nic wspólnego z tym kim jestem dziś.

Każdy ma swój pierścień który wie, iż musi zniszczyć (pss. tym pierścieniem w 99% jest nałóg bądź inne kompulsywne narzędzie jakie twoje nieletnie ja uznało za najlepsze rozwiązanie by radzić sobie z mielącymi trybami rzeczywistości).



Mimo iż tego nie planowałem - po jakiejś 4h wyszedłem do świata i wkręcił mi się ostry szwędacz, zrobiłem ponad 9 km, mimochodem ciągnąc w kierunku przyrody i rzeki - w okolicach gdzie poprzednio mieszkałem i gdzie chodziłem sobie biegać - bardzo miłe wspomnienia związane z tym rejonem to był mega plus. Do tego to był pierwszy ciepły wiosenny dzień. Wydawało mi się że całkiem panuję nad fazą już, i o ile nic mnie nie przejechało - to przedzieranie się przez ruchliwy park w ruchliwym mieście może nie być dla każdego. Niemniej wszystko było takie ultrarealistyczne - gdy spojrzałeś w niebo na lądujący samolot, wyraźnie widziałeś pilota walczącego z bocznym wiatrem podchodzącego do lądowania - niby oczywiste, ale czemu wcześniej mi to umykało?

Do tego na pobliskim płocie znalazłem wiersz. Ile razy zdarzyło wam się na spacerze znaleźć wiersz? Nie graffitti, tylko wiersz który był w tym miejscu tylko przez moment, ograniczony przemakalnością papieru? Do tego będąc wykręconym na kwasie? xd Niemniej ta iskra intencjonalnego i bezinteresownego człowieczeństwa natchnęła mnie i zdecydowanie pomogła przy wychodzeniu z tripa. Kimkolwiej jesteś wieszczu - dziękuję ci. Wiersz załączam, playlista w komentarzu:
Dr_Killjoy - #tripreport #lsd #psylocybina #narkotykizawszespoko 

Pierwszy poważny t...

źródło: 20240310_104039

Pobierz
  • 2
  • Odpowiedz