"Uzdrawianie zakładów" czyli jak w imię Boże wyłudzić pieniądze...
O "uzdrowicielce" usłyszałem niedawno... Omamiła prezesa wizją polepszenia sytuacji zakładu, która była nie najlepsza. Prezes, osoba wierząca (według mnie aż za bardzo) przystał na to, bo przecież żaden specjalista nie pomoże tyle co boska interwencja. Oczywiście uratowanie zakładu nie mogło być za darmo, ale co tam - przecież lepiej zapłacić za cud niż choćby audytorowi który (nie daj Boże) wytknie błędy w prowadzeniu zakładu nawet samemu prezesowi! Uzdrowicielka nie pracowała społecznie, tylko za każde spotkanie kasowała ofiary idące w tysiące zł... Poniżej przedstawiam "dokument" (notabene kosztujący około 10 tyś zł. ofiary) w którym została przedstawiona sylwetka "uzdrowicielki" oraz efekty uzdrawiania. Jak widać efektów nie ma żadnych, gdyż w opisanych przypadkach nie spełniono warunków, które postawiła. Sytuacja zakładu pewnie i tak by się nie polepszyła. Na szczęście ktoś przytomny na umyśle dotarł do osób, które miały już styczność z tym uzdrawianiem i potwierdziły że cała ta "szopka" nie przyniosła pozytywnych efektów. Pani "uzdrowicielce" podziękowano za współpracę i dano do zrozumienia że nie jest już to mile widziana. Pewnie teraz przemierza kraj w poszukiwaniu kolejnych zakładów do uzdrowienia co w kryzysie nie jest trudne. A co z naszą firmą? Przeprowadzono audyt wewnętrzny który wykazał błędy, poprawiono je. Zatrudniono ludzi, których efektywność jest odpowiednio nagradzana i motywowana. Firma stała się ewenementem na rynku, z sukcesem startuje w przetargach... A prezes? Tylko chce zapomnieć o tej "uzdrowicielce"...
Jaki jest cel tego wpisu? Może i w Twoim zakładzie pojawi się "uzdrowicielka"? Będziesz wtedy wiedział czym to się może skończyć...